fbpx
Zdjęcie przedstawia pokój z perspektywy osoby oglądającej kolarstwo w tv.

Gdy to się skończy… będę oglądał wyścigi

W niepewnej, ale zaczynającej majaczyć na horyzoncie przyszłości widać szansę na rozegranie najważniejszych wyścigów. Bezprecedensowy, krótki i niezmiernie skondensowany sezon będzie wyjątkowy. I zdecydowanie nie mogę się go doczekać!

Jak to właściwie się zaczęło?

Widzę pewien paradoks w tym, że samemu od dziecka jestem związany z kolarstwem górskim, natomiast sportem, który śledzę z uwagą od ponad trzydziestu lat jest kolarstwo szosowe. 

Niewykluczone, że powodem tego jest Wyścig Pokoju, którego łabędzi śpiew obserwowałem mając zaledwie kilka lat. Ze wszystkich dyscyplin dostępnych w telewizji późnych lat osiemdziesiątych największą moją uwagę przykuwali właśnie kolarze.

W sumie to nawet nie paradoks a pewne kuriozum, że mając niespełna pięć lat z zapartym tchem oglądałem drużynową jazdę na czas na dystansie 100km w czasie Igrzysk w Seulu. Bo wiecie… widać było nie za wiele, jak to wtedy w telewizji a poza tym, hej, to drużynowa jazda na czas, nie polecałbym jej na początek przygody z oglądaniem kolarstwa nawet teraz.

Tak czy inaczej, gdy Wyścig Pokoju ustąpił miejsca Tour de Pologne a Eurosport stał się na dobre dostępny, nawet nie chcę zliczać liczby godzin, które spędziłem przed ekranem śledząc poczynania zawodowych szosowców. 

Teraz jest wygodniej. Nie jesteśmy skazani na telewizor, kolarstwo można śledzić praktycznie wszędzie tam, gdzie jest wifi albo LTE. W wysokiej rozdzielczości, widząc i wiedząc często więcej i szybciej niż komentatorzy w studio a każdy kolejny sezon to więcej godzin transmisji z wyścigów na całym świecie. 

I mimo regularnej pracy, aktywnego uprawiania kolarstwa i wielu innych spraw wciąż staram się wygospodarować trochę czasu na relacje z wyścigów. 

Jedyny taki sport

Szansa, że zagrasz mecz na Camp Nou jest minimalna. To, czy podjedziesz na Mt Ventoux zależy właściwie tylko od ciebie. 

No dobrze, nie jedyny, podobnych wrażeń dostarczają jeszcze masowe imprezy biegowe, ale mimo wszystko to właśnie kolarstwo jest unikatowe pozwalając na doświadczanie niemal tego samego co herosi szos rywalizujący o najważniejsze laury. 

Oglądając klasyki możesz dzień lub dwa wcześniej zmierzyć się ze słynnymi brukami Flandrii czy Paryż-Roubaix, śledząc wielkie toury sprawdzić się podczas jednego z wielu oficjalnych “gran fondo” prowadzących przez najbardziej legendarne przełęcze. Lub zwyczajnie porównać swoją moc i „waty na kilogram” z tymi, które prosi publikują na Stravie.

Szansa, że zagrasz mecz na Camp Nou jest minimalna. To, czy podjedziesz na Mt Ventoux zależy właściwie tylko od ciebie. 

Możesz próbować żyć jak zawodowiec, trenować jak zawodowiec, mieć rower jak zawodowiec. A przynajmniej jak zawodowiec się ubrać i pojechać z kumplami na kawkę.

To wszystko sprawia, że przy trasach wyścigów na całym świecie stoją nie tylko bierni kibice, ale realni pasjonaci. Oczywiście nie tylko, bo dla większości widzów to wciąż po prostu wydarzenie, festyn, tym ważniejszy im lepsze wyniki osiągają na nim lokalni zawodnicy, ale wciąż więź i zrozumienie między fanem a sportowcem jest niewspółmierna do innych dyscyplin. 

To samo, a jednak nie…

Kolarstwo jest schematyczne, chyba, że nagle zawieje wiatr, ktoś przebije oponę, spadnie deszcz, dwóch wspóliderów jednej z drużyn przestanie ze sobą współpracować, w ucieczkę zabierze się kluczowy pomocnik rywala, albo wystąpi jeszcze jeden z setek czynników, które decydują o losach wyścigów rowerowych. 

Wiele najważniejszych wyścigów ma w teorii z góry zaplanowany przebieg. Mediolan – San Remo choć liczy 300km sprowadza się do rozgrywki na ostatnich dwóch górkach i prostej prowadzącej do mety. Podobnie jest podczas Walońskiej Strzały, gdzie cały dzień czekamy na ostatnie trzy minuty podjazdu na Mur de Huy. 

Wielkie toury często rozgrywają się w zaprojektowanych przez organizatorów miejscach. Owszem, przy układaniu tras spore znaczenie mają kwestie finansowe. Nie tylko pojedyncze stacje narciarskie, ale całe regiony czy nawet państwa wpisują ekspozycję w transmisjach z wyścigów kolarskich w swoją strategię promocji. 

Mimo to w kolejnych latach patrząc na mapę wyścigu jeszcze przed startem można obstawiać, w których miejscach nastąpią decydujące ataki i powstaną różnice między kluczowymi graczami. 

Chyba, że nagle zawieje wiatr, ktoś przebije oponę, spadnie deszcz, dwóch wspóliderów jednej z drużyn przestanie ze sobą współpracować, w ucieczkę zabierze się kluczowy pomocnik rywala, albo wystąpi jeszcze jeden z setek czynników, które decydują o losach wyścigów rowerowych. 

Jeśli dodamy do tego celowe zabiegi mające na celu rozruszanie rywalizacji: skracanie dystansu wybranych etapów, zmniejszenie liczby zawodników w drużynie, poszukiwanie bardzo stromych podjazdów lub sekcji szutrowych czy brukowanych, za każdym razem dostajemy, mimo pewnych, znanych ram, zaskakujące widowisko. 

Dzięki temu możemy obserwować takie perełki jak zwycięstwo “górala” Nibalego w Mediolan – San Remo, niespotykane rajdy Contadora czy Froome’a przechodzące do historii kolarstwa, triumfy weterana Gilberta na brukach i wiele, wiele innych historii, których pełen jest każdy, kolejny sezon. 

Owszem, Tour de France bywa określany wyścigiem przewidywalnym i nudnym, szczególnie w czasach dominacji jednego zawodnika czy drużyny. W tym konkretnym przypadku łatwo przyklasnąć takiemu argumentowi, ale gdy rozłożymy trzytygodniową imprezę na mniejsze segmenty, znów, emocji będzie co niemiara a suspensu aż nadto. 

Radość komentowania

Etapy pozornie nieciekawe, te płaskie z zaplanowanym z góry finiszem całego peletonu czy znajdujące się w połowie wyścigu, podczas których swoją szansę dostają uciekinierzy to nieodzowna część całego spektaklu. 

Jasne, zdarzają się dni, kiedy nie dzieje się totalnie nic i nawet krajobraz (dla wielu kibiców walory widokowo-krajoznawcze są równie a często nawet ważniejsze od samych kolarzy) nie dostarcza za wielu wrażeń.

Na szczęście w skali całego sezonu jest ich bardzo niewiele a wystarczy trochę obycia, by każdego dnia, w trakcie każdej relacji widzieć wystarczająco dużo “kolarstwa w kolarstwie” by całość zyskała na atrakcyjności. 

Dla mnie ciekawym doświadczeniem był zeszłoroczny Tour de France, w trakcie którego każdego wieczora nagrywałem krótki komentarz, następnie publikowany na youtube. 

Nie ukrywam, że w pewnym momencie zacząłem odczuwać przesyt. Kolarskie treści otaczają nas z każdej strony, w normalnym sezonie można oglądać wyścigi w zasadzie 24/7, do tego dochodzą social media, newsy, wywiady, reportaże i trudno za tym wszystkim nadążyć, 

Motywacja w postaci skupienia się na etapie, by skomentować go w sposób jakkolwiek bardziej pogłębiony niż tylko podanie kto uciekał, kto wygrał i kto zdobył przewagę daje szansę dalszego rozwoju, szukania dodatkowych źródeł, analiz, jest spora. 

Tym bardziej postpandemiczny restart ścigania zapowiada się ekscytująco, ponieważ trudno będzie ocenić, w jakiej dyspozycji są kolarze, kto i jak zareagował na lockdown i jakie ma priorytety. 

W sytuacji, gdy sezon będzie krótszy i bardziej skondensowany, część drużyn zmaga się z problemami finansowymi a walczący o kontrakty kolarze będą mieli mniej czasu, by przekonać do siebie menadżerów, my dostaniemy więcej sportu w stanie czystym. Bez sporej części kulturowej nadbudowy, oczekiwań czy schematów. Bardziej nieprzewidywalne i pełne zaskakujących zwrotów akcji.

Najgorszy scenariusz

Europa zaczyna żyć tak, jakby nic się nie wydarzyło. Krzywo patrzymy się na Szwedów, ale w imię “gospodarka głupcze” przywracamy kolejne aktywności. Nawarstwiające, często sprzeczne (nie tylko w Polsce) regulacje powodują rozmycie podstawowych zasad, w związku z czym od mniej do bardziej ścisłego lock-downu przechodzimy do mniej lub bardziej entuzjastycznego #yolo. 

Grają piłkarze, będą się ścigali i kolarze. 

Skondensowany sezon zawierający najważniejsze wyścigi ma się rozegrać od sierpnia do listopada, wliczając w to wielkie toury, monumenty oraz szereg mniejszych wyścigów. 

Zakładamy, że granice będą otwarte a kilka tysięcy osób z kolarskiego światka będzie mogło się swobodnie przemieszczać po kontynencie w czasie, gdy, przynajmniej teoretycznie, będziemy przygotowtywali się do zapowiadanej, drugiej fali pandemii. 

Z obecnością wirusa zdążyliśmy się oswoić, kolejne śmierci powszednieją, ale czy to oznacza, że możemy spokojnie planować sezon narażając się na traumę następnych, przerwanych wyścigów, zatrzymywania drużyn i dziennikarzy w objętych kwarantanną hotelach, tygodni w izolacji gdzieś na drugim końcu świata, bo loty zostały odwołane a granie z dnia na dzień zamknięte?

Jasne, kolarze to twardzi ludzie, jednak stres i niepewność związane z zagrożeniem powrotu epidemii mogą również mieć wpływ na przebieg rywalizacji a ostatnie, czego wszystkim potrzeba to kolejne komplikacje. 

Osłabione treningiem i wyścigowym wysiłkiem organizmy zawodników są zawsze bardziej podatne na rozmaite infekcje. Ileż to razy w ciągu sezonu całe drużyny notowały gorsze występy, z powodu różnego rodzaju wirusów: pokarmowych czy przeziębień. 

Jak zachowają się UCI, ASO, RCS czy mniejsi organizatorzy w przypadku wykrycia w kolumnie wyścigu zakażenia koronawirusem? Co zrobią goszczące kolarzy samorządy, gdy na ich terenie pojawi się nowe ognisko zarażeń?

Zapowiedziany, wyjątkowy sezon 2020 wciąż pozostaje tylko w sferze życzeń. Ale i tak na niego czekam. 


Opublikowano

w

,

przez

Tagi:

Komentarze

Jedna odpowiedź do „Gdy to się skończy… będę oglądał wyścigi”

  1. […] Gdy to się skończy, będę oglądał wyścigi […]