W końcu przyjdzie -5 i pół metra śniegu, będziesz już po marszobiegu, siłowni i zabawie na mtb. Chęć i potrzeba treningu rowerowego skieruje cię na trenażer i trzeba będzie czymś zająć głowę.
Każdy ma swoje sposoby. Osobiście oglądaniu wyścigów kolarskich na trenażerze mówię ?nie?. To tylko pogłębia poczucie lizania lizaka przez szybę. W czasie ćwiczeń na rolce najlepiej skierować myśli w inną stronę i nie skupiać się za bardzo na fakcie, że jest duszno, gorąco i nudno. Do tego świetnie nadają się seriale, zwłaszcza te niezbyt ambitne. Mimo wszystko trzeba kręcić, czasami przyspieszyć, czasami wypiąć jedną nogę, rzucić okiem na tętno, kadencę czy moc. Kino moralnego niepokoju albo ?Grę o Tron? lepiej zostawić więc na później – szkoda marnować dobrych produkcji w towarzystwie kapiącego potu i buczenia opony na rolce. Dobrze, jeżeli produkcja jest nieco dłuższa, choć i kilka odcinków sitcomu może dać radę. Poniżej moje ulubione seriale, które zajmują czas, gdy pogoda uniemożliwia wyjście na rower i muszę kręcić w miejscu.
3. 2 Broke Girls
Format klasycznego sitcomu, o który obecnie coraz trudniej. Dwie kelnerki: pierwsza to pochodząca z marginesu a druga to zdegradowana milionerka próbują odbić się od dna sprzedając domowe ciasteczka. Do tego niewyrafinowany dowcip: żarty z gejów, Polaków, Azjatów, hipsterów, bogatych i biednych. Jedyną wadą jest spora ilość idiomów wymagająca większego skupienia lub czytania napisów. Tak czy inaczej dwie spłukane dziewczyny dają radę, tyle, że na najkrótszy trening potrzeba użyć trzech odcinków (każdy ma dwadzieścia kilka minut. W sezonie odcinków jest po 24, zatem dwie serie wystarczą na kilka treningów ;)
2. Californication
Klasyk. Dużo słońca, dużo seksu, alkoholu i narkotyków. Czyli wszystkiego, czego nie masz kręcąc w styczniu na trenażerze. Przy okazji sporo celebrytów i dobrej muzyki. Kolejne serie mają zróżnicowany poziom, ale ponieważ całość jest de facto niekończącym się wideoklipem z Kalifornią w tle, nie ma to większego znaczenia. Wbrew pozorom całość ma jakiś scenariusz, bohaterów można polubić, więc spędzenie z nimi przynajmniej dwóch tygodni (póki co 72, niespełna półgodzinne odcinki) to niezła propozycja.
3. True Blood
Mój trenażerowy święty grall. Po pierwsze odcinki są długie (około 50 minut). Po drugie jest ich sporo (sześć serii po 12 odcinków). Konwencja jest na tyle absurdalna, by nie brać całości na poważnie a z drugiej strony na tyle wciągająca, że czas mija szybko. Jako bonus dostajemy wampiry seks, dużo przemocy a do tego to wszystko jest przyzwoicie zagrane. True Blood uratowało moją poprzednią zimę. No i piosenka z czołówki jest świetna.