Tag: Kraków

  • L?verove 1.10.2014

    L?verove 1.10.2014

    Żegnaj Filutku, czyli loverove prywatne.

    Przez ostatni rok mieszkałem w Krakowie przy ul. Małej, w lokalu, który przez lata zajmował Marian Eile, założyciel i pierwszy redaktor naczelny tygodnika „Przekrój”. Nie wiem, czy miało to jakiś wpływ na fakt, że na dobre reaktywowałem swojego bloga i w tym czasie napisałem naprawdę wiele artykułów. Mam nadzieję, że mimo wszystko nie i w nowym miejscu nadal będę mógł generować dla Was literki poskładane w sensowne zdania. Tak czy inaczej, jako pożegnanie z miejscem, w którym dobrze mi się żyło mały zestaw przekrojowo-rowerowych nawiązań.

    filutek1

    filutek2

     

     
    wpid-dsc_0236.jpg

  • Miły Dzień na Świeżym Powietrzu

    Miły Dzień na Świeżym Powietrzu

    Dwa lata minęły od kiedy ostatni raz obserwowałem krakowski maraton rowerowy. W tym roku wróciłem, niestety nadal w roli kibica. Patrząc całkiem z boku i nie będąc kompletnie zaangażowanym w imprezę mogłem skupić się na rywalizacji zawodników i przyglądnąć się zmaganiom mniej zaawansowanych maratończyków.

    Na początek wrzucę symulację informacji prasowej, podobne w najbliższych dniach znajdziecie na większości rodzimych portali.

    „Kolejna edycja MTB Marathon 2011 za nami. Na starcie w Krakowie stanęło około 1400 zawodników. Deszcz, który spadł w nocy sprawił, że leśne ścieżki Garbu Tenczyńskiego stały się błotniste a szybka trasa – bardziej wymagająca. Dla wielu uczestników pokonanie dystansów: mini (ok. 30km), mega (ok. 60km) i królewskiego giga (ok. 100km) było więc nie lada wyzwaniem. Na całe szczęście uciążliwe upały odeszły w zapomnienie i maratończycy mogli sprawdzić swoje możliwości w optymalnej temperaturze.

    Na Giga ciekawą walkę stoczyli Bartosz Janowski (Dobre Sklepy Rowerowe) i Wojciech Halejak (Mróz), którzy przez cały wyścig rywalizowali o zwycięstwo. Ostatecznie na mecie usytuowanej na krakowskich Błoniach pierwszy zameldował się Janowski. Wśród pań najszybsza była Agnieszka Gulczyńska (Corratec), która nieznacznie pokonała Justynę Frączek (KTM bikeworld.pl WRT).

    Na Mega klasę pokazał Mateusz Zoń, który uciekł grupie rywali i samotnie dojechał przed grupą kilku zawodników, z której najszybciej finiszował Szymon Biel (Bieniasz Team) a trzeci ukończył Paweł Urbańczyk (Dobre Sklepy Rowerowe). Wśród pań ciekawa rywalizacja rozegrała się między Katarzyną Sową, która przyjechała tuż przed Katarzyną Galewicz (Kellys).

    Dla wielu zawodników była to ważna eliminacja MTB Marathon. Sezon powoli zbliża się do końca, zatem obserwowaliśmy ambitną walkę o punkty do klasyfikacji generalnej w poszczególnych kateogoriach. O tym, kto zwycięży, dowiemy się już wkrótce – do końca pozostały jeszcze dwie edycje: w Międzygórzu i wielki finał w Istebnej.”

    Fascynujące. Impreza się odbyła. Uczestnicy są z pewnością zadowoleni, choć, jak co roku o tej porze, wielu z nich odczuwa już znużenie sezonem. Krakowska trasa nie jest porywająca. To głównie tłuczenie się po polnych drogach przetykane przedzieraniem się przez błotniste przesieki wśród krzaków. Z drugiej strony maraton ma wieloletnią tradycję i zasługuje na miano swoistego klasyku. Niestety, jak większość maratonów mtb nie jest wydarzeniem ani dla miasta, ani dla szerzej pojmowanego sportu. Świadomość istnienia imprezy wśród masowej publiczności jest niemal zerowa. Właściwie to temat na oddzielny wpis, ale sprawę muszę jeszcze dokładniej przemyśleć i przeanalizować, choć mam już pewne intuicje w temacie.

    Wracając do samych zawodów. Starałem się być w kilku miejscach trasy i śledzić rywalizację czołówki zarówno na Giga jak i na Mega. Runda, której najtrudniejsze elementy oddzielone są długimi przelotami w otwartym terenie sprzyja raczej rozgrywkom taktycznym i jeździe w grupie. Tym większy respekt dla Bartka Janowskiego i Wojtka Halejaka, którzy na Giga jechali przed resztą stawki atakując się nawzajem oraz dla Mateusza Zonia, który samotnie uciekał grupie mocnych rywali na Mega. W tych warunkach oglądanie waszej jazdy było sporą przyjemnością. Imponująco pojechał również Bogdan Czarnota, który po kontuzji wrócił do ścigania w długich maratonach. 40 sekund zabrakło mu do podium, a pamiętajmy, że niedawno jego łokieć był niemal w drzazgach…

    Różnice, które można wyczytać w wynikach nie oddają tego, co działo się na trasie. Mega okazało się być bardzo szybkie, stąd też niewielkie różnice w szeroko pojętej czołówce. Z zewnątrz wyglądało to nieco inaczej. Za plecami grupy ścigającej Mateusza Zonia wisiało jeszcze kilku zawodników. Reszta jechała w innej lidze. Na Giga różnica między pierwszym a  dziesiątym zawodnikiem to blisko pół godziny. W końcówce trudno było wypatrzeć liderów najważniejszego dystansu między dublami z Mega i Mini. Z całym szacunkiem dla kolarzy, którzy przygotowują się do ponad czterogodzinnego wysiłku – niewielu was, oj niewielu. Około 12% wszystkich uczestników wzięło udział w Maratonie a nie w Wyścigu.

    Błoto, które powstało po nocnych opadach deszczu pachniało w charakterystyczny dla tych okolic sposób. I kleiło się takoż. Było więc nieco funu i trochę wypadków. Niektóre poważniejsze – zjazdy w okolicach Krakowa nie są trudne, za to są szybkie. Pojawiające się po ulewach koleiny potrafią wyrzucić z siodła nieuważnego jeźdźca. Trzeba więc było uważać, ale przynajmniej można było uniknąć smażenia się na polnych drogach w upale. Aby przebić się z Lasku Wolskiego w ciekawszą okolicę, trzeba niestety przejechać przez dość przykry teren wzdłuż autostrady i lotniska. Nic miłego a do tego sprawia, że samotnym zawodnikom trudniej wypracować przewagę nad grupkami i peletonikami.

    Tak czy inaczej, zawody zakończone. „Mówią na mieście” że za rok z Błoń już maraton nie wystartuje. Przynajmniej nie ten. Czy to dobrze, czy to nie dobrze, wyjdzie w praniu. Póki co, mimo tradycji, trochę brak mu do wydarzenia szerszego niż event, który porusza tylko niewielką grupę zainteresowanych. Jako jej przedstawiciel, bawiłem się dobrze i spędziłem dzień na świeżym powietrzu. Takich jak ja (kibiców) nie było jednak zbyt wielu.

    Poniżej kilka obrazków, być może inni zainteresowani się na nich znajdą. Enjoy.

    [nggallery id=5]

  • Gender studies, cz.2

    Gender studies, cz.2

    Rower jako środek transportu w mieście musi walczyć o swoje miejsce. Na pierwszej linii frontu często stoją radykalni działacze. W tym roku osiągnęli sukces. Prawo o Ruchu Drogowym nareszcie nie dyskryminuje rowerzystów. Czy jednak promując swoje przekonania i walcząc o swoje bezpieczeństwo sami rowerzyści nie sięgają, choć w dobrej wierze, po narzędzia dyskryminacji?

    Ideologia dorabiana do codzienności zatacza coraz szersze kręgi. Coraz trudniej zorientować się, czy dany trend jest faktycznie oddolny czy też wykreowany przez marketoidów. Bilboardy z miłymi, młodymi ludźmi, którzy mieli cieszyć się życiem a zamiast tego uciekają przed biegunką zachęciły ponad trzydzieści tysięcy ludzi do kliknięcia „lajka”. Dali się zrobić w butelkę, chcąc utożsamiać się ze stylem życia nakazującym szacunek dla samego siebie, odpoczynek i zwolnienie tempa. Wannabe-hipsterzy złapali się na image modeli oraz jasne kolorki i dużo wolnej przestrzeni w stylu Web 2.0.

    Ten sam styl, jeśli nie dominujący to przynajmniej zauważalny na ulicach większych miast „sprzedaje” rower jako alternatywny środek transportu. Ze szczególnym uwzględnieniem transportujących się dziewcząt, które… no właśnie, które co? Ubrały się tak samo jak na zakupy/do szkoły/do pracy piechotą. A w międzyczasie dla wygody wsiadły na rower. Związku przyczynowego brak. Takie teraz czasy, że wszyscy noszą rurki i trampki. A w zasadzie to noszą co chcą. Bo w ramach uznania „vintage” za styl, nie ma zbytniej różnicy między ciuchem z sieciówki „Zara” a ciuchem z sieciówki „Roban”. Więc każdy nosi co chce i jak mu wygodnie, a im miasto większe i im więcej ludzi przyjmuje tym i większa różnorodność. Wyciągać wniosków i szukać prawidłowości się nie da, chyba, że za próbę reprezentatywną weźmiemy bywalców Miejsca, wtedy faktycznie wszyscy wyglądają tak samo, czyli jak z Lookbook.nu.

    To, że cię nie wyrzucają z klasy a ochroniarz wpuszcza do firmy nie oznacza, że jesteś elegancki. A to, że przyjechałeś na rowerze w marynarce nie oznacza, że w nieadekwatnym stroju uprawiałeś sport. Po prostu przyjechałeś na rowerze. „Krajobraz miejski z założenia ma być elegancki” podaje nasza wikipedia. A to niby od kiedy?

    O co więc chodzi z cycling chic? Obawiam się, że po pierwsze o sprzedanie większej ilości lajfstajlowych rowerów typu retro. Po drugie o sprzedanie większej ilości ciuchów typu vintage. Po trzecie wreszcie o zmiękczenie momentami „oszołomskiej” retoryki bojowników o wolność i demokrację prawa rowerzystów, którzy przy tym używają wizerunku przypadkowych rowerzystek. Tym samym sprowadzają rzeczone do podobnej funkcji jaką pełnią panie eksponujące swe wdzięki w kalendarzach firm budowlanych, producentów łożysk czy olejów silnikowych. To, że zamiast silikonowego biustu wzorcowa przedstawicielka trendu cycle chic jest weganką i jeździ na „holenderce” nie zmienia faktu, że traktowana jest jako „chick”.

    Fanom stylu polecam to zdjęcie. A zwłaszcza podpis pod nim.

  • Cała Polska je truskawki?

    Cała Polska je truskawki?

    Cała Polska biega. Cała Polska na rowery. Cała Polska klaszcze. Raz, dwa trzy. Cała Polska je truskawki (choć drogie). Miłe, pożyteczne i robiące wiele dobrego akcje, moderowane głównie przez Gazetę & co. Szkoda tylko, że rozmijające się z prawdą.

    W czym problem? W domenie. Sezonowe akcje podpięte są pod sport.pl. Na polskanarowery.SPORT.pl opisywane są więc głównie sprawy związane ze zmianami w Prawie o Ruchu Drogowym (o refleksjach z tym związanymi przy innej okazji), zachowaniem w mieście, ubiorem, stylem, BHP i czymkolwiek jeszcze. A nie ze sportem. Fakt, znajdziemy tam też kalendarium, czasami zdarzy się też jakaś relacja albo zaproszenie. Nie to jest jednak najważniejsze.

    Minister Sportu w wywiadzie, którego udzielił Przemysławowi Iwańczykowi jest zbudowany tym, ile osób trenuje, odchudza się lub po prostu dojeżdża do pracy. Ja jestem zbudowany tym, ile osób biega wokół krakowskich Błoń albo uprawia sprint za odjeżdżającym autobusem (także w nieprzystającym do tego obuwiu). Ba jestem pod wrażeniem sprawności fizycznej lokalnych bandytów uciekających przed policjantami. Ci z kolei wprawiają mnie w lekkie przygnębienie, gdyż z pewnością nie dołączyli do akcji Polska Biega (sport.pl), dostali zadyszki i gnojki im uciekły.

    Mylone są pojęcia, mylone są pomysły, mylone są idee, mylone jest wszystko. Minister narzeka, że w pracy nie ma prysznica, więc do pracy dojechał samochodem a nie rowerem (czyli jak sądzę, zamiast spokojnie przemieścić się na mieszczuchu, zrobił godzinny trening z kilkoma akcentami). Na pytanie o wyzwanie, udziela odpowiedzi, że chce wziąć udział w maratonach Mazovii i spróbować rywalizacji z zawodowcami (i tymi, którzy nimi się czują). Ok, dla ministra niewątpliwie wyzwaniem może być wygospodarowanie czasu w weekendowe przedpołudnie, jednak na stówkę wpisowego raczej go stać. To, że nie powącha nawet spalin zawodników nie zmieni faktu, że ukończył maraton. Tak jak trzydziestoletni biegacze (w sensie: zdrowi mężczyźni w wieku zbliżonym do tego, w którym dysponują maksymalnymi możliwościami fizycznymi), dla których celem jest przebiegnięcie maratonu w cztery i pół godziny. Można to osiągnąć miło spędzając czas na świeżym powietrzu, często ze znajomymi. Nie trzeba trenować, nie trzeba uważać na to, co się je. Ba, można nawet nie rzucać palenia.

    Minister sportu chce, aby Ministerstwo angażowało się w akcje promujące sport. Śledząc jego tok myślenia, zapewne chodzi o rodzinne pikniki z elementami rywalizacji dla podtrzymania atmosfery. Zadanie w sam raz dla rad dzielnic przed wyborami (dla kontrastu rada Gminy gdzieś w Wielkopolsce lub na Śląsku wesprze w zimie zawody przełajowe, gdzie ścigać się będą juniorzy z lokalnych UKSów).

    Fakt, że w Krakowie (drugim co do wielkości mieście w Polsce, zielonej wyspie na mapie pogłębionej w kryzysie Europy) jest co roku kilka tysięcy „osobostartów” na maratonach mtb (o możliwość startu na Błoniach lub w okolicy stara się niemal każdy organizator) nie wpływa na to, że nie bardzo można zapisać nastoletnie dziecko do klubu, w którym mogłoby próbować treningów z prawdziwego zdarzenia. Czemu? Bo działający jest jeden (Krakus w Swoszowicach, nota bene kształcący co chwilę kolarza, który próbuje robić karierę w szerokim świecie), a mtb nie ma ani jednego. Możemy więc sobie promować sport do woli, ale fajnie, gdyby najpierw było go gdzie, z kim i za co uprawiać. Bo to nie polityka i nie marketing. Tylko ciężka praca. Tu trzeba coś umieć.