Tag: Polskie Kolarstwo

  • Pumptrack przy każdym orliku?

    Pumptrack przy każdym orliku?

    Bez względu na to, jak poradzą sobie polscy torowcy na Igrzyskach w Tokio, można śmiało powiedzieć już teraz. Kolarsko drugą Wielką Brytanią nie jesteśmy. I nie będziemy. Czy zatem to pora na zmianę koncepcji i zwrot w stronę kolarstwa bardziej dostępnego, tańszego, atrakcyjnego i przynoszącego więcej korzyści?

    Sport = polityka

    Igrzyska Olimpijskie to polityka. Element budowania wizerunku kraju, pozycji na arenie międzynarodowej. Dla niektórych tak ważny, że w osiągnięcie sukcesu angażują tajne służby wspierające narodowy program dopingowy. Inni budują systemy szkoleniowe łamiące prawa człowieka. Jeszcze inni organizują największe imprezy bez liczenia się z kosztami, społecznymi czy ekonomicznymi.

    Tak jak postzimnowojenne zmiany sprawiły, że nie rywalizuje już tylko “wschód z zachodem” tak i w sporcie mamy konkurecję na wielu frontach. Co więcej, istotną rolę odgrywają w niej nie tylko państwa, ale i korporacje, często bogatsze od wielu krajów, de facto decydujące o zwycięstwie lub porażce atletów przez dostęp do finansowania, technologii, ośrodków treningowych. 

    Implikacje takiej sytuacji są poważne i sięgają od medalistów Igrzysk Olimpijskich do pozalekcyjnych zajęć sportowych w małych gminach, gdzieś na “końcu Polski”. 

    Fakt, że w danej dyscyplinie ktoś zdobył medal lub słynne “miejsce punktowane” powoduje finansowanie (lub jego brak) sportu na każdym z poziomów. Ba, nawet potencjalna liczba medali, zależna od decyzji komitetu olimpijskiego powoduje, kto zasługuje na więcej a kto na mniej. 

    Choć miejsce w klasyfikacji medalowej to element polityki międzynarodowej a sukcesy sportowców potrafią przekładać się na wzrost PKB (zadowoleni z sukcesów obywatele pracują efektywniej i kupują więcej), to warto zastanowić się nad korzyściami, jakie płyną z faktu zwycięstw w danej dyscyplinie sportu. 

    By nie szukać daleko skoki narciarskie przynoszą dochód kilku gminom przy okazji organizowania zawodów międzynarodowych i wprowadzają na kilka chwil do świata sportu w porywach kilkuset młodych ludzi. Czy zatem powinny być promowane, dotowane (budowa i utrzymanie obiektów kosztuje miliony) bardziej niż biegi narciarskie? Właściwie, to… nie. 

    Stoch, Kubacki i Żyła to nasi idole, natomiast w skali kraju korzyść z ich sukcesów odnoszą głównie producenci chipsów, piwa a ostatnio też firma oferująca chwilówki. Stwierdzenie, że skoki są nikomu niepotrzebne jest oczywiście pewnym nadużyciem, bo każda dyscyplina ma w sobie piękno, wymaga wysiłku, pracy i talentu, ale…

    Sport to również polityka wewnętrzna i ekonomia. Uprawiając sport jesteśmy zdrowsi. Nie obciążamy służby zdrowia, pracujemy więcej, żyjemy dłużej (doprowadzając system emerytalny do ruiny, ale to inny temat ;) ). Nawiązujemy relacje, więzi, przyjaźnie. Nabywamy nowych umiejętności. Kupujemy sprzęt i usługi. Przemieszczamy się. Stajemy się lepsi i dajemy sobie szansę, by być bogatsi. 

    Aktywne społeczeństwo to szczęśliwe społeczeństwo. A to oznacza, że być może należy odejść od zimnowojennego paradygmatu liczenia medali i sprawdzania, czy w klasyfikacji pokonaliśmy Rosjan i Niemców, tylko skupić się na tym, co faktycznie ważne. 

    Porażka systemu

    Po trzynastu latach funkcjonowania pruszkowskiego toru można już śmiało powiedzieć. Nie powtórzyliśmy sukcesu Brytyjczyków. 

    Bez względu na punktowane czy medalowe szanse na Igrzyskach w Tokio, na niewątpliwe zaangażowanie i wysiłek nielicznej grupy zawodników, którzy robią co mogą w niełatwych warunkach, cel nie został osiągnięty. 

    British Cycling, na którym chcieliśmy się wzorować, zgromadziło ponad 150 tysięcy członków, skutecznie wykorzystując sukcesy najpierw torowców, potem szosowców. W Tokio, zanim jeszcze przystąpią do swojej koronnej dyscypliny, czyli właśnie toru, mają już medale zarówno w kolarstwie górskim jak i w BMX. 

    Aby oddać sprawiedliwość, choć na Igrzyskach póki co nam nie idzie, polscy torowcy regularnie osiągają sukcesy na mistrzostwach świata, pucharach świata czy w imprezach komercyjnych. 

    Niestety sukcesy ani torowców, ani szosowców ani Mai Włoszczowskiej nie przełożyły się na zauważalne zwiększenie liczby licencjonowanych zawodników, członków pzkol, przyciągnięcie sponsorów czy kibiców na wyścigi.

    Fakt, że w Tokio na torze brakuje naszych drużyn na 4km, w BMXach nie mieliśmy nikogo, w mtb po jednej osobie a na szosie po trzy pokazuje, że bazujemy na jednostkach a nie na systemie. Czyli: jednostkach-trenerach, jednostkach-klubach, jednostkach-sponsorach i jednostkach-zawodnikach. 

    Zatem, nie chcąc więc niczego nikomu zabierać, może warto rozważyć zmianę perspektywy. 

    Skoro nie udało się osiągnąć celu przez konstrukcję i utrzymanie kosztownego obiektu oraz trenowanie elitarnej grupy atletów, może czas zwrócić się w stronę budowy siły naszego kolarstwa w inny sposób. 

    Prostszy, tańszy, dostępny, atrakcyjny i co ważne podobnie skuteczny z punktu widzenia “szkoleniowego”. 

    Pumptrack przy każdym orliku

    Krótko mówiąc chodzi o to, by przy każdym “orliku” wybudować pumptrack i skatepark. Dać młodym (i nie tylko ;) ) ludziom dostęp do atrakcyjnej i niedrogiej rozrywki, która może stać się początkiem sportowej pasji, zdrowego trybu życia a także zawodowej kariery w każdej z odmian kolarstwa wyczynowego, której zwieńczeniem może być upragniony medal olimpijski.

    Zalet BMX z punktu widzenia szkoleniowego jest wiele. Dziecko czy wczesny nastolatek zaczynający przygodę z rowerem w taki sposób nie tylko nabywa techniki czy szybkości, ale też bawi się sportem. Jest więc szansa, że zostanie w nim na dłużej a wiele przykładów pokazuje, że może później pójść w dowolnym, kolarskim kierunku. A co najważniejsze, obiekty będące w najbliższej okolicy, przy szkole, sprawiają, że możemy “selekcjonować” z wyraźnie większej grupy niż dotychczas. 

    Ponieważ obecnie większość tego typu obiektów powstaje całkowicie oddolnie, często korzystając z funduszy budżetów obywatelskich, skala jest niewielka a dostępność średnia.

    A pamiętajmy, że zarówno deskorolka jak i BMX to konkurencje olimpijskie. Same BMXy dostarczają tyle samo kompletów medali co “królowa szosa”. Nie tylko więc mogłyby, ale wręcz powinny być finansowane z budżetu ministerstwa sportu (chwilowo połączonego z kulturą, ale to detal). 

    Trudno oczekiwać, aby będący w ciągłym stanie – w porywach –  trwania polski związek kolarski mógł zaprojektować i zrealizować projekt “pumptracku przy każdym orliku”, jednak trzeba przyznać, że w przedstawionej w styczniu 2020r przed ministerstwem kultury fizycznej i sportu “strategii rozwoju” zbliżony pomysł się pojawił. 

    Nie sądzę jednak, by znaleźli się odważni na radykalną zmianę kierunku. W optymistycznej wersji oznaczałoby to konieczność zmierzenia się z tysiącami dzieciaków, dziesiątkami a może i setkami nowych klubów, rodziców, kto wie, może nawet sponsorów. Zaburzenie status quo na poziomie zarówno regionów a co gorsza centralnym. 

    Być może jednak w ciągu dekady, czyli krócej niż działa tor w Pruszkowie, efektem byłby brak problemu z kwalifikacjami pełnej kadry na Igrzyska, finansowaniem kolarstwa z jego najdroższą i najbardziej elitarną odmianą, czyli torem, na czele, sponsorami dla kadry i klubów. 

    A do tego mielibyśmy po prostu zdrowsze, chętniej ruszające się, mniej obciążone chorobami cywilizacyjnymi i zwyczajnie szczęśliwsze społeczeństwo. 

    Zdjęcie na okładce: Jules D. on Unsplash

  • Pierwszy sezon CCC w World Tourze

    Pierwszy sezon CCC w World Tourze

    Dwudzieste miejsce w rankingu UCI i sześć zwycięstw to dorobek zespołu CCC w sezonie 2019. Przejęcie finansowania zespołu Jima Ochowicza przez Dariusza Miłka skróciło drogę do upragnionego startu polskiej drużyny w Tour de France. Pora więc na ocenę i podsumowanie tegorocznej przygody ekipy CCC w World Tourze.

    Wszystko na barkach Belga

    Jeszcze przed Tour de France 2018 wydawało się, że utytułowany zespół BMC przestanie istnieć. Wraz z ogłoszeniem zakończeniem sponsoringu przez szwajcarskiego producenta rowerów kolejni kolarze podpisywali kontrakty z nowymi pracodawcami. Z ważnych nazwisk na pokładzie został tylko Greg van Avermaet. Gdy Ochowicz i Miłek ogłosili współpracę oznaczającą przetrwanie drużyny zaczęliśmy się zastanawiać, na co stać zespół mający w składzie zaledwie jednego kolarza mogącego zwyciężać w najważniejszych wyścigach. 

    Van Avermaet to wciąż urzędujący mistrz olimpijski, który zaliczył kilka świetnych sezonów z rzędu. To samo w sobie budziło pewne wątpliwości, bo trudno utrzymać się w najwyższej dyspozycji przez kolejne lata, dodatkowo mając przed sobą zmianę sprzętu, słabsze wsparcie pomocników, ogólne perturbacje wiążące się ze zmianą sponsora drużyny oraz presję związaną z byciem jedyną nadzieją na sportowy sukces grupy. 

    Z perspektywy czasu można powiedzieć, że choć ?GvA? miewał lepsze sezony niż 2019 a z pewnością takie, które okraszone były bardziej spektakularnymi sukcesami, ma ten rok rozliczony. Bo jak inaczej nazwać sytuację, gdy zawodnik wygrywa prestiżowy klasyk (GP Montrealu), w kolejnych czterech staje na podium (Quebeck, E3, Omloop Het Niewuwsblad i Classica San Sebastian) i ostatecznie zajmuje szóste miejsce w rankingu UCI?

    Owszem, w kluczowych momentach: podczas Ronde van Vlaanderen, Paryż-Roubaix i Tour de France zabrakło mu skuteczności. Ale w ostatecznym rozrachunku zdobył ponad 60% punktów całej drużyny CCC a w rzeczonym rankingu UCI lepsi od niego byli tylko Roglic, Alaphilippe, Fuglsang, Bernal i Valverde. 

    W szkolnej skali można więc jego sezon ocenić na solidną ?czwórkę? a uzasadnić ją można w prosty sposób: choć bywało już lepiej, zarówno bardzo dobrze jak i celująco, to nie ma się czego wstydzić, wszak ?czwórka? to, jak sama nazwa wskazuje ocena ?dobra?. 

    Greg Van Avermaet wygrywa w Montrealu

    Nieskuteczni?

    Z drugim celem ekipy CCC, czyli zwycięstwami na etapach ważnych wyścigów czy to tygodniowych czy też wielkich tourów było już gorzej. Choć kolarze w charakterystycznych, pomarańczowych strojach byli etatowymi uciekinierami, za każdym razem brakowało im a to szczęścia a to ?dnia? by osiągnąć sukces. 

    Szczególnie widoczna była ich nieskuteczność podczas wielkich tourów, gdzie niemal codziennie było widać zawodników CCC przed peletonem, ale na koniec dnia zawsze ktoś jechał lepiej do nich. W tym kolarze ekip startujących z dziką kartą. Tu na przeszkodzie stanęła choćby kontuzja, jakiej podczas Tour de France uległ specjalista takich akcji, Alessandro de Marchi.

    Podobnie było na finiszach z dużej grupy: w top3 zameldowali się tylko Szymon Sajnok na Vuelcie i podczas Tour de Wallonie oraz Jakub Mareczko na Tour de Wallonie i Tour Down Under a także Jonas Koch trzy razy na Österreich-Rundfahrt.  

    Jasnym punktem sezonu 2019 w wykonaniu drużyny CCC była postawa Patricka Bevina. Nowozelandczyk rozpoczął ten rok od zwycięstwa w mistrzostwach swojego kraju w jeździe indywidualnej na czas, następnie dołożył do tego wygraną na etapie Tour Down Under a w kolejnych wyścigach prezentował bardzo solidną dyspozycję w próbach indywidualnych, czego wyrazem były siódme miejsce na czasówce podczas Vuelta a Espana i czwarte na mistrzostwach świata. 

    Dodać trzeba jeszcze wygraną w jeździe drużynowej w Hammer Series w Stavanger. 

    Szymon Sajnok finiszuje w Madrycie podczas Vuelta a Espana

    I właściwie to by było na tyle.

    Realnie rzecz ujmując, drużyna CCC była jednym z najsłabszych zespołów World Touru. Gdyby nie fakt, że licencje przyznawane są na kilka lat a system awansów i spadków wciąż jest w budowie, zespół sponsorowany przez Dariusza Miłka byłby na granicy pożegnania się z elitą światowego kolarstwa (gorzej wypadły Dimension Data i Katiusha – Alpecin, z grona Pro Continental od CCC lepsze były Israel Cycling Academy, Corendon – Circus, Wanty – Gobert i Total – Direct Energie). 

    Bez polskiego sponsora, polskiej licencji a co za tym idzie kilku polskich kolarzy w składzie, średnio zainteresowany kolarstwem kibic nie zwróciłby na ?pomarańczowych? uwagi, może poza kilkoma występami Van Avermaeta. 

    Natomiast obecność kapitału Dariusza Miłka w tym kontekście zmienia wszystko. Wieloletnie zaangażowanie w polskie kolarstwo, częściowe połączenie struktur dawnych BMC i CCC a także istnienie ?Development Team?, w składzie którego jeździło dziesięciu utalentowanych zawodników z naszego kraju powodują, że losy tego, konkretnego projektu śledzimy z wyjątkową uwagą. 

    Krótsza droga do World Touru

    Zapomnijmy na chwilę o tym, że Polski Związek Kolarski jest organizacją specjalnej troski. Że tor w Pruszkowie jest zadłużony, przez co federacji grozi nawet likwidacja. Że owszem, działacze i trenerzy są w stanie znaleźć i wychować utalentowanych kolarzy, ale gdy przychodzi do zarządzania na poziomie ogólnopolskim stają się nagle kompletnie indolentni. O tym, że poza Tour de Pologne i CCC w kraju de facto nie mamy zawodowego kolarstwa szosowego. I tak dalej i tym podobne, nie warto po raz kolejny tego wszystkiego powtarzać.

    Gdy włączymy sobie taki filtr, okaże się, że wychowanek stworzonego w PZKol programu od kategorii juniorskich odnosi sukcesy na torze, czego zwieńczeniem jest mistrzostwo świata w olimpijskiej konkurencji Omnium w 2018r w wieku zaledwie 21 lat. 

    Mowa oczywiście o Szymonie Sajnoku, który wraz z objęciem przez Dariusza Miłka sponsoringu nad worldtourową drużyną Jima Ochowicza przeszedł z prokontynentalnej grupy CCC Sprandi Polkowice do światowej elity. Tam, jako dwudziestodwulatek przejeździł cały sezon, pod koniec którego zadebiutował w wielkim tourze. Vueltę nie tylko ukończył, ale też był w jej trakcie aktywny, uczestniczył w finiszach z peletonu a podczas kończącego zmagania etapu w Madrycie zajął dobre, trzecie miejsce. 

    W sezonie 2020 worldtourową CCC zasilą Kamil Małecki i Michał Paluta z Development Teamu. W kolejce do takiego awansu czekają choćby Stanisław Aniołkowski czy Szymon Tracz.

    Jeżeli dołożymy do tego zaangażowanie CCC S.A. w sponsorowanie kobiecej grupy CCC-Liv, która daje możliwości rozwoju Marcie Lach i Agnieszce Skalniak, inwestycja firmy Dariusza Miłka nabiera o wiele szerszego kontekstu.

    Nie będę udawał, że wiem, jak żyje się kolarzom reprezentujących interesy ?znanego producenta obuwia?. Niewielu sportowców funkcjonujących w zawodowym otoczeniu może sobie pozwolić na publiczne wyrażenie niezadowolenia, zatem to, co pozostaje, to ocena funkcjonowania tego typu projektów po efektach. 

    Marianne Vos i jeden z jej atomowych finiszy

    Teraz będzie tylko lepiej?

    Obecność CCC w zawodowym peletonie w sezonie 2019 to zatem niezły sezon Grega van Avermaeta, 19 zwycięstw Marianne Vos i szansa rozwoju, jaką polski kapitał daje wybranym wychowankom rodzimej myśli szkoleniowej. Bez niego droga do startu w wielkich tourach byłaby dla nich o wiele dłuższa i bardziej wyboista. 

    Sezon 2020 zapowiada się o wiele bardziej różowo pomarańczowo. Kilka dobrych transferów (Trentin, Zakarin, Hirt, Masnada) zdejmie presję z Van Avermaeta, bardziej równomiernie rozłoży akcenty między wyścigami jednodniowymi oraz etapowymi i ogólnie daje perspektywę na kilka naprawdę wartościowych rezultatów. 

    Na koniec dodam jeszcze kilka słów o obecności drużyn CCC w mediach, zarówno tradycyjnych jak i społecznościowych. Jeszcze jako zespół prokontynentalny CCC działała w tej materii dość prężnie. Powiedziałbym nawet, że lepiej niż niektóre zespoły World Touru. Po przejęciu licencji BMC, zarówno ilość i jakość dostarczanych treści jeszcze wzrosła i jeśli miałbym komuś pokazać dobre praktyki komunikacji w sporcie po polsku, to CCC będzie jednym z przykładów. Dodatkowy plus warto przyznać za partnerstwo z UNICEF.

  • Reset w PZKol

    Reset w PZKol

    ?Seksafera?, konflikt z ministerstwem, zwolnienie prominentnego działacza a w tle długi i odchodzący sponsorzy. Nowe wybory prezesa lub zarząd komisaryczny. Cokolwiek się wydarzy, Polski Związek Kolarski czekają poważne zmiany.

    Kwestię tożsamości ?byłego dyrektora sportowego, zwolnionego w lipcu 2017? rozwiał Newsweek, podając imię oraz inicjał. O winie lub jej braku a także o zakresie ewentualnych nadużyć rozstrzygną stosowne instytucje a o tym, co dalej będzie się działo ze Związkiem dowiemy się najwcześniej po Walnym Zgromadzeniu, które zaplanowano na 22.12.

    Bez względu na wynik wyborów w PZKol trzeba będzie posprzątać. Czy zrobi to komisarz czy nowy prezes czy też prezes, który przyjdzie po komisarzu zakres tematów do poruszenia będzie ten sam.

    Zakładając, że nie chcemy bawić się w inkwizycję i rozliczać za błędy przeszłości, tylko spojrzeć w przyszłość by po resecie zapewnić młodym kolarzom warunki do trenowania i reprezentowania kraju na najważniejszych imprezach, trzeba wyciągnąć wnioski i uniknąć sytuacji, które sprzyjają powstawaniu problemów, z jakimi zmaga się Związek.

    Co ciekawe, to nie są kwestie, które wymagają dostępu do wiedzy tajemnej, kuluarowych rozmów i zwierzeń decydentów czy też osób ze środowiska kolarskiego. Wystarczy odrobina obserwacji i mamy gotową listę grzechów, za które należy wyrazić nie tylko żal, ale przede wszystkim niezmiernie mocne postanowienie poprawy.

    Jeśli rzucicie okiem na poniższą listę zauważycie, że choć obecnie skupiamy uwagę na jednej osobie i jednym prezesie oraz wybranych aspektach ich działalności, nie tyle do poprawy co do absolutnego wykluczenia są następujące kwestie, które nakładały się na siebie przynajmniej od 2001r.

    Łączenie funkcji

    Jeżeli trenerem-selekcjonerem kadry jest równocześnie ta sama osoba, która sprawuje kierowniczą funkcję w grupie zawodowej to wiedzmy, że coś jest nie tak. To największe pole do nadużyć: personalnych, finansowych i etycznych. Bez względu na to, czy mówimy o mtb, szosie czy jakiejkolwiek odmianie kolarstwa. Menadżer grupy zawodowej zawsze będzie preferował współpracę ze ?swoimi ludźmi? a do tego pojawią się możliwości np. zaoszczędzenia klubowych pieniędzy poprzez finansowanie, dajmy na to zgrupowań, z pieniędzy związku. Co więcej, mając wgląd w dokumentację zawodników (np. wyniki badań) pełniący więcej niż jedną funkcję trener może tę wiedzę wykorzystać w rywalizacji klubowej.

    Sprzeczne interesy sponsorów

    Podobnie ma się sytuacja w przypadku sponsorów. Gdy jedna firma równocześnie finansuje i swój klub i związek, trudno sobie wyobrazić, że nie będą pojawiały się naciski: związane z powołaniami, szkoleniem, ba, może nawet kalendarzem imprez. Gdy mówimy o PZKol to sprawa o tyle delikatna, że Dariusz Miłek z marką CCC był przez lata mecenasem polskiego kolarstwa na różnych płaszczyznach i niewątpliwie środowisko powinno być mu wdzięczne. Co nie zmienia faktu, że sytuacja, w której np. w Tour de Pologne jadą ?dwie drużyny CCC? (jedna pomarańczowa, druga w barwach narodowych) nie jest ani jasna, ani przejrzysta ani zrozumiała (np. dla zagranicznych mediów).

    Gra do dwóch bramek

    A co, gdy jedna osoba związana jest i ze sponsorem i ze związkiem? Czy umowa, którą negocjuje Związek z marką, której ambasadorem jest pracownik związku da rozwiązanie win-win, czy może jednak realnie będzie korzystna tylko dla jednej ze stron. Nowelizacja ustawy o sporcie obecnie reguluje tę kwestię, ale pamięć o tym, że również taka sytuacja miała miejsce w przeszłości będzie cenne. Podobną uwagę należy skierować np. do organizatorów imprez: wyczynowych i masowych.

    Brak transparentności

    Tutaj obecnie jest lepiej, ale wciąż nie dość dobrze. Patrząc w przeszłość można łatwo zauważyć, że wiele decyzji w Związku było podejmowanych bez informowania ani opinii publicznej ani członków tej organizacji. Zasady powołań do kadry, świadczenia dla poszczególnych zawodników, kadr, konkurencji. Konkursy na organizatorów imprez mistrzowskich czy pucharowych. Decyzje kadrowe. Informacje o wynikach testów antydopingowych. I wiele, wiele innych sprawa wymaga regularnej i terminowej publikacji. Zwłaszcza w momencie, gdy okazuje się, że w przeszłości o tym, kto i co może, dostanie, gdzie wystartuje decydowano jednoosobowo, bez procedur i wedle uznania.

    Niedocenianie się

    Owszem, sport wyczynowy w Polsce jest głównie finansowany z budżetu państwa. Owszem, zasługi Dariusza Miłka dla naszego kolarstwa są bezdyskusyjne. Należy jednak zapytać, jaki powinien być udział sponsora tytularnego w budżecie Związku. 10, 20, 30%? Milion, dwa a może pięć? Ilu Związek powinien mieć sponsorów? A także, ile powinny kosztować prawa do nazwy pruszkowskiego toru, na którym mają zostać rozegrane mistrzostwa świata. Warto zapytać, czy aby w przeszłości, ze względu na problemy finansowe, zarząd PZKol nie podpisywał aby umów opiewających na zbyt niskie kwoty. Nawet biorąc pod uwagę, że wizerunek Związku jest obecnie na poziomie ?-2? w skali ?od 1 do 10?, tytuły mistrzowskie i medale olimpijskie a także rosnąca popularność (niewykorzystana!) kolarstwa jako sportu masowego to wymierna wartość.

    Ten nieszczęsny tor

    Sprawa długu za prace dodatkowe, które Mostostal Puławy wykonał przed torowymi mistrzostwami świata ciągnie się od? 2009r. Nie mówię, że kolejni prezesi nie próbowali jej rozwiązać, ale trzeba przyznać, że jest to kuriozum na skalę krajową. Patrząc na nią z boku można by dojść do wniosku, że istnienie długu jest nierozerwalnym elementem towarzyszącym PZKol. Czy to zatem oznacza, że jest komuś na rękę?

    Luki w systemie szkolenia

    Fajnie, że mamy ?narodowy program rozwoju kolarstwa?, szkoda tylko, że został powołany tak późno. W wielu kolarskich konkurencjach będziemy musieli czekać latami, aż pojawią się następcy obecnych mistrzów i mistrzyń. Co więcej, same szkółki oraz (istniejące lub nie, zależnie od odmiany kolarstwa) kadry juniorskie, młodzieżowe czy regionalne sprawy nie rozwiążą. Ci młodzi ludzie muszą mieć się gdzie ścigać, o czym w Związku wielu decydentów w ostatnich kilkunastu latach wydawało się zapominać, licząc na to, że „środowisko”, samo i oddolnie zajmie się tą kwestią.

    Luki w systemie antydopingowym

    To temat trudny, łączący się z kilkoma poprzednimi. Jeśli trenerzy łączą funkcje klubowe ze związkowymi, jeśli sponsorzy są wspólni dla federacji i grupy zawodowej, jeśli związek ceduje organizację imprez mistrzowskich na zewnętrzne, nieneutralne podmioty może się okazać, że w imię jakiegoś, innego niż ?dobro kolarstwa? dobra pojawią się naciski, jeśli nie na same wyniki testów antydopingowych, to przynajmniej na ich publikację. Ba, przy wszystkich wymienionych powyżej patologiach może dojść do sytuacji, w której posiadający określoną wiedzę menadżer, działacz lub zawodnik będzie mógł łatwiej poruszać się w świecie wzmożonych kontroli i wychodzić obronną ręką z kryzysowych, nieczystych sytuacji. Krótko mówiąc, każde naruszenie przepisów antydopingowych przez zawodnika z licencją i na imprezie z oficjalnego kalendarza musi być zakomunikowane.

    Wizerunek, pasywność i inercja

    Szanse, które przepadły, wizerunek skostniałej instytucji nieprzystosowanej do współczesnych realiów, nadużycia finansowe, nepotyzm a ?teraz? okazuje się, że także mobbing i molestowanie. To boli, zwłaszcza tych, którzy swoje serce, czas i pieniądze oddają kolarstwu. Obszarów do poprawy jest wiele, niemal na każdym kroku. Liczba zaniedbań, złych praktyk lub po prostu niedopatrzeń jest przytłaczająca.

    Pytania na koniec są dwa: czy ?seksafera?, będąc niewątpliwie trudnym doświadczeniem dla poszkodowanych w niej osób wystarczy, by ?zresetować? PZKol. A także, czy ów ?reset? faktycznie dojdzie do skutku.

    Zanim dostaniemy na nie odpowiedź jeszcze małe post scriptum.

    Polski Związek Kolarski to nie jest ?samo zło?, ?beton? i nadużycia. Trenując w klubach, jeżdżąc na zawody, ba, załatwiając sprawy z pracownikami i członkami centrali PZKol, związków regionalnych czy kolegium sędziów najczęściej można spotkać osoby kompetentne a przede wszystkim oddane sprawie.

    Nawet mając tak trudną przeszłość, w nowym rozdaniu: wyborach, nominacjach czy konkursach trzeba postawić granicę w rozsądnym miejscu.  Jeśli zapędzimy się za daleko, może się okazać, że w polskim kolarstwie nie będzie komu pracować, organizować imprez i finansować całego tego przedsięwzięcia.

    Zatem szukając najważniejszego elementu funkcjonowania związku, nad którym trzeba pracować, wskazuję na transparentność. Bo to właśnie jej brak spowodował, że jesteśmy tu, gdzie jesteśmy.

  • Nie zadawanie pytań

    Nie zadawanie pytań

    Seks sprzedaje. Afera w PZKol trafiła nawet do wieczornych wydań telewizyjnych wiadomości. Miraż, jakim był ?złoty wiek polskiego kolarstwa? opada, bo dopiero teraz ktoś zajrzał pod kurtynę uszytą z medali i tytułów. Bo wcześniej albo ?wszyscy wiedzieli? albo ?każdy miał to gdzieś”.

    Sportowe #metoo

    Ogólnopolskie media podchwyciły temat głównie ze względu na seksualny aspekt skandalu w PZKol. Seksafera z udziałem młodych zawodniczek to sprawa z jednej strony paskudna i zasługująca na odkrycie, z drugiej gwarantująca publikę. Cóż, takie życie.

    Nikogo nie usprawiedliwiam, nikogo nie tłumaczę. Molestowanie jest złe. A równocześnie, niestety, zdarzało i zdarza się nadal. Biografie, wywiady, filmy, książki zawodniczek z właściwie każdej dyscypliny sportu często wspominają o tym samym. Nie trzeba szukać daleko, można choćby wrócić do ?Małej Królowej? opisującej losy Kanadyjki Genevieve Jeanson. Zobaczymy tam ?klasyczną? relację nadużywającego pozycji, władzy i zaufania starszego trenera z młodszą, wchodzącą zarówno w świat sportu jak i dorosłości sportsmenką. Jest przemoc, jest zastraszanie, są kłamstwa, fałszywe obietnice, przymykanie oczu przez bliskich i potrzask, w jakim znalazła się bohaterka.

    Lekkoatletki, pływaczki, gimnastyczki czy przedstawicielki jakiejkolwiek innej dyscypliny sportu mogłyby masowo dołączyć do akcji #metoo. A jeśli myślicie, że sprawa dotyczy tylko relacji damsko-męskich, jesteście w błędzie. Bo choć samo molestowanie, mobbing i przemoc są tabu, to w sporcie jeszcze większym tabu jest homoseksualizm.

    Relacje między zawodnikami a trenerami będą zdarzały się nadal. Znów, takie życie. Jeśli ludzie spędzają ze sobą kilkaset dni w roku, często nie mając kontaktu ze światem zewnętrznym, w ten czy w inny sposób do siebie się zbliżą. I nie wolno im tego odbierać, pamiętając, że w sytuacji nie tylko różnicy wieku, doświadczenia życiowego i autorytetu, ale też hierarchiczności i zależności jest to bardzo niebezpieczne i nie tylko umożliwiające wszelkiej maści nadużycia, co wręcz im sprzyjające. Zwłaszcza w odciętym od świata, górskim hotelu, bez świadków.

    Fasada z medali

    Jeśli uważacie, że ?Seksafera w PZKol? to cios dla polskiego kolarstwa, to tak, macie rację, ale też jesteście w poważnym błędzie. Działacz molestujący zawodniczki jest fatalny dla wizerunku i wyraża rozkład, jakiemu nieustająco poddaje się nasz sport.

    Piękne wyniki, jakie w ostatnich kilku latach zaczęli odnosić nasi kolarze to anomalia. Kumulacja tytułów mistrzowskich, medali olimpijskich i zwycięstw w World Tourze nie ma za wiele wspólnego z systemowym szkoleniem, regularnym finansowaniem czy jakąkolwiek strategią. Mówienie, że Rafał Majka i Michał Kwiatkowski to cud, jest deprecjonowaniem pracy w ośrodkach: podkrakowskim i podtrouńskim. Bo lokalni fachowcy-pasjonaci poświęcili swoje życie kolarstwu, pracy z młodzieżą, zapewnieniu finansowania i warunków do wejścia w świat sportu. Znajdziecie takich wielu. Na zawodach o ?puchar wójta?, na olimpiadzie młodzieży i tym podobnych imprezach.

    Podpinanie ich sukcesów pod obecny od czasu do czasu w mediach ?Narodowy Program Rozwoju Kolarstwa? jest jednak poważnym nadużyciem, podobnie jak wielu innych osiągnięć naszych zawodników i zawodniczek. Nadużyciem przykładowym, na które mało kto zwracał uwagę i praktycznie nikt nie pytał. A jeśli to robił, był nazywany hejterem i oskarżany o sranie do własnego gniazda.

    Wszyscy wiedzą, nie ma kto pytać?

    Jestem skromnym blogerem. De facto osobą prywatną. Jasne, w branży rowerowej funkcjonuję od wielu lat. Współprowadziłem największy portal, współpracowałem z wydawnictwami i organizatorami imprez. Zawodniczo nigdy nie wyszedłem poza poziom regionalny. A mimo to informacje, pogłoski i poszlaki o nadużyciach, również tych obecnie najgłośniejszych, do mnie dochodziły.

    Nadużycia finansowe, nadużycia władzy, nadużycia obyczajowe. Nepotyzm, korupcja, doping, mściwość, faworyzowanie i marginalizowanie czy wreszcie zwykłe skurwysyństwo?

    Dlaczego środowisko kolarskie, ze szczególnym naciskiem na media, przymyka oczy na wszelkiego rodzaju nieprawidłowości?

    Moja odpowiedź jest dość prosta i zarazem przykra. Jesteśmy słabi, dramatycznie słabi. Prasa i portale rowerowe są, no właśnie, rowerowe. Jedynym sposobem, by utrzymać się na rynku, jest produkcja treści związanych ze sprzętem. To, jak są one obiektywne, jest tematem na zupełnie inną opowieść. W opisywanym kontekście kluczowy jest fakt, że media rowerowe nie interesują się kolarstwem.

    A te, które na kolarstwie jako sporcie się skupiają, nie są traktowane poważnie. Albo są uwiązane siecią patronatów, bannerów i stopek sponsorskich, które dają szansę na jakąkolwiek wymianę informacji, albo, jeśli silą się na obiektywizm i niezależność, są marginalizowane lub nawet ostarcyzowane.

    Równocześnie mają na tyle niewielki zasięg, że gra w otwarte karty z nimi jest zwyczajnie nieopłacalna. W związku z tym, jeśli ktoś coś mówi, otwiera się przed rowerowym dziennikarzem, robi to ?off the record? lub kwituje prostym ?przecież wiesz, jak jest?.

    Krótko mówiąc pozostajemy w sferze przetwarzania dostępnych informacji, relacjonowania wyścigów i bezpiecznych pytań o przebieg rywalizacji czy zgrupowania. ?Jak było, co jadłeś, czy było ciężko?.

    Jeśli ktoś coś wie, słyszał, domyśla się lub zwyczajnie łączy fakty i wyciąga wnioski, zostawia to dla siebie. W związku z tym w polskim kolarstwie nie ma dopingu, zarówno zawodowców jak i amatorów. Przeszłość gwiazd peletonu ścigających się w ?epoce epo? istnieje tylko w sferze znajomości tras i zmian w sprzęcie. Kontakty, powiązania czy przyjaźnie z antybohaterami dopingowych afer są tematem tabu.

    Z kolei kłopoty młodych zawodników są pomijane milczeniem, by nie niszczyć ich karier a ewentualnie współodpowiedzialnym działaczom, jakby na to nie patrzeć często pasjonatom i społecznikom, nie utrudniać pracy.

    Symboliczne kary, zawieszenia na zimę, ukrywanie informacji o poztywynych wynikach testów. A winni i skazani bywają hołubieni. Utracone na skutek dopingowej wpadki tytuły legitymizowane, przynajmniej w mowie.

    Idąc dalej, obecność jakiegokolwiek sponsora, nawet, jeśli ten jest szemrany, nie wywiązuje się ze zobowiązań czy zalega z wypłatami pomijamy, by nie odstraszać kolejnych. Wszak dla wielu klubów nawet kilkadziesiąt czy kilkanaście tysięcy to być albo nie być, po co więc szukać problemów?

    A może wyciekający z sekcji sprzęt? Grant, z którego część funduszy idzie na szkolenie a część do kieszeni? Zgrupowanie pod szyldem kadry, na które zawodnicy jadą za swoje pieniądze? I odwrotnie, wyjazdy ?państwowe?, z których korzystają będący na kontraktach zawodowcy?

    Naprawdę nie słyszeliście? Nikt wam nie mówił? Sami się nie domyśliliście? A może boicie się podnieść głos, bo nazwą was, jak nielicznych odważnych, hejterami, oskarżą o niszczenie kolarstwa, obrażona gwiazdka zagrozi, że już więcej z wami nie porozmawia a w wersji najbardziej dotkliwej nie zaprosi na prezentację z darmowymi kanapkami?

    A co z największymi? Ogólnopolskie tytuły, portale, telewizje? Znane nazwiska, bywające tu i ówdzie. W teorii mające jakąkolwiek moc sprawczą. Z wielotysięczną widownią odbiorców i czytelników. Z obecnością na najważniejszych imprezach w charakterze vipa. Rozumiem, że jeśli ktoś na przemian zajmuje się skokami, hippiką i raz w roku kolarstwem, może nie ogarniać. Ale wy? Też nie wiecie? Nie widzieliście? Czemu nikt nie pyta?

    Czemu musieliśmy czekać tyle lat by dopiero w sytuacji, w której temat zaczął się od hałasu o grube miliony, do sportu rowerowego zajrzał ktoś z popularnej redakcji w celu innym niż poklepanie po plecach ?naszego mistrza? lub ?autora sukcesów??

    Nie ma komu pracować?

    Jedną z największych obaw związanych z sytuacją w Polskim Związku Kolarskim jest ta, że nawet, jeśli minister sportu wejdzie z kuratorem i zaora wszystko, nie będzie komu pracować. To nie do końca prawda. Nawet w obecnych strukturach jest wielu ludzi, którym na kolarstwie zależy i choć, owszem, przymykają oczy na to i owo, chcą i potrafią solidnie pracować. I wcale nie muszą to być ?młodzi?, jak często słyszymy. Bo bez doświadczonych trenerów czy aktywistów, którzy jak wspomniałem na początku, swoje życie oddali temu, często niewdzięcznemu sportowi, daleko nie zajdziemy.

    Trzeba ich jednak, i starych i nowych, i młodych i rutynowanych sprawdzać. Pytać. Obserwować. Domagać się transparentności: zasad, regulaminów, wydatków, wyjazdów, powołań, zgrupowań. Jest prawo prasowe. Są media społecznościowe. Bez takiej kontroli nie będzie niczego.

  • Tour de Pologne: fakty i mity

    Tour de Pologne: fakty i mity

    Tour de Pologne to fajny wyścig. Naprawdę. Tyle tylko, że w jego przypadku warto chwalić się zupełnie czymś innym, niż to, co możemy przeczytać i usłyszeć z oficjalnych komunikatów prasowych oraz relacji TVP.

    Mit 1: Kolarska liga mistrzów

    Od 1993 do 2005r Tour de Pologne nieustająco piął się w kolarskiej hierarchii. Podczas reformy kalendarza i utworzeniem najpierw cyklu Pro Tour a następnie World Tour TdP został zrównany kategorią z najważniejszymi, tygodniowymi imprezami na świecie. Wraz z rozwojem i rozrastaniem się World Touru w 2016r i 2017r zmieniono punktację i, nieco po cichu, wśród tygodniówek wyodrębniono sześć wyżej punktowanych (Tour Down Under, Paryż-Nicea, Tirreno-Adriatico, Tour de Romandie, Critérium du Dauphine oraz Tour de Suisse), cztery średnio punktowane (właśnie Tour de Pologne, Dookoła Kraju Basków, Volta a Catalunya oraz Eneco Tour) oraz niżej punktowane, nowe w World Tourze (Tour of California, Abu Dhabi Tour, Tour of Turkey, który nie wiadomo czy się odbędzie oraz chiński Tour of Guanxi. TdP jest więc w gronie ważnych, lecz nie najważniejszych wyścigów na świecie. Wygrana w nim to 400 punktów do rankingu międzynarodowej Unii Kolarskiej, gdy np. za wygranie najważniejszych klasyków (np. Paryż-Roubaix, Mediolan-Sanremo) czy wyżej notowanych etapówek zdobywa się punktów 500. Wygrana w Tour de France to 1000 punktów.

    Fakt 1: TdP nigdy nie będzie dłuższy

    Jeśli nic się nie wydarzy, czyli jeśli w kolarstwie nie nastąpi żadna rewolucja, okazjonalnie nasz wyścig może być dłuższy o dzień. Może dwa. Nigdy jednak nie stanie się ?czwartym wielkim tourem?, nie rozrośnie się też do 10 czy 14 dni. W przeładowanym kalendarzu nie ma miejsca na tak długie imprezy. Obserwujemy raczej tendencję do skracania wyścigów, mówi się nawet o skróceniu Giro d?Italia lub Vuelta a Espana z trzech do dwóch tygodni. Tour de Pologne jest bardzo dobrą imprezą w tygodniowym formacie i taką właśnie zostanie.

    Mit 2: TdP kreuje gwiazdy

    Ponieważ TdP rzadko kiedy jest celem samym w sobie dla najbardziej znanych kolarzy, siłą rzeczy szansę na poprowadzenie drużyny dostają u nas zawodnicy drugiego szeregu: młodsi, mniej sławni, dopiero wyrabiający sobie markę w peletonie. Tak, to prawda, zwycięstwa u progu kariery odnosili u nas Alberto Contador, Peter Sagan, Dan Martin czy Marcel Kittel ale to nie dlatego, że Czesław Lang ma szczególnego ?nosa? do wyławiania talentów. Po prostu jego wyścig to taka właśnie impreza, z czego właściwie należy się cieszyć. Gdyby była ?lepsza?, nie przyjeżdżałyby do nas żółtodzioby. Gdyby nie było go w World Tourze, klasa walczących o wygraną młodych talentów byłaby zdecydowanie niższa.

    Fakt 2: TdP dba o kolarzy

    Ze względu na to, że Tour de Pologne to wciąż impreza na dorobku, organizatorzy muszą dbać o uczestników. Stąd też ekipy są zakwaterowane w dobrych hotelach, często wyraźnie wyższej klasy niż na najważniejszych imprezach świata. Biorąc pod uwagę, że pogoda często płata figle a w przeszłości polskie szosy nie były najlepszej jakości, wygodne łóżko i dobra obsługa rekompensowały pewne mankamenty naszego wyścigu.

    Mit 3: TdP rozgrywa się w górach

    ?Mityczne? podjazd: Orlinek (z czasów gdy TdP gościł w Karpaczu), Gliczarów, Bukowina, Salmopol czy teraz Orle Gniazdo to z perspektywy kolarskiej Europy zaledwie pagórki. Największe polskie podjazdy są niewiele większe niż te w Ardenach i nieco mniejsze niż te w Kraju Basków. Nie znaczy to jednak, że Tour de Pologne jest wyścigiem łatwym i płaskim, tak jak wcale niełatwe są wiosenne klasyki w Belgii i Holandii a Wyścig Dookoła Kraju Basków jest dobrym testem dla dynamicznych ?górali?. Co więcej, kolejno powtarzane wzniesienia ostatecznie dokonują selekcji, ale tak czy inaczej musimy się pogodzić z faktem, że wielkich gór tutaj nie mamy.

    Fakt 3: Dobry sprawdzian przed Vueltą

    Tour de Pologne wciąż szuka dla siebie miejsca w kalendarzu. Bywał już organizowany równolegle z Vuelta a Espana i wtedy, choć w teorii miał przygotowywać do mistrzostw świata, przegrywał rywalizację o pozyskanie gwiazd z hiszpańskim tourem. Zdarza się, że w latach olimpijskich koliduje z Tour de France i wtedy przechodzi kompletnie niezauważony. Jednak od kilku lat, umiejscowiony między Tourem a Vueltą staje się dobrym elementem budowania dyspozycji przed VaE i jest dla niej tym, co Tour de Romandie dla Giro d?Italia i Tour de Suisse dla Tour de France. Oznacza to równocześnie, że część ?wielkich nazwisk? nie przyjeżdża do nas, by ścigać się na 100%, lecz ?sprawdzić nogę? lub zaliczyć kilometry przejechane w odpowiednim tempie.

    Mit 4: Na TdP przyjeżdżają najlepsi

    Czasem przyjeżdżają (jak w tym roku, gdy pojawili się Sagan, Majka, Nibali, Costa, Ewan czy Jungels) a czasem nie przyjeżdżają i lista startowa jest bardzo uboga. To zależy od układu kalendarza i przebiegu sezonu. Obecność w World Tourze to obowiązkowy start wszystkich ekip z najwyższą licencją, ale często do Polski przywożą one w składy, w których trudno szukać jakiś bardzo znanych nazwisk. Tak jak to przedstawiłem powyżej, rywalizują u nas często zawodnicy ?na dorobku?, pracujący na swoje nazwisko. Co nie zmienia faktu, że to i tak jest elita.

    Fakt 4: Bez TdP mielibyśmy? nic

    Przez wiele lat Tour de Pologne ciągnął polskie kolarstwo. I robi to nadal. Gdy jeszcze nie był w World Tourze, miał na tyle wysoką kategorię, by przyjeżdżało do nas kilku mocnych zawodowców ?z zachodu?. Gdy awansował a nasze ekipy nie były jeszcze na tyle zamożne, by regularnie (jak teraz CCC Sprandi Polkowice) ścigać się zagranicą, TdP dawał jedyną szansę kontaktu z czołówką. Co więcej, Czesław Lang zawsze z dziką kartą zaprasza wszystkie polskie ekipy, które mają odpowiednią licencję a oprócz tego reprezentację Polski składającą się z przedstawicieli grup kontynentalnych. Do tego obecność w ogólnopolskiej telewizji to okazja do promocji zarówno dla sponsorów naszych klubów, ale też mediów i całej branży rowerowej. Dla sporej części z nich zaistnienie w otoczeniu TdP to ?być albo nie być?. Bez Tour de Pologne i Czesława Langa nasze kolarstwo z pewnością byłoby o wiele mniejsze i uboższe.

    Mit 5: Profesjonalna realizacja TVP

    Nie chodzi o to, by kopać leżącego, bo wszyscy wiemy, jak przez lata wyglądały transmisje realizowane przez telewizję publiczną. Pod względem jakości obrazu, ilości kamer, montażu czy grafiki Tour de Pologne wyglądał biednie i amatorsko. Równocześnie nie można nie docenić zmian, jakie zachodzą. W tym roku jakość transmisji jest wysoka, ba, lepsza niż np. z worldtourowych wyścigów w Hiszpanii. Inna kwestia to komentatorzy (choć Bartosz Huzarski to bardzo dobra inwestycja ?publicznej?), ?eksperci? i ?gadające głowy?. Wszystkiego się trzeba nauczyć i widać, że TVP dojrzewa do kolarstwa wraz z rozwojem Tour de Pologne. Może nie najszybciej, ale zawsze.

    Fakt 5: Niezależna, rodzinna firma

    To chyba największy sukces Czesława Langa, jego firmy i jego wyścigu. Fakt, że Tour de Pologne funkcjonuje nieprzerwanie od 1993r jako komercyjna i niezależna impreza jest nie do przecenienia. W tym czasie wiele bardziej znanych, cenionych i bogatszych wyścigów bankrutowało, znikało z kalendarza lub w najlepszym wypadku było przejmowanych przez większych organizatorów. Z prowadzeniem Paryż-Nicea nie poradził sobie Laurent Fignon i sprzedał imprezę ASO, organizatorowi Tour de France. Francuzi są też właścicielami Vuelta a Espana czy wielu klasyków w Belgii. Podobnie RCS, czyli włoska korporacja posiadająca w portfolio Giro d?Italia, która zarządza sporą ilością zawodów kolarskich. Nie wspominając już o, teoretycznie skazanym na sukces i dysponującym dużym budżetem Deutschland Tour, który wyparował z kalendarza po kilku sezonach na topie czy Wyścigu Pokoju, który na początku lat ?90 startował z wyższego poziomu co TdP a od dawna nie ma go już wśród nas. Cena za sukces i rozwój jest słona i wiąże się z poważną, często nachalną komercjalizacją niemal każdego skrawka naszego wyścigu, ale biorąc pod uwagę wartość, jaką niesie ze sobą Tour de Pologne, z perspektywy czasu trzeba powiedzieć, że dobrze, że ją płacimy.

  • Team 100 – dobrze, ale przykro

    Team 100 – dobrze, ale przykro

    Jedenastu młodych kolarzy i kolarek skorzysta z budżetowego dofinansowania w ramach projektu ?Team 100?. Ministerstwo i spółki skarbu państwa budują przyszłość polskiego sportu rowerowego, niestety utrwalając istniejące nierówności.

    Najbardziej znane nazwiska w wybranej grupie kolarzy to Szymon Sajnok (ur. 1997 Attaque Team Gusto), Agnieszka Skalniak (1997, Astana) i Daria Pikulik (ten sam rocznik, BCM Nowatex Ziemia Darłowska).

    Oprócz nich ze wsparcia Ministerstwa Sportu i Turystyki oraz Polskiej Fundacji Narodowej będa korzystać: Dawid Czubak, Szymon Krawczyk (obaj rocznik 1998, grupa Voster Uniwheels), Justyna Kaczkowska (1997, UKKS Imielin Team), Nikol Płosaj (1996, UKS Limaro Kórnik), Patryk Rajkowski (1996, UKS Limaro Kórnik), Nikola Różyńska (1998, Stal Grudziądz), Mateusz Rudyk (1995, Stal Grudziądz) oraz Daniel Staniszewski (1997).

    Wszyscy są niewątpliwie młodzi (najstarsi mają zaledwie 22 lata), utalentowani (co potwierdzają sukcesy w kategoriach juniorskich, młodzieżowych i dobre rezultaty w wyścigach elity) i z dużym prawdopodobieństwem są przyszłością polskiego kolarstwa.

    Mam nadzieję, że dzięki wsparciu z (de facto) budżetu państwa, czego swoją drogą jestem zwolennikiem, będą mogli lepiej przejść trudny czas zmiany kategorii wiekowej i już niebawem zaczną osiągać sukcesy w najważniejszych wyścigach na świecie.

    To zawsze był spory problem: moment, w którym zdolni sportowcy musieli iść na kompromisy związane z wyborami: ?życie? czy wyczynowa kariera.

    Zgodnie z założeniami programu Team 100 młodzi zawodnicy, dzięki Ministerstwu Sportu i Turystyki oraz Polskiej Fundacji Narodowej (ufundowanej przez spółki skarbu państwa) mają otrzymywać rocznie po 40tys złotych. To spory zastrzyk gotówki, który, nazwijmy rzecz po imieniu, ułatwi skupienie się na treningu, regeneracji i budowaniu wizerunku a nie dorabianiu na pół etatu, czy handlu na allegro i, miejmy nadzieję, zdobycie wyników umożliwiających podpisanie sensownego, zawodowego kontraktu.

    W zamian, tak wychowani sportowcy powinni w kolejnych latach cieszyć nasze serca i zachęcać kolejne roczniki do rozpoczęcia kariery zawodniczej. Społeczeństwo będzie radosne (bo medale największych imprez to współcześnie ważny element budowania dumy narodowej) i zdrowsze. Krótko mówiąc, taki interes ma sens.

    Biorąc pod uwagę, że wśród setki sportowców dofinansowywanych z budżetu jest aż 11 kolarzy, powinniśmy się cieszyć. To więcej niż 10% całej grupy i transfer niemal pół miliona złotych do kolarstwa. Jest więc szansa, że widząc dobre perspektywy, za nimi pójdą kolejni i wkrótce będziemy kolarską potęgą.

    Ale? Jeśli przyjrzymy się liście bliżej, są na niej wyłącznie szosowcy i torowcy. A kolarstwo to coś więcej niż szosa i tor. Ba, do tej pory ?tor? to ciągle inwestycja bardzo mocno na kredyt.

    Nawet, jeśli potencjalnie w konkurencjach torowych można zdobyć najwięcej kolarskich medali na Igrzyskach Olimpijskich, do tej pory, w XXIw, trofea z IO przywozili przedstawiciele mtb (2x Maja Włoszczowska) i szosy (Rafał Majka) a nie toru, mimo, że ci ostatni mieli na to o wiele więcej szans.

    Owszem, Polski Związek Kolarski sporo zainwestował, by Włoszczowska przywiozła medale, jednak to działa w dwie strony, i realnie to właśnie te właśnie medale spowodowały, że Związek jest w miejscu, w którym jest a samo kolarstwo znajduje się wśród ?dyscyplin strategicznych?. Krótko mówiąc, względem mtb Związek ma całkiem spory dług, którego, cóż, nie spłaca.

    Być może wśród obecnych juniorów, juniorek, orlików i orliczek nie ma talentów na miarę Mai Włoszczowskiej, ale na miarę top10 imprez mistrzowskich myślę, że by się znalazły i przedstawiciel lub przedstawicielka kolarstwa górskiego w ?Teamie 100? powinni się znaleźć. Zwłaszcza, że za czterdzieści tysięcy złotych można w tej dyscyplinie zdziałać całkiem sporo.

    Na temat BMXów nie będę się wypowiadał, bo, szczerze mówiąc nie mam o nich pojęcia. Kierując się jednak argumentacją o ?potencjalnej medalodajności? fakt, że już w Tokio 2020 przedstawiciele tej odmiany kolarstwa będą walczyli o cztery komplety medali (2 konkurencje x dwie płcie) również powinno skierować wzrok zarządu Związku w stronę ludzi trenujących BMX.

    Krótko mówiąc, jest dobrze, ale jednak trochę przykro.

  • Ludzie, których nie znam. Wyścigi, o których nic nie wiem.

    Ludzie, których nie znam. Wyścigi, o których nic nie wiem.

    52 dni startowe w kalendarzu UCI. 65 kolarzy z zawodową licencją. Kolarstwo szosowe w Polsce. By się nim interesować, trzeba sporego samozaparcia.

    Krótki test. Masz dziesięć sekund, by pomyśleć o nazwiskach polskich kolarzy. Michał Kwiatkowski i Rafał Majka się nie liczą. 3..2..1..Start
    .
    .
    .
    Już. Wymieńcie pięciu.

    A teraz robimy to samo z wyścigami. Tour de Pologne wykluczamy z tej zabawy. Gotowi? Go!
    .
    .
    .
    I jak? Poproszę o nazwy trzech imprez szosowych.

    Mistrzostwa Polski, rywalizacja o ikoniczną ?koszulkę z orłem? to dobry moment, by pochylić się nad rodzimym kolarstwem i kolarzami. Co wiemy, co chcielibyśmy wiedzieć, jak w nim uczestniczymy i wreszcie, skąd czerpiemy informacje.

    Ujmując sprawę jak najprościej się da napiszę: jest bieda.

    By na bieżąco śledzić poczynania kolarzy ścigających się po naszych szosach, trzeba być prawdziwym pasjonatem, poświęcić wiele czasu i energii. De facto jedyną imprezą na stałe obecną w mediach jest Tour de Pologne, który co roku przez tydzień gości na antenie telewizji publicznej, do tego w popołudniowym ?prime time?.

    Pozostałe zawody, a jest ich niemało, można obejrzeć w porywach w telewizji regionalnej. Nawet, jeśli są to, na naszą miarę prestiżowe wydarzenia takie jak etapówki Szlakiem Grodów Piastowskich, Małopolski Wyścig Górski, Bałtyk – Karkonosze, Wyścig Solidarności i Olimpijczyków czy Szlakiem Walk Majora Hubala czy ?klasyki?, np. Memoriał Henryka Łasaka. O takiej imprezie jak ?Karpacki Wyścig Kurierów? nie wspominam, bo choć to ważny event, startują w nim młodzieżowcy, to taki środkowoeuropejski odpowiednik Tour de l?Avenir.

    Cóż bym dał za fajną galerię zdjęć z jednej z tych imprez, którą mógłbym z przyjemnością wrzucić jako pierwszy punkt ?loverove?. Powiedzieć Wam: hej, zobaczcie, jak fajnym tłem dla peletonu jest Dolny Śląsk czy Małopolska. Albo kilkuminutowy klip wideo podsumowujący imprezę. Nie, nie ten z gadającymi głowami burmistrzów i wójtów. Ten z akcją, dynamiką, kreujący i miejsca i ludzi – sportowców.

    Luka na rynku jest tak wielka, że to nie musi być content dostarczany przez organizatorów imprez. Mogłyby to robić drużyny, niekoniecznie te najbogatsze. Nawet w World Tourze o swoich fanów dbają tylko nieliczni, ale obok ekip takich jak Sky czy Quick Step o swoich fanów i komunikację bardzo dobrze zabiega niskobudżetowy Cannondale-Drapac, który serwuje nam klimatyczne zdjęcia i opowieści kolarzy.

    Właśnie, kolarze? Wspomnieni Majka i Kwiato w tym roku doczekali się profesjonalnie wyglądających stron internetowych. Ich kanały społecznościowe jakoś żyją, ale powiedzmy sobie szczerze, możemy się z nich głównie dowiedzieć o wynikach osiąganych przez naszych gwiazdorów.

    A wyniki wszyscy znamy. Będąc mocno zainteresowanymi, dzięki portalom naszosie.pl, rowery.org i pro-cycling.org możemy oswoić się z nazwiskami zwycięzców, czasami przeczytać wywiad a nawet ?bloga? a to bardziej a to mniej doświadczonych kolarzy.

    Z mojej strony i z tego miejsca: wielkie dzięki za tę robotę, bo gdyby nie Wy, to ?polska szosa? byłaby dla kibiców równie odległa co Tour of Rwanda. A może nawet mniej, bo Tour of Rwanda ma całkiem fajną promocję.

    Jednak realnie, po stronie drużyn i zawodników próżno szukać nawet nie tyle fajnych, co regularnie dostarczanych treści. Jeśli miałbym wskazać najbardziej aktywną postać w polskich, kolarskich social mediach, to jest to dyrektor sportowy PZKol, Andrzej Piątek. Reszta naszego peletonu razem nie produkuje tylu postów co on jeden. Jeśli co trzeci nasz zawodowiec korzystałby z facebooka i twittera w ? tak aktywnie jak on, śmiem twierdzić że już za chwilę mielibyśmy całkiem sporo ciekawych wiadomości z pierwszej ręki. Bo jak słusznie zauważył Bartek Wawak w rozmowie, którą z nim przeprowadziłem, tak, to również jest obecnie ważny element pracy wyczynowego sportowca.

    Wspomniane ?loverove? to naprawdę dobry test tego, co jest dostępne i co jest ciekawe. Gdy startowałem z tym porannym przeglądem newsów myślałem: ?sporo się zmienia, niedługo będę wrzucał większość materiałów po polsku?.

    Tymczasem, jeśli wśród trzech punktów znajduje się jeden dotyczący polskiej imprezy lub zawodnika ścigającego się w kraju – jest dobrze. Jeśli wszystkie trzy pochodzą z rodzimych wydarzeń, i jest to np. wywiad, zdjęcie i wideo – to święto.

    Możecie powiedzieć: no dobra, skoro narzekasz, to sam mógłbyś się zabrać do roboty i więcej pisać o tym, co dzieje się w Polsce. Owszem, mógłbym. Ale realnie rzecz ujmując, wymagałoby to ode mnie o wiele większego wysiłku, nakładów czasu i pieniędzy.

    W sytuacji, w której ogólnie zmagamy się raczej z nadmiarem informacji i przyjąłem dla siebie rolę ich selekcjonowania, wybrania najciekawszych i dzielenia się nimi, ewentualnie z pewnym dodatkiem pracy własnej, nie mam dość zasobów, by robić więcej.

    Ba, newsy, ciekawostki, dane, materiały, anegdoty dotyczące imprez, klubów i zawodników nawet z drugiego końca globu mam często podane na tacy. A jeśli nie na tacy, to wymagające niewielkiego researchu i poskładania wszystkiego w całość.

    Dzięki temu jestem w stanie napisać o brodzie Dana Cravena z Namibii, natomiast o tym, co wydarzyło się na ważnej imprezie 300km od mojego domu nie mam pojęcia. Bo żeby mieć, musiałbym tam fizycznie być, dojechać a jeszcze najlepiej zakumplować się z obsługą grup i zawodników, by dotrzeć do interesujących Was informacji, które dorównują temu, co jestem w stanie zagregować siedząc przed komputerem.

    Zatem, jeśli wiecie, że jakiś zawodnik czy organizator robi coś fajnego, wartościowego, ciekawego lub? po prostu robi, to nie krępujcie się podsyłać (najlepiej w wiadomości na facebookowym fanpage). A jeśli znacie tegoż zawodnika, organizatora czy członka klubu czy grupy zawodowej, to motywujcie ich do działania. Jest taka plaża, że naprawdę nie trzeba wiele, by się wybić i zostać zauważonym.

  • Orlen Sponsorem PZKol. Zatem jeszcze raz: nie spieprzcie tego, panowie.

    Orlen Sponsorem PZKol. Zatem jeszcze raz: nie spieprzcie tego, panowie.

    Ministerstwo Sportu i Turystyki, Orlen oraz CCC składają się w tym i w kolejnych latach na bardzo zacny budżet Polskiego Związku Kolarskiego. Wygląda na to, że po latach zaciskania pasa nasz Związek może nareszcie działać z rozmachem. Jak wykorzysta tę szansę?

    Ogłoszenie partnerstwa strategicznego z Orlenem to nie jest dzień triumfu polskiego kolarstwa. Przypomnijmy, że marki koncernu paliwowego: najpierw ?Orlen Paliwa? a następnie ?Verva? były współsponsorami grupy Piotra Kosmali, w sezonie 2016 znanej pod nazwą Verva Active Jet.

    Zespół ścigał się z licencją Pro Continental, zaliczył m.in. udany start w Tour de Suisse. Przerzucenie budżetu z komercyjnej grupy zawodowej na związek oznaczał koniec funkcjonowania tej pierwszej.

    Drugim, wieloletnim partnerem PZKol jest Dariusz Miłek ze swoją marką obuwniczą CCC. Należy podkreślić, że Miłek, jeden z najbogatszych Polaków jest od wielu sezonów z naszym kolarstwem ?na dobre i na złe?, nie tylko finansując funkcjonowanie własnego zespołu, ale też wspierając związek.

    Pod przewodnictwem nowego prezesa, Dariusza Banaszka, PZKol mocniej związał się również z marką odzieżową 4F.

    Korzysta również (a może przede wszystkim) z transferów przekazywanych przez Ministerstwo Sportu i Turystyki. Sport rowerowy znajduje się w gronie dyscyplin ?strategicznych?. Dzięki mnogości konkurencji kolarstwo jest jedną z najbardziej ?medalodajnych? dyscyplin na Igrzyskach Olimpijskich. Po dodaniu BMXowego freestyle?u oraz torowego ?madisonu? w Tokio na rowerzystów będą czekały aż 22 komplety medali.

    To właśnie na medalach imprez mistrzowskich swoją politykę opiera PZKol. Ciągłość szkolenia ma zapewniać Narodowy Program Rozwoju Kolarstwa a, ze względu nie tylko na konieczność wykorzystania pruszkowskiego toru, ale i potencjał medalowy, główny nacisk kładziony jest właśnie na kolarstwo torowe.

    I tu pojawia się pierwszy zgrzyt i problem. Po pierwsze, polscy torowcy to wciąż inwestycja na kredyt. Choć zarówno w kategoriach młodzieżowych jak i w elicie zaczynają odnosić sukcesy na mistrzostwach Europy czy Świata, medale z Rio przywieźli szosowiec i zawodniczka mtb.

    To oni, w dużej mierze, wzmocnili pozycję kolarstwa wśród polskich olimpijczyków a nie torowcy.

    Z kolei obecność w mediach, tę ?organiczną? a nie wypracowaną relacjami z grupą dziennikarzy, zapewnia kilka gwiazd szosy: Michał Kwiatkowski, Rafał Majka i Katarzyna Niewiadoma. Choć grono dobrych, bardzo dobrych i znakomitych zawodników z Polski jest szersze, ?robotę w mediach? robią właściwie tylko oni i Maja Włoszczowska. Oraz Czesław Lang i jego wyścig Tour de Pologne.

    Kolejny problem z torem to jego elitarność. O ile na szosie, w mtb i w przełaju można startować i trenować właściwie wszędzie, kolarstwo torowe związane jest z określoną infrastrukturą, której mamy niewiele a do tego dostęp do niej mają nieliczni.

    Absolutnie – i to podkreślam bardzo mocno – absolutnie nie neguję zasadności finansowania kolarstwa torowego. Nie podważam również niezwykłego postępu, jaki w tej materii dokonali nasi (głównie) młodzi zawodnicy i życzę im jak najlepiej. Ba, chciałbym, aby planowane imprezy rangi międzynarodowej (najpierw puchar a następnie, w 2019r mistrzostwa świata) na Pruszkowskim torze okazały się sukcesem: sportowym, medialnym i komercyjnym.

    Jedyne, czego, jako zarówno licencjonowany zawodnik (od młodzika przez orlika i elitą po mastersa, będzie już ponad, z przerwami, 20 lat), dziennikarz (przez wiele lat współtwórca i redaktor naczelny największego, polskiego portalu rowerowego) i niezależny komentator, sobie życzę, to, w związku z perspektywą płynących do Związku milionów, przywrócenie równowagi rozwoju.

    Skoro liczą się medale, a BMX daje cztery szanse (racing + freestyle kobiet i mężczyzn), projekt ?pump track i rampa przy każdym ?orliku? ? nie jest pomysłem idiotycznym. Ba, ze względów ?szkoleniowych? i patrząc na historię wielu znakomitych kolarzy, rozpoczęcie kariery właśnie na BMXie często otwiera drogę do sukcesu na torze, szosie lub w mtb.

    Idąc dalej, skoro dwa medale zdobyliśmy w MTB (Pekin i Rio) i to sukcesy w tej, konkretnej konkurencji (a konkretnie jej jednej przedstawicielki, Mai Włoszczowskiej) są ważnym elementem pozycji kolarstwa wśród innych dyscyplin olimpijskich, kolarstwo górskie zasługuje na zdecydowanie więcej niż dostaje teraz.

    Zawody rangi pucharu polski i mistrzostw polski oraz te z kalendarza międzynarodowego wymagają inwestycji w infrastrukturę (budowa tras na odpowiednim poziomie) dofinansowanie przynajmniej kilku takich ośrodków jest więcej niż wskazane. Podobnie jak pomoc w ekspozycji medialnej najważniejszych imprez czy motywacja do regularnego wpisywania ich do kalendarza UCI z możliwie wysoką kategorią, by ułatwić tańsze zdobywanie punktów do rankingu czy kwalifikacji olimpijskich.

    W kwestii szosy, to choć mamy kilka gwiazd oraz grupę młodych zawodników ze sporym potencjałem, to, niestety, ściganie na polskiej scenie to ?ludzie których nie znam na wyścigach, które mnie nie interesują?. Kibice przy trasach, wyścigi dla dzieci i młodszych kategorii wiekowych, wyższa kategoria UCI i, tak jak w przypadku MTB, większa (lub, powiedzmy sobie szczerze: jakakolwiek) ekspozycja w mediach to ważne elementy rozwoju polskiej ?szosy?.

    Być może właśnie partnerstwo z Orlenem pomoże na te bolączki, ponieważ prezes Banaszek zapowiada, że ?Poprawa całego wizerunku nastąpi już w tym roku, Orlen będzie sponsorem głównym Orlen ProLigi i wyścigów cyklu UCI w kolarstwie górskim, więc już teraz w tych dwóch konkurencjach będziemy szli bardzo mocno do przodu.?.

    Trzymam za słowo, bo to bardzo, bardzo ważne.

    Dołóżmy do tego przełaje, „ekstremę”, enduro i masę energii, którą znajdziemy u przedstawicieli dyscyplin „nieolimpijskich” i naprawdę jest dla kogo i z kim pracować.

    I wreszcie, na koniec, choć nie najmniej ważne. Kolarstwo dla wszystkich. Związek, grając wedle obowiązujących zasad, stawia na kolarstwo wyczynowe, medale mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich. Co do zasady, nie jest to złe. Ale? Wzorem sukcesu jest kolarstwo brytyjskie. Podobno my też podpatrujemy poddanych Królowej. A oni znakomicie ?dyskontują? sukcesy zawodowców i olimpijczyków, przekuwając medale w masowe członkostwo i popularyzację roweru: w sporcie, na ulicach, w szkołach.

    Związek zrzeszający sto tysięcy lojalnych fanów ma zupełnie inną pozycję w negocjacjach nie tylko z ministrem czy spółką skarbu państwa, ale też w negocjacjach z mediami oraz sponsorami komercyjnymi.

    Związek, który dba o swoich członków, nie tylko tych (realnie kilkuset), trenujących z myślą o ?koszulce z orłem?, ale wszystkich, staje się wartościowym graczem na rynku reklamowym.

    A to przekłada się nie na efemeryczny, bazujący częściowo na szczęściu i pracy niewielkich grup społeczników, ale długotrwały, budowany systemowo sukces. Którego nam wszystkim życzę. Bo trzeba spojrzeć szerzej i nie bać się nie tylko samemu działać, ale i współpracować i dzielić: zarówno obowiązkami, ale i owocami sukcesu.

    Zatem, szanowny Prezesie, Dyrektorze, Zarządzie. Myślę, że dokładnie wiecie, co macie robić. A jeżeli nie wiecie, to zapytajcie. Jeśli zmarnujecie, lub, co gorsza, wynaturzycie tę szansę pójdziecie do piekła. A jeśli w piekło nie wierzycie, to w następnym wcieleniu będziecie paczką gumy do żucia. Takiej z dyskontu.

    Więcej szczegółów o budżecie PZKol, partnerstwie z Orlenem i planach Związku znajdziecie w materiałach np. naszosie.pl, Eurosportu czy Przeglądu Sportowego.

  • Kategorie wyścigów mtb XCO i XCM

    Kategorie wyścigów mtb XCO i XCM

    Kolarstwo górskie to mnogość odmian, kategorii i konkurencji. Jak połapać się w skrótach i oznaczeniach? Które imprezy są bardziej a której mniej ważne? Od czego zależy nadana klasa zawodów?

    Cała rodzina mtb charakteryzuje się dużą różnorodnością a, co ważne, spora jej część to wydarzenia nieformalne. Cała hierarchia i klasyfikacha dotyczy części świata kolarstwa górskiego zarządzanego przez UCI – Międzynarodową Unię Kolarską oraz krajowe związki kolarskie, w naszym przypadku PZKol.

    Rodzaje wyścigów

    Ogólnie rzecz ujmując, zinstytucjonalizowane mtb dzielimy na 4 dyscypliny: ?cross country?, czyli wyścigi, nazwijmy je, wytrzymałościowe, do których zaliczamy wszystkie odmiany ?xc?: od formatu olimpijskiego (XCO) przez maratony (XCM) i etapówki (XCS) a kończąc na eliminatorze (XCE) rozgrywanym na ulicach miast a także, rzadko spotykane czasówki (XCT), rozgrywane właściwie tylko przy okazji mistrzostw sztafety (XCR) oraz spotykane jako część większej całości wyścigi z punktu do punktu, czyli de facto odrębne etapy „etapówek” (XCP)

    Do tego należy doliczyć zjazd w formacie klasycznym (DHI) oraz ?maratonowym? (DHM, czyli imprezy typu ?Mega Avalanche?), osobną sprawą są również zawody w ?fourcrossie? (4X) oraz ?enduro? (END, poza kalendarzem UCI nigdzie takiego skrótu nie widziałem).

    Wyścigi w każdej z dyscyplin są podzielone na klasy, od najważniejszych do najmniej istotnych. Zdobywa się na nich punkty do rankingu UCI. Ten daje prestiż oraz decyduje np. o ustawieniu na starcie imprez mistrzowskich.

    Wszystkie oficjalne zawody, w których rywalizują licencjonowani kolarze górscy muszą być wpisane albo do kalendarza międzynarodowego albo do kalendarza krajowego.

    Ponieważ co do zasady zajmuję się ?kolarstwem wytrzymałościowym?, na nim właśnie się skupię. Czyli dalej będzie mowa o ?xc? w różnych jego odmianach.

    Zawody międzynarodowe

    Podział na kategorie wyścigów xc znajdziecie w poniżej zaprezentowanej tabeli:

    Mamy więc do czynienia z następującymi kategoriami zawodów, licząc od najważniejszych, czyli najwyżej punktowanych:

    • Igrzyska Olimpijskie
    • Mistrzostwa Świata (Elita, U23, junior, eliminator, sztafeta)
    • Puchar Świata (Elita, U23)
    • Mistrzostwa Kontynentalne (Elita, U23, junior, eliminator, sztafeta)
    • Mistrzostwa Krajowe (Elita, U23, junior)
    • XCO Junior Series
    • HC (jednodniowe i etapowe)
    • 1 (jednodniowe C i etapowe S)
    • 2 (jednodniowe C i etapowe S)
    • C3
    • XCO Juniorskie

    Zawodów Pucharu Świata jest zaledwie kilka w sezonie (zazwyczaj 6-8), imprez HC również jest niewiele, wyścigów pozostałej kategorii zazwyczaj jest więcej, przynajmniej kilka w danym kraju.

    Przykładowo najwyższą kategorię HC ma wyścig Mai Włoszczowskiej w Jeleniej Górze a w Europie imprez tej klasy jest zaledwie 12. Z kolei cross country kategorii C1 w samych Czechach jest 4 a w Szwajcarii 6. C2 tylko w Europie jest kilkadziesiąt, w tym ?Górale na Start? w Wałbrzychu. C3 ma ?Puchar Burmistrza Białej?, ale też np. kilka eliminacji Pucharu Francji.

    Jeśli spojrzycie w tabelę, jasno z niej wynika, że wygrana w wyścigu kategorii C2 jest warta tyle co? 38. miejsce w Pucharze Świata. Zwycięstwo w C1 to równowartość 23. miejsca w Pucharze a triumf w HC to już poważniejsza sprawa i odpowiednik 11 lokaty tamże.

    Z kolei za wygranie eliminacji Pucharu Świata dostaje się tyle samo punktów co za srebro mistrzostw świata czy Igrzysk Olimpijskich.

    W liczonym rok do roku rankingu UCI, lider wśród mężczyzn ma zazwyczaj ok. 2200-2400 zgromadzonych punktów, kolarz numer 10 ok. 1000-1200.

    Kategoria UCI oznacza nie tylko punkty do rankingu, ale też określone regulaminem, minimalne kwoty nagród finansowych. Zwycięstwo w eliminacji Pucharu Świata to ?3750, HC ?1000, C1 ?600, C2 ?250 i C3 ?200. Za wygranie wyścigu C3 dostaje się tyle samo pieniędzy co za 10. lokatę w Pucharze Świata.

    Oprócz konieczności zapewnienia puli nagród, kolejne kategorie są droższe dla organizatorów w związku z opłatami do UCI, zapewnieniu odpowiedniego standardu obecności w mediach, trasy, powierzchni reklamowych itd.

    Na tej podstawie można wywnioskować, które imprezy są bardziej prestiżowe a które mniej. Daje to również pogląd na taktykę związaną np. z walką o kwalifikacje w Igrzyskach Olimpijskich.

    Zawody krajowe

    W przypadku imprez Polskich również prowadzona jest klasyfikacja, jest nią ?Challenge PZKol?. Co do zasady, stosuje się do niego zbliżone zasady, jak w rankingu UCI. Detale prezentuje poniższa tabela:

    Jak widać, dla zmniejszenia wagi startów zagranicznych (które i tak najczęściej decydują o wygranej w challenge?u) są one punktowane niżej i nie odpowiadają 1:1 punktacji UCI.

    Za wyścigi w Pucharze Polski, bez względu na to, czy są wpisane do kalendarza międzynarodowego czy nie, do krajowego rankingu dostaje się tyle samo punktów co za zagraniczne imprezy C2.

    Dodatkowo znajdziemy jeszcze dwie kategorie imprez krajowych ?A? i ?B?. Choć nie ma listy wyszczególnionych wyścigów dla poszczególnych klas, doświadczenie lat ubiegłych wskazuje, że ?A? to zawody z kalendarza krajowego a ?B? z kalendarza imprez regionalnych. Maratony powinny być podzielone na te, wpisane do Pucharu Polski XCM (o ile taki będzie) i te, tylko zgłoszone do kalendarza PZKol/okręgowych związków kolarskich.

    Podobnie jak w przypadku rankingu UCI, tak i w przypadku Challenge?u PZKol za wygranie lokalnego ?ogórka? dostaje się mniej punktów niż za 10. miejsce w zawodach Pucharu Polski. Z kolei koszulka mistrza kraju daje taką samą korzyść w Challenge?u co zwycięstwo w zawodach Mai Włoszczowskiej w Jeleniej Górze.

    Zgodnie z informacją, którą otrzymałem od Przewodniczącego Kolegium Sędziów, prace nad opisaniem zasad związanych z przyznawaniem kategorii wyścigów krajowych trwają.

    Szczegółowe przepisy regulujące zasady rywalizacji w kolarstwie górskim, w tym w odmianach ?grawitacyjnych? znajdziecie na stronie Kolegium Sędziów PZKol. Klucz punktacji Challenge?u PZKol znajdziecie na stronie PZKol.