fbpx
BMX to sport olimpijski - zdjęcie przedstawia dwóch zawodników bmx skaczących na torze bmx.

Pumptrack przy każdym orliku?

Bez względu na to, jak poradzą sobie polscy torowcy na Igrzyskach w Tokio, można śmiało powiedzieć już teraz. Kolarsko drugą Wielką Brytanią nie jesteśmy. I nie będziemy. Czy zatem to pora na zmianę koncepcji i zwrot w stronę kolarstwa bardziej dostępnego, tańszego, atrakcyjnego i przynoszącego więcej korzyści?

Sport = polityka

Igrzyska Olimpijskie to polityka. Element budowania wizerunku kraju, pozycji na arenie międzynarodowej. Dla niektórych tak ważny, że w osiągnięcie sukcesu angażują tajne służby wspierające narodowy program dopingowy. Inni budują systemy szkoleniowe łamiące prawa człowieka. Jeszcze inni organizują największe imprezy bez liczenia się z kosztami, społecznymi czy ekonomicznymi.

Tak jak postzimnowojenne zmiany sprawiły, że nie rywalizuje już tylko “wschód z zachodem” tak i w sporcie mamy konkurecję na wielu frontach. Co więcej, istotną rolę odgrywają w niej nie tylko państwa, ale i korporacje, często bogatsze od wielu krajów, de facto decydujące o zwycięstwie lub porażce atletów przez dostęp do finansowania, technologii, ośrodków treningowych. 

Implikacje takiej sytuacji są poważne i sięgają od medalistów Igrzysk Olimpijskich do pozalekcyjnych zajęć sportowych w małych gminach, gdzieś na “końcu Polski”. 

Fakt, że w danej dyscyplinie ktoś zdobył medal lub słynne “miejsce punktowane” powoduje finansowanie (lub jego brak) sportu na każdym z poziomów. Ba, nawet potencjalna liczba medali, zależna od decyzji komitetu olimpijskiego powoduje, kto zasługuje na więcej a kto na mniej. 

Choć miejsce w klasyfikacji medalowej to element polityki międzynarodowej a sukcesy sportowców potrafią przekładać się na wzrost PKB (zadowoleni z sukcesów obywatele pracują efektywniej i kupują więcej), to warto zastanowić się nad korzyściami, jakie płyną z faktu zwycięstw w danej dyscyplinie sportu. 

By nie szukać daleko skoki narciarskie przynoszą dochód kilku gminom przy okazji organizowania zawodów międzynarodowych i wprowadzają na kilka chwil do świata sportu w porywach kilkuset młodych ludzi. Czy zatem powinny być promowane, dotowane (budowa i utrzymanie obiektów kosztuje miliony) bardziej niż biegi narciarskie? Właściwie, to… nie. 

Stoch, Kubacki i Żyła to nasi idole, natomiast w skali kraju korzyść z ich sukcesów odnoszą głównie producenci chipsów, piwa a ostatnio też firma oferująca chwilówki. Stwierdzenie, że skoki są nikomu niepotrzebne jest oczywiście pewnym nadużyciem, bo każda dyscyplina ma w sobie piękno, wymaga wysiłku, pracy i talentu, ale…

Sport to również polityka wewnętrzna i ekonomia. Uprawiając sport jesteśmy zdrowsi. Nie obciążamy służby zdrowia, pracujemy więcej, żyjemy dłużej (doprowadzając system emerytalny do ruiny, ale to inny temat ;) ). Nawiązujemy relacje, więzi, przyjaźnie. Nabywamy nowych umiejętności. Kupujemy sprzęt i usługi. Przemieszczamy się. Stajemy się lepsi i dajemy sobie szansę, by być bogatsi. 

Aktywne społeczeństwo to szczęśliwe społeczeństwo. A to oznacza, że być może należy odejść od zimnowojennego paradygmatu liczenia medali i sprawdzania, czy w klasyfikacji pokonaliśmy Rosjan i Niemców, tylko skupić się na tym, co faktycznie ważne. 

Porażka systemu

Po trzynastu latach funkcjonowania pruszkowskiego toru można już śmiało powiedzieć. Nie powtórzyliśmy sukcesu Brytyjczyków. 

Bez względu na punktowane czy medalowe szanse na Igrzyskach w Tokio, na niewątpliwe zaangażowanie i wysiłek nielicznej grupy zawodników, którzy robią co mogą w niełatwych warunkach, cel nie został osiągnięty. 

British Cycling, na którym chcieliśmy się wzorować, zgromadziło ponad 150 tysięcy członków, skutecznie wykorzystując sukcesy najpierw torowców, potem szosowców. W Tokio, zanim jeszcze przystąpią do swojej koronnej dyscypliny, czyli właśnie toru, mają już medale zarówno w kolarstwie górskim jak i w BMX. 

Aby oddać sprawiedliwość, choć na Igrzyskach póki co nam nie idzie, polscy torowcy regularnie osiągają sukcesy na mistrzostwach świata, pucharach świata czy w imprezach komercyjnych. 

Niestety sukcesy ani torowców, ani szosowców ani Mai Włoszczowskiej nie przełożyły się na zauważalne zwiększenie liczby licencjonowanych zawodników, członków pzkol, przyciągnięcie sponsorów czy kibiców na wyścigi.

Fakt, że w Tokio na torze brakuje naszych drużyn na 4km, w BMXach nie mieliśmy nikogo, w mtb po jednej osobie a na szosie po trzy pokazuje, że bazujemy na jednostkach a nie na systemie. Czyli: jednostkach-trenerach, jednostkach-klubach, jednostkach-sponsorach i jednostkach-zawodnikach. 

Zatem, nie chcąc więc niczego nikomu zabierać, może warto rozważyć zmianę perspektywy. 

Skoro nie udało się osiągnąć celu przez konstrukcję i utrzymanie kosztownego obiektu oraz trenowanie elitarnej grupy atletów, może czas zwrócić się w stronę budowy siły naszego kolarstwa w inny sposób. 

Prostszy, tańszy, dostępny, atrakcyjny i co ważne podobnie skuteczny z punktu widzenia “szkoleniowego”. 

Pumptrack przy każdym orliku

Krótko mówiąc chodzi o to, by przy każdym “orliku” wybudować pumptrack i skatepark. Dać młodym (i nie tylko ;) ) ludziom dostęp do atrakcyjnej i niedrogiej rozrywki, która może stać się początkiem sportowej pasji, zdrowego trybu życia a także zawodowej kariery w każdej z odmian kolarstwa wyczynowego, której zwieńczeniem może być upragniony medal olimpijski.

Zalet BMX z punktu widzenia szkoleniowego jest wiele. Dziecko czy wczesny nastolatek zaczynający przygodę z rowerem w taki sposób nie tylko nabywa techniki czy szybkości, ale też bawi się sportem. Jest więc szansa, że zostanie w nim na dłużej a wiele przykładów pokazuje, że może później pójść w dowolnym, kolarskim kierunku. A co najważniejsze, obiekty będące w najbliższej okolicy, przy szkole, sprawiają, że możemy “selekcjonować” z wyraźnie większej grupy niż dotychczas. 

Ponieważ obecnie większość tego typu obiektów powstaje całkowicie oddolnie, często korzystając z funduszy budżetów obywatelskich, skala jest niewielka a dostępność średnia.

A pamiętajmy, że zarówno deskorolka jak i BMX to konkurencje olimpijskie. Same BMXy dostarczają tyle samo kompletów medali co “królowa szosa”. Nie tylko więc mogłyby, ale wręcz powinny być finansowane z budżetu ministerstwa sportu (chwilowo połączonego z kulturą, ale to detal). 

Trudno oczekiwać, aby będący w ciągłym stanie – w porywach –  trwania polski związek kolarski mógł zaprojektować i zrealizować projekt “pumptracku przy każdym orliku”, jednak trzeba przyznać, że w przedstawionej w styczniu 2020r przed ministerstwem kultury fizycznej i sportu “strategii rozwoju” zbliżony pomysł się pojawił. 

Nie sądzę jednak, by znaleźli się odważni na radykalną zmianę kierunku. W optymistycznej wersji oznaczałoby to konieczność zmierzenia się z tysiącami dzieciaków, dziesiątkami a może i setkami nowych klubów, rodziców, kto wie, może nawet sponsorów. Zaburzenie status quo na poziomie zarówno regionów a co gorsza centralnym. 

Być może jednak w ciągu dekady, czyli krócej niż działa tor w Pruszkowie, efektem byłby brak problemu z kwalifikacjami pełnej kadry na Igrzyska, finansowaniem kolarstwa z jego najdroższą i najbardziej elitarną odmianą, czyli torem, na czele, sponsorami dla kadry i klubów. 

A do tego mielibyśmy po prostu zdrowsze, chętniej ruszające się, mniej obciążone chorobami cywilizacyjnymi i zwyczajnie szczęśliwsze społeczeństwo. 

Zdjęcie na okładce: Jules D. on Unsplash