fbpx

Co jest gorsze: silnik w ramie czy EPO we krwi?

Oburzenie po znalezieniu silniczka w rowerze Femke van den Driessche podczas mistrzostw świata trwa, by nie powiedzieć, że eskaluje. Autorytety w rodzaju Eddy?ego Merckxa domagają się dożywotnich dyskwalifikacji dla motooszustów, tymczasem kolarstwo nadal nie uporało się z dopingiem ?klasycznym?, farmakologicznym.

Zgodnie z przepisami UCI za ?doping technologiczny?, zgodnie z przepisem 12.1.013 zawodnik może być ukarany grzywną wynoszącą 20-200tys. CHF zaś jego drużyna od 100tys. do miliona CHF. Zarówno kolarz jak i jego zespół zostaną zawieszeni na pół roku.

Z kolei za doping farmakologiczny najcięższego kalibru (np. EPO, transfuzje krwi) grożą cztery lata zawieszenia i kary finansowe, w przypadku kolejnych naruszeń zasad dopingowych również stosowana jest odpowiedzialność zbiorowa względem drużyny.

Zarówno ukryty w rowerze taki czy inny silnik jak i zmodyfikowana krew lepiej natleniająca pracujące mięśnie sprawiają, że kolarz jedzie szybciej.

UCI próbuje wykryć kolarzy stosujących ?motodoping? mniej więcej od 2010r. Femke van den Driessche była pierwszą osobą złapaną na takim procederze.

Z kolei walka z dopingiem farmakologicznym realnie trwa nieustająco od lat sześśdziesiątych XXw. Ostatnia dekada to wzmożone kontrole, system paszportów biologicznych (śledzenie trendów w parametrach krwi w celu wykrywania nieprawidłowości) oraz rejestracja zawodników w systemie ADAMs, który zobowiązuje do podawania z wyprzedzeniem miejsca i czasu swojego przebywania.

Zarówno wspomaganie sprzętowe jak i farmakologiczne to nieuczciwy sposób na rozstrzygnięcie o wynikach wyścigu. Trzecia forma to przekupstwo czy też wspólne ustalanie wyników przez kilku sportowców. Ostatnio głośno jest o takich praktykach np. w tenisie a jednoznaczne skojarzenia prowadzą do piłki nożnej.

Każda z tych metod to oszustwo sportowe. Wspomniany Eddy Merckx na wieść o motodopingu zareagował alergicznie, domagając się dożywotnich dyskwalifikacji dla kolarzy montujących silniki w swoich rowerach.

?Kolarz wszechczasów? jest poniekąd usprawiedliwiony. O ile zastrzyk, pastylka czy czopek towarzyszą atletom niemal od zawsze, o tyle silnik elektryczny ukryty w rurze podsiodłowej czy elektromagnes w kole to swego rodzaju nowość (choć przynosi na myśl filmy o „wspaniałych mężczyznach w ich szalejących gruchotach”) a tych zawsze boimy się bardziej niż sprawdzonych wrogów.

Jeśli miałbym wartościować, to mimo wszystko stosujących ?motodoping? ustawiłbym w hierarchii oszustów nieco niżej niż sięgających po EPO, hormon wzrostu czy niedopuszczone do obrotu leki będące w fazie badań klinicznych.

Przewinienia ?farmakologiczne? również dzielone są na cięższe i lżejsze. Co innego grozi za przyjęcie prostego sterydu na astmę, nadużycie TUE (wykluczenie do celów terapeutycznych) czy nieprawidłowe wypełnienie rubryki w systemie ADAMs (celowe lub przypadkowe) a co innego za ?twardy? koks w postaci manipulacji wartościami krwi czy przyjmowaniem hormonów.

Owszem, silnik w rowerze niewątpliwie jest oszustwem, wypacza wyniki wyścigu, deprymuje rywali i stawia ich pod presją (być może przegrywając ze zmotoryzowanym kolarzem sami sięgną po farmakologię?), jednak w przeciwieństwie do ?prochów? nie jest niebezpieczny dla zdrowia. Nie wiąże się również z powiązaniami mafijnymi, zakupami na czarnym rynku czy przekupstwem lekarzy. Rozwiązanie, jakie znaleziono w rowerze Femke van der Driessche można kupić w sklepach rowerowych, bez recepty.

Co więcej, również wykrycie sprzętowego wspomagania w teorii powinno być łatwiejsze (mimo że do pierwszej wpadki doszło dopiero teraz). Procedura sprawdzenia rowerów, choć kosztowna, jest prostsza niż badania laboratoryjne. Istotne jest również, że wynik badania technicznego, w porównaniu do badania próbek moczu czy krwi jest jednoznaczny. Nawet najbardziej nowoczesny rower to prosta konstrukcja z ograniczoną liczbą elementów a profesjonany mechanik jest w stanie rozłożyć sprzęt na czynniki pierwsze a następnie przywrócić go do stanu pierwotnego w kilkanaście, maksymalnie kilkadziesiąt minut. Nie ma więc mowy o wpływie czynników zewnętrznych: odwodnienia, choroby, czy anomalii niepoznanej do końca ludzkiej fizjologii przez które procesy dopingowe potrafią się ciągnąć latami.

Równocześnie jeśli sprzęt nie zostanie poddany kontroli zaraz po zawodach, ślady nielegalnego procederu nie zostaną zachowane, w przeciwieństwie do podanych organizmowi substancji. Śledzenie trendów w paszporcie biologicznym uprawnia ograny antydopingowe do badania starych próbek, nawet po wielu latach. Tymczasem sędzia, który przeoczy podejrzane modyfikacji roweru sprawi, że oszust uniknie gilotyny.

Sprawa motodopingu wydaje się nabierać rozpędu. Ciekawe, jak sportowa administracja będzie sobie z nim radziła w najbliższych miesiącach.

A jak Wy sądzicie, w jaki sposób należy karać za ?motodoping??


Opublikowano

w

,

przez