Oburzony uczestnik krakowskiego Skandia Maratonu napisał do gazety. Według niego trasa była zbyt trudna. Cóż, taka cena rosnącej popularności zawodów kolarskich.
Mam coraz większy problem z maratonami mtb. Masowy charakter tych imprez w połączeniu z brakiem realnej hierarchii powodują, że zupełnie nie wiem, jak je traktować.
Owszem, reaktywowaliśmy Puchar Polski, jedyne, oprócz mistrzostw kraju zawody, które przynajmniej na papierze mają jakiś prestiż. Kilkunastu zawodników, rywalizujących o punkty i nagrody finansowe to faktycznie czołówka. Równocześnie rzut oka na wyniki pozwala zauważyć, że sama licencja oraz deklaracja uczestnictwa w Pucharze nie decyduje o poziomie sportowym zawodnika. Tak czy inaczej przynajmniej wiadomo, jaki jest cel przyświeca uczestnikom.
Z drugiej strony mamy dziesiątki imprez, które różnią się od siebie charakterem trasy, frekwencją, nagrodami, promocją, obecnością w oficjalnym kalendarzu Polskiego Związku Kolarskiego itd. Realnie jednak nie różnią się od siebie niczym.
Również sam nie do końca jestem w stanie określić, na jakich zasadach biorę udział w takich wydarzeniach. Skoro nie równam się zawodnikom ścisłej czołówki, fakt, czy zajmę 9, 17, 22 czy 34 miejsce ma znaczenie drugorzędne, na co wskazuje strata do zwycięzcy. W związku z tym uczestnictwo w maratonie ma charakter wyłącznie hobbystyczny.
Mimo wszystko mam pewne doświadczenie w sporcie wyczynowym, zawodów kolarstwa górskiego przejechałem multum. Zatem moje wyobrażenie, zarówno jako pasjonata i praktyka, o sensownie przeprowadzonym wyścigu mtb jest całkiem uzasadnione.
W krakowskiej Skandii nie wystartowałem. Wybrałem bardziej kameralną imprezę na Słowacji, rozważałem również propozycję Cyklokarpat w Kluszkowcach. O swoich motywach napisałem tutaj.
Jedno z najtrudniejszych miejsc na krakowskim Skandia Maratonie.
Ścieżki, którymi Lang Team poprowadził swoją trasę znam na pamięć, jeżdżę nimi od ponad 20 lat. Mogę więc śmiało stwierdzić, że runda każdego z dystansów była całkiem uczciwa jak na maraton rozgrywany na obrzeżach milionowej aglomeracji. Było się gdzie zmęczyć, pojawiały się elementy wymagające umiejętności technicznych, w przeciwieństwie do lat ubiegłych ograniczono odcinki asfaltowe. Krakowska Skandia 2015 była więc najtrudniejszym maratonem w tym mieście od dobrych kilku lat, co nie zmienia faktu, że była dość typową trasą terenową.
Tyle tylko, że na tę ?typową trasę terenową? zostało zaproszonych wiele osób, dla których nawet popularne ścieżki w uczęszczanej przez krakowskich rowerzystów miejscówce, jaką jest Lasek Wolski, okazały się nowością i sporym wyzwaniem.
Cóż, Michał Kwiatkowski, Rafał Majka, Maja Włoszczowska coraz częściej goszczą w mediach, rowery rodzimych marek reklamowane są w telewizji, Czesław Lang (i nie tylko on) zachęca, by każdy kto ma ?dwa kółka? przyjechał i wziął udział. W Krakowie pojawiło się więc 1800 rowerzystów. W miniony weekend w Wałbrzychu, zatem dalej od metropolii i i w teoretycznie trudniejszym terenie, trasę Bikemaratonu pokonało 1300 osób.
Dochodzimy więc do granicy popularności, która powoduje, że tak jak w maratonach biegowych, dla wielu osób sukcesem faktycznie staje się osiągnięcie mety. Tam wśród tysięcy uczestników spora część dostaje medal nie biegnąc nawet ? dystansu, uprawiając raczej rodzaj wycieczkowego marszobiegu. Tak samo jest i będzie jeszcze bardziej z rowerzystami.
Jedyny problem, to sprawa bezpieczeństwa. Wycieńczony biegacz co najwyżej siądzie na ławce i okryją go folią NRC. Rowerzysta może wpaść na drzewo lub swojego kolegę, doznać lub spowodować poważne obrażenia. Faktycznie oznaczenie i zabezpieczenie tras maratonów mtb kuleje od lat i opiera się w dużej mierze na czujności i rozsądku startujących. Jeśli coś trzeba poprawiać, to właśnie ten element.
Na zdjęciu okładkowym zawodnicy Skandia Maratonu 2014
Wspomnianą we wstępie skargę uczestnika maratonu linkowałem w dzisiejszym loverove, możecie ją znaleźć tutaj.