fbpx

Mistrz na trudne czasy

Julian Alaphilippe, Anna van der Breggen i Wout van Aert to największe gwiazdy pandemicznych mistrzostw świata w kolarstwie szosowym. W tle mieliśmy nie tylko genialne widoki, ale też bardzo dobrą jazdę Michała Kwiatkowskiego i Katarzyny Niewiadomej. 

Cud w Imoli

Wygląda na to, że zorganizowane rzutem na taśmę szosowe mistrzostwa świata we włoskiej miejscowości Imola były kolejnym elementem ratującym kolarstwo w roku pandemii.

Zrestartowany po lockdownie sezon oferuje ściganie na najwyższym poziomie i przynajmniej ze sportowego punktu widzenia jest sukcesem. Czy drużyny, organizatorzy, media a nawet sama Międzynarodowa Unia Kolarska wytrzymają go finansowo to temat na inną dyskusję. 

Gdyby nie odbył się, lub co gorsza, przerwany został Tour de France, z dużym prawdopodobieństwem pożegnaliśmy kilka drużyn zawodowych a pracę straciłoby przynajmniej kilkaset osób. Gdyby nie odbyły się mistrzostwa świata, pogłębiłyby się kłopoty UCI. 

Przesunięty na późne lato i jesień, maksymalnie intensywny i skoncentrowany sezon 2020 rozgrywany jest mimo licznych przeszkód i niemal codziennie oferuje sportowe widowisko na najwyższym poziomie. 

Mistrzostwa Świata miały być rozegrane na górzystej trasie nieopodal siedziby UCI w Szwajcarii, ostatecznie ciężar organizacji wzięli na siebie Włosi. Ci sami Włosi, których wczesną wiosną pandemia dotknęła najbardziej w Europie, których gospodarka od lat się chwieje i których kolarstwo, choć wciąż popularne, nie jest w stanie nawiązać do dawnej świetności. 

Tymczasem, przynajmniej z perspektywy transmisji w Eurosporcie, choć okrojone wyłącznie do wyścigów elity, mistrzostwa w Imoli były sporym sukcesem, czego istotnym elementem była właśnie lokalizacja zawodów. Selektywna trasa i genialne widoki były scenerią znakomitej rywalizacji. W przeciwieństwie do wielu poprzednich czempionatów, ten zapamiętamy na długo. 

Podwójni medaliści

Zwycięzcy są na mecie, powinna każdemu powtarzać Anna van der Breggen. Giro Rosa wygrała, owszem, z Katarzyną Niewiadomą, ale po tym, gdy ze złamanym nadgarstkiem wyścig opuściła Annemiek van Vleuten. Tęczową koszulkę w jeździe indywidualnej na czas zdobyła, ponieważ jadąca z wyraźną przewagę Chloe Dygert w fatalny sposób upadła i omal nie złamała kości udowej.

Być może mając to w głowie, van der Breggen postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce podczas wyścigu ze startu wspólnego, gdzie popisała się znakomitym rajdem i samotnie przez ponad czterdzieści kilometrów powiększała przewagę nad próbującymi zorganizować pościg rywalkami. Dwa złote medale na jednej imprezie mistrzowskiej to wielka rzecz!

Dwa srebrne medale zdobył z kolei Wout van Aert. Choć oczywiście nowy mistrz świata ze startu wspólnego, Alaphilippe, może dokonać jeszcze w tym dziwnym sezonie rzeczy wielkich, zwłaszcza podczas wyścigów jednodniowych, to Belg jest zdecydowanym kandydatem do “Velo d’Or”, tytułu kolarza roku.

Wygrane w Mediolan-San Remo, Strade Bianche, na dwóch etapach Tour de France, jednym odcinki Criterium du Dauphine, rewelacyjna praca dla Primoza Roglica na Wielkiej Pętli i wreszcie znakomite występy w Imoli. 

Owszem, w walce o tęczowe koszulki byli od niego lepsi: Filippo Ganna, który specjalnie przygotowywał się do walki o tytuł w jeździe na czas i Julian Alaphilippe, który, cóż, pojechał tak jak Julian Alaphilippe potrafi pojechać najlepiej górzysty klasyk. 

Nie zmienia to faktu, że Van Aert jest bohaterem mistrzostw w Imoli niemal równym Annie van der Breggen. Kobiece kolarstwo wciąż umożliwia dominację wybitnych jednostek jak Vos, van Vleuten czy van der Breggen. W męskim tak wielka wszechstronność jaką prezentuje van Aert jest współcześnie fenomenem. 

Nowy, wielki mistrz

Wydawałoby się, że Julian Alaphilippe jest z nami “od zawsze”. Tymczasem nowy mistrz świata elity mężczyzn w wyścigu ze startu wspólnego ma wciąż tylko 28 lat i to zaledwie jego trzeci sezon, gdy odnosi realnie wielkie zwycięstwa. 

Owszem, wcześniej stawał na podium i ogólnie “dobrze się zapowiadał”, natomiast to nie tak, że był (i jest) dominatorem światowego kolarstwa. 

Wygrane w Walońskiej Strzale, Mediolan – San Remo, Clasica San Sebastian, Strade Bianche, na etapach i w klasyfikacji górskiej Tour de France czy wreszcie czwarte miejsce w Wielkiej Pętli poprzedzone heroiczną obroną żółtej koszulki to imponujące dokonania. 

Równocześnie, lista celów, po które Francuz może jeszcze sięgnąć jest równie bogata, zaczynając od Liege-Bastogne-Liege, Lombardii, Amstel Gold Race, idąc przez Paryż-Nicea a kończąc albo na jednym z wielkich tourów (przy sprzyjającej trasie) albo, dla odmiany, Ronde van Vlaanderen pod koniec kariery. 

Poza wymienianiem osiągnięć Alaphilippe’a, tych zaliczonych jak i potencjalnych, istotny jest także inny czynnik, jak najbardziej o charakterze sportowym, lecz mniej wymiernym. Jest to wpływ, jaki jego jazda wywiera na przebieg poszczególnych wyścigów, konsekwencja, z jaką wygrywa kolejne ważne imprezy i wreszcie styl, w jakim to robi. 

Nowy właściciel tęczowej koszulki jeździ bowiem odważnie, bezkompromisowo, szukając okazji do wypracowania przewagi nad rywalami. Potrafi sięgnąć niezmiernie głęboko do swoich rezerw, wykorzystać talent i potencjał a przy tym wszystkim ma wielką charyzmę i radosny wizerunek. 

Krótko mówiąc, to mistrz, jakiego kolarstwo w tym momencie najbardziej potrzebowało. 

Imola a sprawa polska

Reprezentacja Polski wraca z Włoch z czwartym miejscem Michała Kwiatkowskiego i siódmym Katarzyny Niewiadomej. 

Nasze gwiazdy były stawiane wśród pretendentów nie tylko do medali, ale wręcz do złota przez ekspertów na całym świecie. Dobre występy w poprzedzających mistrzostwa Tour de France i Giro Rosa, udokumentowany dorobek w ciężkich wyścigach jednodniowych, może nienajmocniejsze, ale solidne drużyny. Nawet bez nuty patologicznego, polskiego patriotyzmu za obojgiem stało dość argumentów, by nie tyle mieć nadzieję, co móc racjonalnie stawiać na ich dobry rezultat. 

I takie rezultaty odnieśli. 

Zarówno Michał jak i Kasia dojechali do mety w czołowych grupach. Gdy następowała decydująca selekcja, byli tam, gdzie mieli być. Kwiatkowski jechał bardziej agresywnie, Niewiadoma bardziej podążała za rywalkami, ale kto wie, dzień wcześniej lub dzień później może to oni ubieraliby na podium tęczową koszulkę. 

To frazes, ale zwycięzcę nie tylko poznajemy na mecie, ale zwyczajnie zwycięzca może być tylko jeden. Dlatego mistrzostwo świata jest sprawą tak wyjątkową, ponieważ zdobywa się je raz w roku, a raczej raz w życiu. Ba, większość nie zdobywa go nigdy. 

Doświadczenia nie tylko Kwiatkowskiego, ale i Alaphilippe’a z wyścigiem nazywanym “wiosennymi mistrzostwami świata”, czyli Mediolan-San Remo idealnie pokazują, jak niewiele dzieli zwycięstwo od porażki. 

W 2017 po genialnym finiszu na Via Roma Kwiatkowski wystawił koło i o milimetry pokonał Sagana i Alaphilippe’a. W 2019 to Alaphilippe zaimponował w sprincie, pokonując Naessena i właśnie Kwiatkowskiego. A w pandemicznym 2020, ten sam Alaphilippe uległ van Aertowi po dwójkowym finiszu by kilka tygodni później na mistrzostwach świata odpalić swój rakietowy atak na ostatnim podjeździe dnia, wykorzystać kilka chwil zawahania rywali, pojechać “a bloc” do samej mety i spowodować, że rywale z San Remo musieli obejść się smakiem.

A jeśli myślicie o Niewiadomej jako o przegranej faworytce, to, cóż, tak, niewątpliwie taką jest. Tyle tylko, że jak pokazuje Alaphilippe, kolarstwo premiuje cierpliwość i konsekwencję. Owszem, przykłady Bernala, Evenepoela czy Pogacara a wcześniej Sagana uczą nas, że można sięgać po wielkie cele już od początku zawodowej kariery. Równocześnie szereg wybitnych kolarzy na swój przełom czekało latami, by wspomnieć choćby Grega Van Avermaeta. 

Nie ma szczególnego sensu udowadniać, że ich jazda w Imoli była genialna, bo fakty są proste: i Michał Kwiatkowski i Katarzyna Niewiadoma przegrali. Bo taki był dzień, bo tak ułożył się wyścig, bo tak układa się ten sezon. Z wielu różnych powodów. 

A równocześnie ich postawa była znakomita, wpływali na przebieg wyścigu, ich obecność w ścisłej czołówce w decydujących momentach rywalizacji sprawiła, że obserwowaliśmy takie a nie inne rozstrzygnięcia na mecie. I to należy zarówno docenić jak i wprost nazwać jako bardzo dobrą jazdę.

Wiadomo, że każdy sportowiec, czy to indywidualny czy drużyna, jest tak dobry jak jego ostatni wynik. Ale równocześnie jest szersza perspektywa, tych konkretnych zawodów, całego sezonu czy całej kariery. I z niej, zarówno Kwiatkowski, Niewiadoma, ale też ich pomocnicy i pomocniczki, za występ w Imoli zasłużyli na wielkie gratulacje.