Tag: Blast from the past

  • Blast from the past: Afera Festiny

    Blast from the past: Afera Festiny

    Dwadzieścia lat temu kolarstwem wstrząsnęła najbardziej spektakularna afera dopingowa. Kolejne ekipy były wyrzucane lub same wycofywały się z Tour de France, policja przeszukiwała pokoje hotelowe i autobusy a zawodnicy protestowali w obronie swojej godności. Teraz wiemy, że większość peletonu brała ?wszystko?: EPO, hormon wzrostu, testosteron i co tam jeszcze wpadło w ręce.

    Embed from Getty Images

    Ostatni ?dublet?

    Rok 1998 to ostatni sezon, w którym jeden kolarz wygrał i Giro d?Italia i Tour de France po sobie. Tak jak i w tym roku start ?Wielkiej Pętli? został wtedy opóźniony o kilka dni ze względu na mistrzostwa świata w piłce nożnej. Marco Pantani nie miał jednak sytuacji tak komfortowej jak Chris Froome, ponieważ wygrany przez niego wyścig dookoła Włoch kończył się 7 czerwca. ?Pirat? miał więc 34 dni przerwy, Brytyjczyk chcący powtórzyć ten wyczyn ma ich aż 40. Przy obciążeniach związanych z udziałem w wielkich tourach ten prawie tydzień ekstra może mieć kolosalne znaczenie dla powodzenia planu lidera teamu Sky.

    Embed from Getty Images

    Legendarne ataki

    Podczas Giro ?98 Pantani jechał niezmiernie ofensywnie, próbując nadrobić czas nad lepiej spisującym się w czasówkach Alexem Zulle oraz skutecznym w każdym terenie Pawłem Tonkowem. Ataki na Marmoladzie i Montecampione to przykłady wirtuozerii i bezkompromisowości Włocha, której brak często zarzucany jest mistrzom drugiej dekady XXIw.

    Jakby tego było mało, Pantani, który następnie na trasie Touru rywalizował z ?niemiecką lokomotywą?, Janem Ullrichem jedyne, co mógł zrobić to wydrzeć wygraną akcją, która przeszła do historii kolarstwa. Jego rajd przez Telegraphe, Galibier do Les Deux Alpes, gdzie złamał Niemca i z nawiązką odrobił straty to absolutny klasyk gatunku.

    Embed from Getty Images

    W kolejnych dwudziestu latach ten atak Pantaniego był przywoływany jako kontrargument dla kolarzy rozgrywających wyścigi na ostatnich kilometrach finałowych podjazdów, bazujących na wsparciu mocnej drużyny czy to Armstronga, czy to Wigginsa czy Froome?a.

    Jednak to nie tak, że nagle największe gwiazdy zaczęły jeździć kunktatorsko. Kolarstwo, owszem, zmieniło się, ale raz na kilka wielkich tourów czy to Schleck, Contador czy nawet Nairo Quintana szukali niestandardowych rozwiązań by wrócić do gry i wygrać teoretycznie przegraną rywalizację.

    W tym sezonie rajdem na miarę nie tylko Pantaniego, ale i największych mistrzów z przeszłości popisał się właśnie Froome, który rozstrzygnął Giro na swoją korzyść samotną, osiemdziesięciokilometrową ucieczką zainicjowaną na szutrowej przełęczy Finestre.

    Dzięki temu, oraz dzięki korzystnej dla siebie decyzji UCI i WADA o porzuceniu sprawy przekroczenia poziomu salbutamolu może podjąć wyzwanie zmierzenia się z kolarską legendą, wygraniem różowej i żółtej koszulki w jednym sezonie.

    Embed from Getty Images

    Wszystko dla wszystkich

    Jeśli myślicie, że salbutamolowe problemy Froome?a to poważne przewinienie i wielka afera, to cóż? nie. W 1998r na trzy dni przed startem Tour de France straż graniczna zatrzymała jadącego na start wyścigu w Dublinie masażystę ekipy Festina. Willy Voet, bo o nim mowa, przewoził całą masę epo, hormonu wzrostu i testosteronu, sam będąc pod wpływem popularnej wówczas wśród kolarzy ?mieszanki belgijskiej?, czyli koktajlu stymulantów bazującego na amfetaminie.

    Festina była prawdziwym dream teamem, wspierającym pretendenta do tytułu, idola lokalnej publiczności, drugiego na mecie edycji 1997, Richarda Virenque?a. Realnie był to więc cios większy, niż gdyby współcześnie na dopingu przyłapać Romaina Bardeta czy Thibaut Pinot.

    Choć afera rozpoczęła się od Festiny i przyjęła nazwę sponsora klubu prowadzonego przez Bruno Roussela, w peletonie Tour de France 1998 „brali” niemal wszyscy. Kilka miesięcy wcześniej w samochodach ekipy TVM policja znalazła analogiczny zestaw ?koksu? co w aucie Voeta (o czym media poinformowały dopiero w lipcu!). Zespoły Banesto, ONCE (z ?rzecznikiem peletonu? Laurentem Jalabertem), FDJ, Casino, Riso Scotti, Polti, Kelme i Vitalicio Seguros zrezygnowały z dalszej jazdy.

    Na placu boju pozostała niespełna setka kolarzy, w tym wspomnieni Pantani i Ullrich, którzy stoczyli pamiętny pojedynek w Alpach.

    Po latach, gdy, po części w celach naukowych, przebadano materiał pobrany od zawodników w czasie ?Touru hańby? na obecność EPO okazało się, że na 60 próbek tylko 9 dało wynik negatywny. Całe podium: Pantani, Ullrich i Bobby Julich sztucznie podnosiło parametry krwi.

    Embed from Getty Images

    Co ciekawe, wśród zgrai dopingowiczów ?wynik życia? osiągnął Dariusz Baranowski, który w barwach ekipy US Postal nie tylko zajął 12. miejsce w klasyfikacji generalnej, ale też podczas finałowej czasówki uzyskał czwarty rezultat. Nasz reprezentant, obecnie komentujący wyścigi dla Eurosportu nie znalazł się na opublikowanych przez francuski senat listach kolarzy z pozytywnym wynikiem na EPO.

    Tym chętniej usłyszałbym lub przeczytał odfiltrowane z politycznej poprawności wspomnienia ?Ryby? z tego wyścigu. Bo choć od ?Touru Wstydu? i ?Afery Festiny? minęło 20 lat i mamy za sobą wiele materiałów: naukowych, prasowych, publicystycznych, informacji i relacji z pierwszej ręki nigdy za mało!

    Na odnowę trzeba było poczekać

    W jakim stanie był ówczesny sport niech świadczy fakt, że całą sprawą tak naprawdę mało kto się przejął. Choć we wspomnieniach niektórych zawodników czytamy, że zagrożenie aresztem i konsekwencjami prawnymi spowodowało, że albo przestali na potęgę koksować, albo porzucili doping albo nawet odeszli z kolarstwa, realnie nie zmieniło się nic.

    Niespełna rok później z Giro d?Italia został wykluczony nie kto inny jak Marco Pantani z powodu podwyższonego poziomu hematokrytu. Z braku innych metod i skutecznych testów na EPO, był to jedyny sposób na pośrednie udowodnienie manipulacji dokonywanych na krwi sportowca.

    Tour de France 1999 nazywany „Tourem Odnowy” wygrywa Lance Armstrong, który by móc zrealizować swój cel-marzenie wewnątrz grupy US Postal najpierw odwzorowuje a potem udoskonala metody i system, które stosowała Festina, Telekom, ONCE i wszystkie inne, liczące się w owym czasie drużyny zawodowe.

    Michele Ferrari, Carlo Santuccione, Eufemiano Fuentesm, drużyny T-Mobile, Cofidisu, Rabobanku, laboratoria w Wiedniu czy Freiburgu i wiele, wiele innych lekarzy, trenerów, menadżerów i ośrodków, przez następne lata, mimo powstania światowej agencji antydopingowej, pojawienia się kolejnych testów na EPO czy transfuzje krwi funkcjonowało bez zmian.

    Embed from Getty Images

    Choć na zawodowców nakładano dalsze ograniczenia, Armstrong, Ullrich czy Basso dorównali tempem jazdy ścigającym się de facto bez ograniczeń Pantaniemu, Indurainowi czy Riisowi.

    Dopiero wprowadzenie paszportów biologicznych, współpraca z koncernami farmaceutycznymi oraz ?głupia wpadka? Alberto Contadora na Tourze 2010 sprawiły, że peleton nagle zwolnił.

    Tour de France 2011, czyli trzynaście lat po aferze Festiny był prawdziwym wstrząsem. Nagle okazało się nie tylko, że o zwycięstwo są w stanie walczyć kolarze spoza ?układu?, kolejne podjazdy pokonywane są w tempie znanym z lat ?80 XXw, to jeszcze to wszystko da się oglądać.

    Mimo gwałtownego spowolnienia, doping, zarówno ten w postaci nadużywania procedur (w tym TUE), poprawy wyników przez wielokrotne zwiększanie dawek dozwolonych środków (np. przeciwbólowych czy stymulujących), jak i znany, choć zmodyfikowany, najtwardszy (mikrodawkowanie epo i innych hormonów), czy technologiczny (ukryte silniki elektryczne) nie został wyrugowany.

    Embed from Getty Images

    Można jednak zaryzykować stwierdzenie, że o ile w 1993, 1998, 2005 czy 2010r ?czysty? kolarz nie miał szans na wygranie wielkiego touru, tak w 2015 a może nawet wciąż w 2018r jest to wyobrażalne.

    Czy jest to Chris Froome? Cóż, poniekąd tak, wiele wskazuje, że choć Team Sky gra nieetycznie, to wciąż zgodnie z regułami. Czy jest to Romain Bardet? Kto wie. Vincenzo Nibali? Poza tym, że jak wielu jego konkurentów cierpi na astmę, tempo jazdy podczas kolejnych wygranych sugeruje, że raczej nie nadużywa niedozwolonych substancji.

    Upadek Festiny krótkoterminowo nie zmienił nic. Z perspektywy czasu wydaje się farsą, zwłaszcza, gdy spojrzymy na kary, jakie dotknęły Virenque?a i spółkę (sześcio, maksymalnie dziewięciomiesięczne dyskwalifikacje). Długoterminowo zmienił cały sport, nie tylko kolarstwo, które mimo wielu kolejnych afer i problemów stanęło w awangardzie dyscyplin walczących z niedozwolonym wspomaganiem.

    Zdjęcie okładkowe: Dacoucou, wikimedia commons, CC-BY-SA-4.0

  • Dzień, w którym umarło czyste kolarstwo

    Dzień, w którym umarło czyste kolarstwo

    Walońska Strzała zdominowana przez kolarzy zespołu Gewiss-Ballan jest symbolem kolarstwa spod znaku EPO. To wyścig, który pozbawił złudzeń tych, którzy wierzyli, że mogą walczyć o zwycięstwa w najważniejszych zawodach tylko przy pomocy ?sił natury?.

    Jeśli śledzicie wypowiedzi, wywiady, książki, w których skruszeni dopingowicze opowiadają o swoich doświadczeniach z nielegalnym wspomaganiem, łatwo wskażecie dzień, w którym ?umarło czyste kolarstwo?.

    Środa, 20.04.1994 to symboliczna data, po której nic już nie było takie samo. Każdy, kto miał nadzieję, że może coś zdziałać bez epo, stracił ją wtedy na dobre. Michele Ferrari, będący wówczas lekarzem zwycięskiej drużyny otwarcie stwierdził, że przyjmowanie wpływającego na produkcję krwinek hormonu jest podobnie niebezpieczne co wypicie kilku litrów soku pomarańczowego.

    https://www.youtube.com/watch?v=7JfIGIelCug

    Ponieważ użycie EPO było wówczas niewykrywalne a nawet nie stosowano jeszcze limitów poziomu hematokrytu, pierwsza połowa lat ?90 XXw była czasem wolnej amerykanki.

    Marco Pantani bił kolejne rekordy na alpejskich podjazdach a w wiosennych klasykach sprinterzy nie zrzucali ?z blatu? na stromych, ardeńskich wzniesieniach.

    Choć to Bjarne Riis, który wygrał Tour de France 1996 w barwach grupy Telekom, a w sezonach 1994-1995 jeździł w zespole Gewiss-Ballan zyskał przydomek ?Pan 60%? pochodzący od poziomu hematokrytu, jaki miał uzyskać dzięki wspomaganiu EPO, Duńczyk nie był jedynym, który celował w takie wartości.

    Z czasem okazało się, że nie jest to wcale tak radosna i beztroska praktyka, ponieważ nadmiernie zagęszczona krew powodowała kłopoty z krążeniem, doprowadzając do problemów zdrowotnych a nawet śmierci młodych sportowców.

    Tak czy inaczej, wiosną 1994 jeszcze mało kto myślał o takich bzdurach. Michele Ferrari skutecznie opiekował się zawodnikami Gewiss-Ballan, którzy wygrali Tirreno-Adriatico, Mediolan-Sanremo a na trasie Walońskiej Strzały bez widocznego wysiłku odjechali rywalom na 50km przed metą.

    Moreno Argentin, Giorgio Furlan i Jewgienij Bierzin mocniej przycisnęli na pedały, utrzymali tempo przez kolejne kilometry i dotarli do słynnego ?Muru? w miejscowości Huy. Tam łaskawie stanęli na pedałach i z ekstremalnie niską kadencją dojechali do mety, jak gdyby nigdy nic.

    Pierwszy minął ją Argentin, tuż za nim zameldował się Furlan a Bierzin był trzeci, jednak prawdopodobnie nie czuł się pokrzywdzony, ponieważ miesiąc później triumfował w Giro d?Italia, gdzie pokonał Miguela Induraina i Marco Pantaniego.

    Jeśli wierzyć filmowi ?The Program?, było to jedno z tych wydarzeń, które skierowało Lance?a Armstronga w ramiona Michele Ferrariego. Amerykanin, nie jedyny zresztą, skoro już podjął decyzję pozostania w zawodowym peletonie, postanowił grać wedle obowiązujących zasad a w ciągu następnej dekady doprowadził, zorganizowany wspólnie z włoskim fizjologiem system do perfekcji, która dała mu siedem zwycięstw w Tour de France.

    Riis, Virenque, Pantani i wielu, wielu innych wybrało tę samą drogę. I tak to poszło dalej, przez kolejne afery i skandale: Festiny, Pantaniego, Oil for drugs, Puerto aż do wprowadzenia systemu ADAMS i paszportów biologicznych, gdy tempo peletonu na chwilę spadło.

  • Andriej Kiwilew – bez jego ofiary nie byłoby obowiązkowych kasków

    Andriej Kiwilew – bez jego ofiary nie byłoby obowiązkowych kasków

    Przez dekady wyznacznikiem kolarza zawodowego była powiewająca na wietrze czupryna. Sytuację zmienił dopiero wypadek zakończony śmiercią Andrieja Kiwilewa podczas Paryż-Nicea 2003. Wkrótce potem peleton został ubrany w kaski i tak już zostało.

    Jean Robic, niespodziewany zwycięzca Tour de France 1947 był przez kibiców i rywali pogardliwie nazywany ?skórzaną głową?. Po urazie głowy, którego doznał kilka lat wcześniej jako jeden z nielicznych chronił się prymitywnym kaskiem.

    Nakrycie głowy, które obecnie jest pożądane przez wąsatych fanów rowerów z ostrym kołem, długo było jedynym, dostępnym sposobem na próbę uniknięcia urazu czaszki w razie kraksy.

    Jeszcze w latach ?90 XXw, gdy zaczęły się pojawiać stosunkowo lekkie kaski styropianowe, część kolarzy wybierała właśnie klasyczną wersję skórzaną.

    Museeuw Flandres 1998.jpg
    By Matheus KatharusPraca własna, CC BY-SA 4.0, Link

    Zawodowy peleton długo bronił się przed obowiązkiem ochrony głowy. Choć pomysły, by wymusić jazdę w kasku pojawiały się już około roku 1991 a część krajów zdecydowała się wprowadzić takie regulacje, do wiosny 2003 na większości wyścigów można było się ścigać prezentując światu misternie przystrzyżoną i ułożoną przed startem fryzurę.

    Paradoksalnie, gdyby obligatoryjne użycie kasków zostało wprowadzone w tym ?91 lub ?92r, być może wciąż żyłby mistrz olimpijski z Barcelony (1992), Włoch Fabio Casartelli, który zmarł po upadku na pirenejskim etapie Tour de France 1995.

    Śmierć Casartellego nie zmieniła wiele i dopiero ofiara, którą złożył Kiwilew z zmieniła sytuację.

    Przypomnijmy, Andriej Kiwiliew był zdolnym kolarzem z Kazachstanu, który wraz z Aleksandrem Winokurowem przyjechał do Francji w poszukiwaniu szczęścia, sławy i pieniędzy w gronie zawodowców.

    Andrei Kivilev.jpg
    Fair use, Link

    Rozgłos zdobył w sezonie 2001, gdy ukończył Tour de France na znakomitym, 4. miejscu. Owszem, w czołówce znalazł się dzięki przewadze, jaką zdobyła ucieczka puszczona przez peleton na jednym z etapów we wczesnej fazie wyścigu, lecz w górach Kiwiliew bronił się bardzo skutecznie, pokazując nie tylko wolę walki, ale i spore umiejętności oraz wydolność.

    Choć nie był już taki młody (w 2001r miał 28 lat), wieszczono, że jeszcze sporo zdziała na trasach najcięższych wyścigów. Szło mu nieźle, w sezonie 2002 zajmował miejsca w czołówce ważnych imprez, m.in. w Paryż-Nicea był czwarty.

    Wiosną 2003 prezentował niezłą dyspozycję i był zaliczany do grona faworytów ?wyścigu ku słońcu?. Niestety na trasie drugiego etapu upadł na jednym ze zjazdów i zmarł na skutek urazów głowy.

    Jacques Anquetil 1967.jpg
    By Unknown (Mondadori Publishers) – [1], Domena publiczna, Link

    Jak zawsze w takich sytuacjach peleton okrył się żałobą, następnego dnia na metę przed peletonem wjechała cała ekipa Cofidisu, którą reprezentował Kazach (m.in. w składzie z Markiem Rutkiewiczem, Polak również był zamieszany w kraskę Kiwilewa).
    Śmierć swojego rodaka szczególnie przeżył Winokurow, który zarówno zwycięstwo w całym Paryż-Nicea 2003 jak i późniejsze wygrane etapowe poświęcał pamięci przyjaciela. Kolejne, pełne emocji gesty przysporzyły ?Vino? wiele sympatii i szacunku.

    Dyskusja na temat wprowadzenia obowiązkowej jazdy w kasku powróciła a już dwa miesiące później, podczas Giro d?Italia peleton stanął na starcie z chronionymi głowami. Początkowo zawodnicy mogli zdejmować kaski u podnóża finałowych podjazdów, co doprowadzało do absurdalnych sytuacji, gdy walczący o zwycięstwo gwiazdorzy, nie mając w pobliżu pomocników lub samochodów technicznych, rzucali, nie tanim przecież sprzętem do rowu.

    Niektórzy kolarze traktowali obowiązek dość elastycznie, m.in. Richard Virenque często jeździł w kasku rozpiętym.

    Wkrótce jednak zawodowcy przekonali się do przymusu chronienia swojej głowy a dekadę później kaski zaczęły być wykorzystywane do poszukiwania przewagi nad rywalami.

    O ile podczas etapów jazdy na czas nawet najbardziej konserwatywni zawodnicy używali plastikowych osłonek (pełniły one rolę aerodynamiczną a nie ochronną) jeszcze w latach ?90 XXw, o tyle w drugiej dekadzie XXIw kaski przeznaczone do jazdy na etapach ze startu wspólnego zaczęły być bardziej aerodynamiczne.

    Obecnie doszliśmy do sytuacji, że wersje ?nie aero? stosowane są wyłącznie podczas górskich odcinków rozgrywanych w szczególnym upale. Na co dzień gros peletonu ściga się w aerodynamicznych modelach, które odpowiednio dopasowane pozwalają oszczędzać cenną energię.

    Wprowadzenie obowiązku ochrony głowy nie spowodowało, że wyścigi stały się w 100% bezpieczne. Śmierć Woutera Weylandta (Giro d?Italia 2010) wydarzyła się, gdy nikt nie kwestionował już stosowania tego sprzętu.

    Tak czy inaczej, tragedia 11 marca 2003 był przełomem dla kolarstwa i branży rowerowej.

    Zdjęcie okładkowe: wikimedia commons, domena publiczna

  • Emocjonalna Lombardia

    Emocjonalna Lombardia

    Koniec sezonu, bywa, że i koniec kariery. Jak przekuć porażki czy też, jeśli wolicie, doświadczenia, w sukces? Ten jeszcze jeden dzień mobilizacji i przejście do historii kolarstwa stoi otworem. Giro di Lombardia, ostatni ?monument? sezonu to wyjątkowy wyścig.

    Mistrz ratuje sezon

    Rok temu, po nieudanej próbie obrony tytułu w Tour de France i po kompromitującej relegacji z peletonu Vuelta a Espana za holowanie się na klamce samochodu technicznego, Vincenzo Nibali miał tę jedną, ostatnią szansę, by uratować sezon 2015.

    Na wygraną w ?monumencie? polował od lat. Śmiałymi atakami próbował wygrać Liege-Bastogne-Liege, nieobce były mu także harce na trasie Mediolan-San Remo. Mimo to, zawsze trafiał się ktoś lepszy od niego. W Lombardii pojechał jak mistrz, atakując na zjazdach, niespełna 20km przed finiszem. Przekraczając linię mety do stroju Nibalego przykleiła się chorągiewka w barwach włoskiej flagi. Dość powiedzieć, że był to jeden z najbardziej symbolicznych momentów sezonu 2015. W ten sposób Vincenzo stał się jednym z nielicznych kolarzy, którzy wygrali wszystkie wielkie toury oraz jeden z klasycznych ?monumentów?.

    Zwycięstwo we łzach

    Triumf w wielkim wyścigu w koszulce mistrza świata to sytuacja wyjątkowa. W sezonie 2006 Paolo Bettini był już w gruncie rzeczy kolarzem spełnionym. Rok wcześniej wygrał właśnie Giro di Lombardia a oprócz tego miał na koncie dwa zwycięstwa w Liege-Bastogne-Liege, triumf w Mediolan-San Remo, mistrzostwo olimpijskie, etapy TdF, Giro d?Italia i Vuelta a Espana oraz wiele innych wyścigów.

    Jesienią, po przetarciu na trasie Vuelty, przy pomocy zdyscyplinowanych kolegów z drużyny zorganizowanej przez Franco Balleriniego sięgnął po swoją pierwszą, tęczową koszulkę podczas mistrzostw świata w Salzburgu. Radość ze zdobytego tytułu nie trwała zbyt długo. Kilka dni później w wypadku samochodowym zginął brat Bettiniego, Sauro. Włoski mistrz był blisko zakończenia kariery, ale zebrał siły, stanął na trasie ?Lombardii? i płacząc minął linię mety na pierwszym miejscu.

    Rewanż

    Daniel Martin jest kolarzem z rodziny o wielkich, mistrzowskich tradycjach. To siostrzeniec Stephena Roche?a, zawodnika, który może pochwalić się wygraniem kolarskiego ?Wielkiego Szlema?: Giro, Touru i Mistrzostwa Świata w jednym sezonie (1987).

    Od początku swojej kariery ?dobrze się zapowiadał?, lecz często brakowało mu odrobiny szczęścia, by wygrać coś naprawdę ważnego. W końcu w 2013r przełamał się i wygrał Liege-Bastogne-Liege. Rok później (2014) był o krok od powtórzenia tego sukcesu (a wygranie ?Staruszki? dwa lata z rzędu to spory wyczyn!), lecz na ostatnim zakręcie upadł, ślizgając się na zabrudzonym asfalcie. Na domiar złego musiał wycofać się z Giro d?Italia startującego w Irlandii Północnej. Po kraksie na trasie drużynowej czasówki ze złamanym obojczykiem nie wjechał nawet do Irlandii, kraju, który wybrał na swoją ojczyznę.

    Martin zdołał jednak odbudować formę na koniec sezonu, tak jak wielu kolarzy złapał formę na trasie Vuelta a Espana (7. miejsce, najlepsze jakie osiągnął w wielkich tourach). Z ?Lombardią? miał zdecydowanie niewyrównane rachunki. W poprzedniej edycji walkowerem oddał trzecią lokatę Rafałowi Majce, upadając niedaleko przed metą (ach te jego ciągłe perypetie). Mimo to niezrażony przystąpił do walki o wygraną, w końcówce zachował zimną krew i wygrał Giro di Lombardia 2014. W ten sposób zaliczył drugą wygraną w kolarskim ?monumencie?, wziął rewanż i za wcześniejszą porażkę we Włoszech i za pech w Belgii. Być może daleko mu jeszcze do osiągnięć innych, irlandzkich gwiazd: Roche?a i Seana Kelly?ego, ale widniejące w CV Liege-Bastogne-Liege i Giro di Lombardia to naprawdę ?coś?.

    Nowy sezon, nowa historia

    W tym roku z zawodowym peletonem (być może, bo pogłoski o nowym kontrakcie zaczęły się niedawno pojawiać) pożegna się Joaquim ?Purito? Rodriguez. Dla hiszpańskiego kolarza, jednego z najlepszych zawodników etapowych, który nigdy nie wygrał wielkiego touru, trzeci triumf w Lombardii byłby pięknym zamknięciem kariery.

    Tak jak rok temu Vicnenzo Nibali, tak tym razem nieudany sezon chce pozytywnym akcentem zakończyć Fabio Aru.

    Na dublet L-B-L liczy Wout Poels, coś dla siebie i dla swojego kraju będą chcieli ugrać młodzi Francuzi: Warren Barguil i Romain Bardet. Nie licząc Arnaud Demare, który w tym roku w kontrowersyjnych okolicznościach wygrał Mediolan-San Remo, ?trójkolorowi? nie wygrywali bowiem w monumentach od 1997r, gdy w Lombardii najszybszy był Laurent Jalabert.

    Sezon 2016 to 111. Giro di Lombardia. Wyścig ten po raz pierwszy został rozegrany w 1905r, jako jeden z nielicznych ma w swojej historii tylko dwa lata przerwy (1943, 44). Licząca 240km trasa z Como do Bergamo preferuje zawodników dobrze jeżdżących w górach. W peletonie pojadą kolarze CCC Sprandi Polkowice a relację od 15.45 w sobotę (01.10) przeprowadzi Eurosport.

    Zdjęcie okładkowe: materiały prasowe RCS, fot. ANSA/ANGELO CARCONI

  • Blast From The Past – ?The Look?

    Blast From The Past – ?The Look?

    Spojrzenie – symbol. Kilka sekund, jeden obraz, który podsumowuje całą epokę historii Tour de France. Piętnaście lat temu Lance Armstrong zdeklasował rywali na podjeździe Alpe d?Huez.

    Tak, teraz wszyscy wiemy, na czym polegało ówczesne kolarstwo. Poza tym, że zawodnicy ciężko trenowali, zaczynali skupiać się na aerodynamice a najbogatsze ekipy korzystały z dobrodziejstw, jakie niosą ćwiczenia z pomiarem mocy, na porządku dziennym było zinstytucjonalizowane i organizowane przez drużyny wspomaganie farmakologiczne.

    Wiemy też, że doping w różny sposób działa na różne organizmy a ze względu na ograniczony dostęp do zabronionych środków, szanse i tak nie są równe, nawet, jeśli wszyscy mniej więcej biorą to samo.

    Po tym, niezbędnym wstępie przejdźmy do rzeczy. W sezonie 2001 Lance Armstrong mierzył się z Janem Ullrichem, miał to być pojedynek decydujący o pozycji najlepszego kolarza etapowego tamtych czasów.

    Jeśli popatrzymy na trasę 88. Wielkiej Pętli, w porównaniu ze współczesnymi standardami będzie wyglądała dość egzotycznie. Ponad 175km jazdy na czas (z czego 108 to próby indywidualne!) a etapy górskie skomasowano w pięciodniowym bloku w środku wyścigu (wcześniej rozegrano jeszcze górzysty odcinek w Alzacji). Między Alpami a Pirenejami był dzień przerwy, jednak czas ten kolarze poświęcili na podróż a nie, dość typowy dla Touru, ?transferowy? etap wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego.

    Prolog w Dunkierce przebiegł bez większych niespodzianek (wygrał Christophe Moreau, Armstrong i Ullrich zanotowali 3. i 4. rezultat, właściwie na remis). Najważniejszym wydarzeniem dnia był upadek młodej gwiazdy, jadącego w futursytycznych okularach Davida Millara.

    W kolejnych dniach rywalizowali sprinterzy, wszyscy czekali na etap numer pięć, czyli drużynową czasówkę. W deszczowych warunkach kolarze US Postal popełnili błąd. Christian Vande Velde poślizgnął się na mokrych pasach, podcinając Roberto Herasa. Musiało minąć kilka chwil, zanim Armstrong z kolegami zorganizowali się na nowo, rozpędzili i zaczęli jechać w dobrym tempie. Niespodziewanymi zwycięzcami etapu zostali kolarze Credit Agricole, ale równie ważna, co kłopoty US Postal, była porażka zespołu Telekom i Jana Ullricha. Niemcy, mimo upadku rywali nie zdołali ich pokonać, w związku z czym przed etapami górskimi Ullrich tracił do Armstronga już prawie pół minuty.

    Mimo to, wszyscy oczekiwali dość standardowego scenariusza, w którym faworyci skupią się na rywalizacji między sobą na najważniejszych, gróskich etapach.

    Tymczasem wydarzyło się coś zupełnie niespodziewanego. Na dojeździe do Alp, na etapie nr 8. z Colmaru do Pontalier, w deszczu i zimnie zawiązała się ucieczka, która dojechała do mety? ponad pół godziny przed peletonem! Liderem został sprinter z ekipy Credit Agricole, Stuart O?Grady, ale wyraźną przewagę nad Armstrongiem i Ullrichem zyskali Francuz Francois Simon a przede wszystkim obiecujący ?góral? z Kazachstanu, Andrei Kiviliev.

    Na starcie pierwszego, górskiego etapu z metą na Alpe d?Huez Armstrong i Ullrich tracili do Simona 31 a do Kivilieva 13 minut!

    To teoretycznie zmieniało wszystko i stawiało pod znakiem zapytania szanse kolarzy uważanych przed wyścigiem za faworytów. A mimo to Lance Armstrong postanowił zabawić się kosztem swoich rywali.

    Na trasie przez przełęcze Glandon i Madeleine oddał inicjatywę kolarzom Telekomu, ustawił się z tyłu topniejącej grupy (kolarze Telekomu musieli robić selekcję, by pozbywać się mających przewagę uciekinierów z poprzedniego dnia). Wyglądało to tak, jakby główny faworyt przeżywał trudne chwile, zatem jego konkurenci próbowali wykorzystać moment i zgubić go jeszcze przed finałowym podjazdem na Alpe d?Huez.

    Tymczasem u podnóża słynnego wzniesienia Armstrong wraz z pomocnikami przesunął się na czoło grupy, mordercze tempo nadał Jose ?Chechu? Rubiera i jeszcze przed dojazdem do pierwszego zakrętu wszyscy, poza Armstrongiem byli kompletnie ?ugotowani?. Kilka chwil później Armstrong obejrzał się do tyłu, zobaczył, że nie ma na co dłużej czekać i sam przyspieszył w niewiarygodny sposób.

    Na mecie zameldował się na mecie jako pierwszy, z czasem podjazdu 38?01?, trzecim w historii, równym dokonaniu Marco Pantaniego z 1994r. W swojej karierze zdołał poprawić ten rezultat tylko o sekundę, trzy lata później podczas indywidualnej czasówki. Z kolei Ullrichowi, pozostawionemu bez pomocników i zmęczonemu wcześniejszymi kilometrami pokonywanymi w mocnym tempie a także koszmarnie zakwaszonemu po pierwszym przyspieszeniu Rubiery wspinaczka zajęła równe 40?. I wcześniej (1997) i później (2004) wjeżdżał na Alpe d?Huez ok. 1,5 minuty szybciej.

    Kolejne etapy to była już czysta formaloność. Ekipa Ullricha jak i sam Niemiec podejmowali próby walki, ale zarówno w górach jak i na czas Armstrong i jego pomocnicy zdominowali resztę peletonu. Wyrazem bezsilności Ullricha był jego upadek do rowu na pirenejskim etapie oraz przegrana nie tylko z Armstrongiem ale i Igorem Gonzalezem Galdeano podczas ostatniej, długiej czasówki prowadzącej przez burbońskie winnice.

    Fakt faktem Simon i Kiviliev jechali dzielnie i bronili się długo. Armstrong przejął prowadzenie od Simona po 12 etapie, natomiast Kiviliev stracił miejsce na podium na rzecz Belokiego dopiero po ostaniej czasówce.

    Przewaga Armstonga była druzgocąca. W klasyfikacji generalnej z Ullrichem wygrał o 6?44?, z Belokim o 9?05? a z dziesiątym, Michaelem Boogerdem o? 22?38?.

    W całej tej historii zdumiewał styl, w jakim Lance Armstrong i jego drużyna rozgrywali wyścig. Poza wpadką na słynnym, deszczowym, ósmym etapie całkowicie kontrolowali sytuację. Dominowali w każdym terenie a sam Armstrong zaskakiwał ekstremalnie dynamiczną jazdą na wysokiej kadencji.

    Dodatkowo opinia publiczna wciąż była urzeczona jego powrotem do sportu po chorobie nowotworowej oraz działalnością charytatywną. Mimo niedawnej ?afery Festiny? fani i dziennikarze nie mogli lub nie chcieli wierzyć, że doping w zawodowym peletonie jest powszechny, zaawansowany i de facto obligatoryjny. Dominacja Armstronga i jego pomocników zaczynała jednak budzić pewne podejrzenia, które zostały oficjalnie potwierdzone dopiero kilkanaście lat później.

  • Blast from the past: rekordzista Giro d?Italia

    Blast from the past: rekordzista Giro d?Italia

    Czternaście lat zajęło Mario Cipolliniemu wygranie czterdziestu dwóch etapów Giro d?Italia. Ostatnie dwa, dzięki którym pobił rekord Alfredo Bindy przyszły włoskiemu sprinterowi z wielkim trudem. Nie zmienia to faktu, że ?Super Mario? napisał super historię.

    Trudno stwierdzić, czy Cipollini był większą gwiazdą mediów, czy większym kolarzem. Przychylę się do stwierdzenia, że jednak ważniejsze są jego osiągnięcia sportowe niż niebywała charyzma, styl i ego, dzięki którym stał się nie tylko wybitnym kolarzem, ale i wybitnym showmanem.

    42 wygrane etapy Giro d?Italia, 12 zwycięstw na odcinkach Tour de France i 3 w hiszpańskiej Vuelcie dają Włochowi drugie miejsce za Eddym Merckxem w klasyfikacji na najskuteczniejszych kolarzy wygrywających odcinki wielkich tourów. Co ważne, póki co nie ma na horyzoncie kolarza, który mógłby zbliżyć się do tego wyniku. Z aktywnych zawodników mógłby o tym ewentualnie pomyśleć Mark Cavendish (26 razy wygrywał w Giro, 15 w Tourze i też tylko 3 razy w Vuelcie), ale cóż, jego kariera raczej zmierza do końca a kolejne triumfy nie przychodzą już tak łatwo jak kiedyś.

    Skupmy się jednak na samym Cipollinim. ?Super Mario? spopularyzował i doprowadził do perfekcji sposób rozgrywania sprintów, który do dziś próbują kopiować kolejni specjaliści finiszy z peletonu. Polega on na tym, że na końcowych kilometrach etapu kolejni kolarze z drużyny lidera-sprintera nadają tak mocne tempo, by uniemożliwić rywalom atak czy choćby próbę wyprzedzenia najważniejszej postaci w grupie.

    Gdy zawodnicy jadą 60-70km/h przedostanie się na czoło wymaga olbrzymich pokładów energii, której później brakuje w sprincie, zatem idealne ?rozprowadzenie? skutkuje tym, że na kilkaset metrów przed metą lider jedyne co musi zrobić to kilka razy mocno nacisnąć na pedały i unieść ręce w geście triumfu.

    Oczywiście łatwiej powiedzieć niż zrobić. Aby to osiągnąć trzeba nie tylko zgromadzić zespół oddanych i mocnych pomocników, ale samemu móc wytrzymać takie tempo a następnie jeszcze trochę dołożyć od siebie.

    Cipollini wraz z kolegami (w kolejnych latach kariery m.in. Giovannim Lombardim, Mario Scireą czy Paolo Fornaciarim) dominował na płaskich etapach wielkich tourów. ?Czerwony pociąg? zespołu Saeco czy też drużyna Domina Vacanzae w kłujących w oczy pasiastych strojach skutecznie utrudniały rywalom nawiązanie walki z Mario Cipollinim.

    Oczywiście w erze dominacji ?Super Mario? sukcesy odnosili również inni sprinterzy a Erik Zabel, Robbie McEwan czy Alessandro Petacchi potrafili napsuć mu sporo krwi, ale przełom XX i XXIw był czasem Cipolliniego.

    Alfredo Binda 3.jpg
    By Unknown – Mondonico collection [1], Public Domain, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=47766749

    Alfredo Binda był z kolei włoskim mistrzem ścigającym się w latach ?20 i ?30 XXw. Pięciokrotnie wygrywał Giro d?Italia (1925, 1927, 1928, 1929, 1933) i w tym czasie zgromadził na swoim koncie niebotyczną liczbę 41 etapowych zwycięstw, co wydawało się osiągnięciem niebotycznym i niemożliwym do poprawienia.

    Do sezonu 1999 włącznie, zatem ścigając się w Giro już od dekady, Cipollini wygrał 31 etapów, co dało mu drugie miejsce w historycznych tabelach włoskiego touru (na równi z Learco Guerrą, innym przedwojennym bohaterem), ale rok 2000 przyniósł załamanie formy i Ivana Quarantę, który robił na finiszach co chciał, doprowadzając ?Super Mario? do sporej frustracji.

    Lata 2001 i 2002 przyniosły odrodzenie Cipolliniego, który najpierw z Saeco a później z nowym sponsorem, Aqua e Sapone zdołał wygrać aż dziesięć odcinków swojego domowego touru. Doświadczony i niemłody już kolarz złapał drugi oddech i w sezonie 2002 zwyciężał w sumie 14 razy. Oprócz aż sześciu zwycięstw na etapach Giro d?Italia był także najszybszy w Mediolan San Remo oraz Gandawa – Wevelgem, wygrał trzy etapy hiszpańskiej Vuelty (pierwszy raz w karierze) a cały rok zwieńczył mistrzostwem świata zdobytym w holenderskim Zolder.

    Kolarzem, który pomógł ?Super Mario? sięgnąć po tęczową koszulkę był Alessandro Petacchi. Nowa, wielka gwiazda włoskiego sprintu za pracę w mistrzostwach świata zapłaciła sobie sama. Giro d?Itallia 2003, przed startem którego Cipollini był zaledwie dwa etapy od pobicia historycznego i wręcz legendarnego rekordu Bindy stało się sceną, na której błyszczała tylko jedna postać: właśnie Alessandro Petacchi. To on trzykrotnie triumfował w pierwszym tygodniu wyścigu a Cipollini od stóp do głów ozdobiony tęczowymi emblematami wydawał się słaby, powolny i zwyczajnie stary. Mityczny rekord zaczynał mu uciekać, ale w końcu, wielkim wysiłkiem ?Super Mario? najpierw wyrównał a potem potem poprawił rekord, notując kolejno 41 i 42 drugie zwycięstwo etapowe w Giro d?Italia.

    O tym, że zrobił to w ostatniej chwili świadczy upadek i kontuzja, jakiej doznał zaledwie dzień później. Na dziesiątym etapie, będący w glorii chwały rekordzista i panujący mistrz świata na tyle poważnie wywrócił się na śliskiej szosie, nad którą przeszło oberwanie chmury, że już nigdy nie powrócił do dawnej dyspozycji. W wieku 36 lat i bez dodatkowej motywacji, która mogłaby go jeszcze przez jakiś czas napędzać, Cipollini nie wygrał już żadnego etapu wielkiego touru i w ogóle żadnego wyścigu wyższej kategorii (udało mu się jedynie w Tour Mediterranean, Katarze i Georgii oraz w prowincji Lucca).

    Tak czy inaczej, charyzmatyczny i niewątpliwie wybitny kolarz zdołał osiągnąć wynik, który być może jest maksimum możliwości, jeśli chodzi w zwycięstwa etapowe w wielkim tourze. Jak sam skromnie zauważył, przy Bindzie, kolarzu wszechstronnym i poza etapami wygrywającym klasyfikację generalną, rekord sprintera-specjalisty nieco traci na wartości.

    Bez względu na to, jak również na fakt, że Cipollini po swoje wygrane sięgał w ?erze EPO?, jego wpływ na kolarstwo jest nie do przecenienia. Być może ?czerwony pociąg? zastosowałby w końcu kto inny, ale to właśnie Włoch zdominował kolarski sprint na prawie 15 lat i to on stał się ikoną tej specjalności. Na zawsze.

    Zdjęcie okładkowe: Eric HOUDAS, wikimedia commons, CC BY SA 3.0

  • Dziwni zwycięzcy Liege-Bastogne-Liege

    Dziwni zwycięzcy Liege-Bastogne-Liege

    Jeden z pięciu ?monumentów? kolarstwa, ?Staruszka?, wyścig z wielką tradycją, bardzo wymagający i selektywny a mimo to zdarzają się w nim niespodzianki. Wielu wybitnych kolarzy było o włos od zwycięstwa, ale wygrywali inni. Mniej znani lub teoretycznie w gorszej formie.

    Od lat ?90 XXw zawodnicy finiszują na przedmieściach Liege, w Ans. Do mety prowadzi niewielki podjazd, 300 przed kreską kolarze wjeżdżają na szeroką aleję i muszą wytrzymać prowadzący lekko pod górę sprint.

    Trasa pełna wniesień o łącznym przewyższeniu sięgającym 4000m powoduje, że w ostatnich latach zawodnicy jadą defensywnie, oszczędzając energię na ostatnie górki.

    W 2014r do uciekających Giampaolo Caruso i Domenico Pozzovivo tuż przed metą doskoczył Daniel Martin, ale wywrócił się na ostatnim wirażu. Zaraz za jego plecami jechała rozpędzona czołówka, z której najszybszy był Simon Gerrans. Mało kto spodziewał się, że masywnie zbudowany Australijczyk przejedzie przez Ardeny w pierwszej grupie i wytrzyma ataki górali w końcówce. Tymczasem w stawce, która dojechała do Ans zachował najwięcej sił a przy tym był najlepszym sprinterem, zatem po wpadce Martina z łatwością ograł rywali. W ten sposób stał się jednym z nielicznych kolarzy (współcześnie zdołał zrobić to jeszcze Paolo Bettini), który wygrał i L-B-L i Mediolan-San Remo (uczynił to w 2012r).

    Dwa lata wcześniej, w 2012r, śmiałym atakiem 20km przed metą popisał się Vincenzo Nibali. Wówczas reprezentujący Liquigas i marzący o wygranej w monumencie Włoch został pokonany przez jadącego zaskakująco mocno Maxima Iglińskiego. Kazacha z Astany długo nie pokazywali realizatorzy relacji tv, zresztą mało kto wierzył, że Nibali da się dogonić. Tymczasem Igliński z łatwością wyprzedził ?Rekina? i wygrał monument. Dwa lata później został złapany na EPO. Pytanie, jak wyglądało jego sumienie w i skład krwi w sezonie 2012 pozostaje otwarte.

    Intrygująco prezentuje się również wygrana Alexandra Winokurowa. W 2010r Kazach odjechał od grupy faworytów na zjazdach z Côte de la Roche aux Faucons i do mety zmierzał z Aleksandrem Kołobniewem z Katiuszy. Na finiszu ograł mniej doświadczonego Rosjanina. Wydawało się, że ?Wino? pięknym zwycięstwem odkupi przynajmniej część dopingowych win. Tyle tylko, że obaj zawodnicy podejrzewani są o ustawienie wyniku. Winokurow przelał swojemu koledze-rywalowi w sumie 150tys euro a w mailach, które obaj panowie wymieniali po wyścigu pojawiają się sugestie, że Kołobniew oddał ?Wino? wygraną w ?Staruszce?.

    Mniej kontrowersji budzi zwycięstwo z 2005r, choć styl, w jakim ?Wino? wówczas po nie sięgnął jest imponujący. Dwójkowy atak (z Jensem Voigtem) 72km przed metą to coś, co we współczesnym kolarstwie zdarza się nieczęsto a udaje jeszcze rzadziej. Na tym tle rajd Andy?ego Schlecka z 2009r (atak na 20km przed kreską) wydaje się być wydarzeniem miałkim, choć był to najjaśniejszy punkt w karierze Luksemburczyka. Ba, nawet gwiazdor ?ery EPO?, Frank Vandenbroucke po swój triumf w ?Staruszce? w sezonie 2009 pojechał atakując 40km (na Col de la Redoute) przed Ans.

    Z tymi, kontrowersyjnymi czasami wiąże się również triumf Tylera Hamiltona w 2003r. Amerykanin w trudnych, deszczowych warunkach sięgnął po zwycięstwo pokonując innych bohaterów jednego z najbardziej dramatycznych Tour de France pierwszej dekady XXIw, który miał nadejść latem tamtego roku. W pobitym polu zostali Iban Mayo, Ivan Basso, wściekły Lance Armstrong finiszował na 20 miejscu a jeszcze nieco otyły Jan Ullrich na 29. Choć obecnie L-B-L postrzegamy głównie przez pryzmat specjalistów wyścigów klasycznych, trzeba pamiętać, że wielokrotnie był to poligon dla faworytów wielkich tourów i podczas edycji 2003 oczy fanów były skierowane właśnie na nich.

    Na koniec warto przypomnieć nietypową sytuację z sezonu 2002. Bardzo mocna ekipa Mapei zaliczyła wtedy ?dublet?. Paolo Bettiniemu w zwycięstwie pomógł Stefano Garzelli, obaj kolarze wjechali na metę w Ans wznosząc ręce w geście triumfu. Zaledwie trzy tygodnie później w tym samym miejscu kończył się etap Giro d?Italia. Role się odwróciły i dzięki pracy Bettiniego Garzelli sięgnął po zwycięstwo etapowe i prowadzenie w klasyfikacji generalnej. Cały szkopuł tkwi w tym, że z owego Giro Garzelli wyleciał za doping.

    Zdjęcie okładkowe, końcówka podjazdu w Ans, fot. Jérémy-Günther-Heinz Jähnick, wikimedia commons, cc by sa 3.0

  • Blast from the past: Jak przegrać Vueltę rok po roku?

    Blast from the past: Jak przegrać Vueltę rok po roku?

    Pamiętacie takiego kolarza jak Oscar Sevilla? Miał być cudownym dzieckiem hiszpańskiego sportu, tymczasem po dwóch przegranych Vueltach najpierw stał się pomocnikiem a następnie jego kariera się załamała po odkryciu współpracy z Eufemiano Fuentesem. Obecnie ma 38 lat i ciągle się ściga, choć z dala od prestiżowego World Touru.

    W 1998r dwudziestodwuletni Sevilla związał się z drużyną Kelme. W tamtych czasach ekipa prowadzona przez Vicente Beldę słynęła z jazdy w górach i właśnie ta specjalność była domeną młodego kolarza. Już w drugim sezonie jako zawodowiec zwyciężył na etapie Tour de Romandie a w kolejnym potrafił przyjeżdżać w ścisłej czołówce najtrudniejszych etapów hiszpańskiej Vuelty oraz Dookoła Katalonii.

    Jako dwudziestopięciolatek został jedną z rewelacji Tour de France, wygrywając klasyfikację młodzieżową i zajmując siódme miejsce w klasyfikacji generalnej. Gdy Lance Armstrong głęboko spojrzał w oczy Jana Ullricha by zaraz potem zniszczyć rywali swoim słynnym ?młynkiem? na serpentynach Alpe d?Huez, Oscar Sevilla był tuż za nimi! Podobnie było na etapie do Luz Ardiden i choć zdarzyły mu się gorsze dni, całościowy obraz formy Hiszpana przedstawiał się imponująco.

    Ponieważ były lider Kelme, Roberto Heras i zwycięzca Vuelty z 2000r został podkupiony przez US Postal, Fernando Escartin w poszukiwaniu lepszego kontraktu związał się z Team Coast a Alejandro Valverde był jeszcze młodzieżowcem, miesiąc po zakończeniu Wielkiej Pętli Sevilla został kapitanem drużyny podczas swojego narodowego touru.

    Na trasie Vuelta a Espana 2001 jechał rozsądnie i ekonomicznie, korzystając z błędów rywali, bez zwycięstwa etapowego prowadził w klasyfikacji generalnej. Gwiazdą górskich odcinków był Jose Maria Jimenez, jednak jego niestabilna dyspozycja sprawiła, że Sevilla odliczał dni do końca wyścigu ciesząc się jazdą w złotej koszulce lidera. Jedynym zagrożeniem był dla niego bardziej doświadczony Angel Casero. Zawodnik Festiny spisywał się solidnie, minimalizując straty w górach i nieznacznie nadrabiając nad Sevillą w jeździe na czas. Różnice nie były jednak na tyle duże, by młodszy z Hiszpanów nie mógł myśleć o obronie prowadzenia. Tymczasem na ostatnim etapie, długiej, 38km czasówce przegrał z Casero o ponad minutę a tym samym cały wyścig o 47 sekund.

    Rok później Sevilla nierówno jechał w Wielkiej Pętli (dobrze poradził sobie w Pirenejach, ale wycofał się w Alpach), zatem znów Vuelta stała się jego najważniejszym celem. Vicente Belda obiecał mu, że będzie jedynym liderem zespołu. Rywalizacja miała rozgrywać się między nim a Roberto Herasem. Pikanterii sprawie dodawał fakt, że Heras był wcześniej kolarzem Kelme. Wszystko wyglądało dobrze: Sevilla, choć znów bez wygranej etapowej prowadził w ?generalce? i początkowo nie przeszkadzało mu, że kolega z zespołu, Aitor Gonzalez, choć mocny na czas, może być dla niego zagrożeniem.

    https://twitter.com/deporteyleyenda/status/446984993802579968

    Heras odrodził się na piekielnie stromym Alto de L?Angliru, gdzie objął prowadzenie w wyścigu a ku zaskoczeniu wszystkich Sevillę dodatkowo zaatakował Gonzalez. Ten z kolei był z dnia na dzień mocniejszy, zarówno Herasa jak i Sevillę zdeklasował podczas finałowej czasówki co dało mu zwycięstwo w całej Vuelcie. Wyrazem bezsilności naszego dzisiejszego bohatera stały się kolejne defekty trapiące go podczas decydującej próby. Nie tylko nie odrobił czasu do Goznaleza, ale też przegrał z Angelem Casero.

    Zniechęcony tą sytuacją i trapiony kontuzjami w 2004r Oscar Sevilla podpisał kontrakt z grupą Phonak, gdzie znakomicie pojechał w Criterium du Dauphine (3. miejsce) a następnie na dwa sezony zakotwiczył w T-Mobile. Tam miał wspomagać Jana Ullricha w walce z Lancem Armstrongiem. Niestety dla niego, lider Telekomu miał wahania formy, jednak współpraca obu panów, zwłaszcza na pirenejskich etapach 2005r była całkiem owocna.

    Jak się później okazało, dobra jazda zarówno Ullricha jak i Sevilli miała tę samą przyczynę. Była nią współpraca z hiszpańskim hematologiem, Eufemiano Fuentesem. Obaj kolarze korzystali z jego usług, co zostało ujawnione w ramach śledztwa pod słynnym kryptonimem ?Operation Puerto?. Sevilla został więc wydalony z T-Mobile, jednak dzięki pobłażliwej polityce lokalnych organów dyscyplinarnych, realnie rzecz ujmując nigdy nie został zdyskwalifikowany.

    W ekipach z najwyższej półki był jednak ?spalony?, co nie przeszkodziło mu w kontynuowaniu kariery. Od ?Afery Puerto? minęło już dziewięć lat a Sevilla ściga się nadal. Co prawda kilka poziomów niżej: zatrudnienie znajdował m.in. w słynnym Rock Racing, przystani kolarskich ?chuliganów? (a raczej byłych dopingowiczów) a następnie zespołach z Ameryki Południowej.

    W 2005r naciskał na Marka Rutkiewicza w Tour of Quinghai Lake (zajął piąte miejsce, Polak był drugi), pojawiał się na trasach wyścigów w USA, trzykrotnie zwyciężył też w Vuelta a Colombia (także w bieżącym sezonie!). Jak więc widać z kolarstwem związany jest nadal, i mimo trzydziestu ośmiu lat wciąż potrafi wygrywać.

    Tak jak w wielu podobnych przypadkach trzeba zapytać, jak potoczyłaby się jego kariera, gdyby kontrakt zawodowy podpisał w innych okolicznościach? Czy wystarczyłoby mu talentu, by jeździć na podobnym poziomie? Czy w ogóle znalazłaby się w gronie zawodowców? Wreszcie, czy gdyby oparł się pokusie, w erze ?paszportów biologicznych? tak jak np. Alejandro Valverde byłby w stanie utrzymać się na topie?

    Zdjęcie okładkowe: nuestrociclismo.com, wikimedia commons, CC BY SA 2.0

  • Blast from the Past: Jak Jens Voigt wygrywał Tour de Pologne

    Blast from the Past: Jak Jens Voigt wygrywał Tour de Pologne

    Popularny Niemiec, obecnie już emerytowany kolarz, ma na swoim koncie sporo zwycięstw. Wiele z nich odniósł nie tylko dzięki sile mięśni, ale przede wszystkim woli walki i hartowi ducha. W 2008r, gdy na Tour de Pologne panowały koszmarne warunki, było zimno i non stop lało, Jens Voigt uciekł na jedynym, górzystym etapie i rozstrzygnął na swoją korzyść cały wyścig.

    UCI Pro Tour dopiero raczkował a Tour de Pologne szukał swojego miejsca wśród najwyżej punktowanych imprez. Rozgrywany był we wrześniu, zatem do Polski przyjeżdżali ci zawodnicy, którzy nie wybrali startu w hiszpańskiej Vuelcie.

    W sezonie 2008 Lang Team zakończył wieloletnią współpracę z Jelenią Górą oraz Karpaczem, przenosząc ciężar i odpowiedzialność organizacji kluczowych etapów na gminy podhalańskie. Główną trudnością przestał być Orlinek, jednak w programie nie znajdował się jeszcze Gliczarów.

    Powiedzmy sobie szczerze: z dzisiejszej perspektywy trasa była mało ciekawa i niezbyt selektywna. Od startu w Warszawie i podczas przejazdu całą ?ścianą wschodnią? kolarze, ich ekipy jak również dziennikarze pracowali w koszmarnych warunkach. Lało jak z cebra, co gorsza zaplanowane etapy były wyjątkowo długie.

    Zniechęceni zawodnicy postanowili zaprotestować i w Lublinie udało im się nawet odwołać rundy ulicami miasta.

    Ze względu na niewielkie różnice, wyścig miał się rozegrać ?w górach? a konkretnie na etapie z Krynicy do Zakopanego. Aura nadal nie sprzyjała organizatorom. Oprócz deszczu spadła też temperatura. Nawet, jeśli Spisz i Podhale nie oferują szos prowadzących tak wysoko jak w Alpach, kilkaset metrów nad poziomem morza wystarczyło, by zawodnicy zaczęli niemal przymarzać do rowerów.

    Jens Voigt, który polskim kibicom znany jest głównie jako autor powiedzenia ?Shut Up Legs? w ciągu swojej kariery pełnił różne funkcje w drużynach, które reprezentował. Jego charakterystykę najlepiej określa francuskie słowo ?Rouleur?: to uniwersalny zawodnik, dobry w każdym terenie, często będący pomocnikiem wielkich gwiazd. Voigt, który wywodził się jeszcze z ?enerdowskiej? szkoły kolarstwa, to sztandarowy przykład takiego kolarza. Wśród zawodowców w sumie spędził siedemnaście sezonów.

    W 2008r miał już 37 lat, jednak ani myślał o zakończeniu kariery. Zaledwie dwa miesiące przed Tour de Pologne był jednym z kluczowych ogniw w drużynie CSC, doprowadzając Carlosa Sastre do zwycięstwa w Tour de France. Z kolei wiosną błysnął na trasie Criterium International a także wygrał etap Giro d?Italia.

    W Polsce jego najgroźniejszym rywalem miał być Marek Rutkiewicz. Znany z umiejętności zjazdowych Polak przegapił jednak atak Niemca, który mimo wysiłków zarówno gospodarzy jak i konkurentów z innych grup zawodowych, w strugach deszczu i przy temperaturze zaledwie trzech stopni powyżej zera poradził sobie z podjazdem do Rzepisk, następnie ?poprawił? w Bukowinie od strony Jurgowa i do mety w Zakopanem wjechał z ponad minutową przewagą nad peletonem.

    W takim układzie podkrakowskie pagórki (ostatni etap również skrócono) nie mogły wprowadzić większych zmian w klasyfikacji. Voigt wygrał cały wyścig a swoją karierę zakończył dopiero sześć lat później! W ciągu siedemnastu lat swojej przygody z kolarstwem zawodowym triumfował w wielu etapówkach: zaczynając od Wyścigu Pokoju, idąc przez Criterium International (pięć razy!), Deutchland Tour, Tour Mediterranen a kończąc na Bayern Rundfahrt. W tak zacnym gronie Tour de Pologne prezentuje się naprawdę dobrze, nawet, jeśli edycja 2008 została storpedowana przez pogodę i w związku z tym mało kto wspomina ją dobrze.

    Zdjęcie okładkowe: Kuebi, wikimedia commons, CC BY SA 3.0