fbpx

Cała Polska je truskawki?

Cała Polska biega. Cała Polska na rowery. Cała Polska klaszcze. Raz, dwa trzy. Cała Polska je truskawki (choć drogie). Miłe, pożyteczne i robiące wiele dobrego akcje, moderowane głównie przez Gazetę & co. Szkoda tylko, że rozmijające się z prawdą.

W czym problem? W domenie. Sezonowe akcje podpięte są pod sport.pl. Na polskanarowery.SPORT.pl opisywane są więc głównie sprawy związane ze zmianami w Prawie o Ruchu Drogowym (o refleksjach z tym związanymi przy innej okazji), zachowaniem w mieście, ubiorem, stylem, BHP i czymkolwiek jeszcze. A nie ze sportem. Fakt, znajdziemy tam też kalendarium, czasami zdarzy się też jakaś relacja albo zaproszenie. Nie to jest jednak najważniejsze.

Minister Sportu w wywiadzie, którego udzielił Przemysławowi Iwańczykowi jest zbudowany tym, ile osób trenuje, odchudza się lub po prostu dojeżdża do pracy. Ja jestem zbudowany tym, ile osób biega wokół krakowskich Błoń albo uprawia sprint za odjeżdżającym autobusem (także w nieprzystającym do tego obuwiu). Ba jestem pod wrażeniem sprawności fizycznej lokalnych bandytów uciekających przed policjantami. Ci z kolei wprawiają mnie w lekkie przygnębienie, gdyż z pewnością nie dołączyli do akcji Polska Biega (sport.pl), dostali zadyszki i gnojki im uciekły.

Mylone są pojęcia, mylone są pomysły, mylone są idee, mylone jest wszystko. Minister narzeka, że w pracy nie ma prysznica, więc do pracy dojechał samochodem a nie rowerem (czyli jak sądzę, zamiast spokojnie przemieścić się na mieszczuchu, zrobił godzinny trening z kilkoma akcentami). Na pytanie o wyzwanie, udziela odpowiedzi, że chce wziąć udział w maratonach Mazovii i spróbować rywalizacji z zawodowcami (i tymi, którzy nimi się czują). Ok, dla ministra niewątpliwie wyzwaniem może być wygospodarowanie czasu w weekendowe przedpołudnie, jednak na stówkę wpisowego raczej go stać. To, że nie powącha nawet spalin zawodników nie zmieni faktu, że ukończył maraton. Tak jak trzydziestoletni biegacze (w sensie: zdrowi mężczyźni w wieku zbliżonym do tego, w którym dysponują maksymalnymi możliwościami fizycznymi), dla których celem jest przebiegnięcie maratonu w cztery i pół godziny. Można to osiągnąć miło spędzając czas na świeżym powietrzu, często ze znajomymi. Nie trzeba trenować, nie trzeba uważać na to, co się je. Ba, można nawet nie rzucać palenia.

Minister sportu chce, aby Ministerstwo angażowało się w akcje promujące sport. Śledząc jego tok myślenia, zapewne chodzi o rodzinne pikniki z elementami rywalizacji dla podtrzymania atmosfery. Zadanie w sam raz dla rad dzielnic przed wyborami (dla kontrastu rada Gminy gdzieś w Wielkopolsce lub na Śląsku wesprze w zimie zawody przełajowe, gdzie ścigać się będą juniorzy z lokalnych UKSów).

Fakt, że w Krakowie (drugim co do wielkości mieście w Polsce, zielonej wyspie na mapie pogłębionej w kryzysie Europy) jest co roku kilka tysięcy „osobostartów” na maratonach mtb (o możliwość startu na Błoniach lub w okolicy stara się niemal każdy organizator) nie wpływa na to, że nie bardzo można zapisać nastoletnie dziecko do klubu, w którym mogłoby próbować treningów z prawdziwego zdarzenia. Czemu? Bo działający jest jeden (Krakus w Swoszowicach, nota bene kształcący co chwilę kolarza, który próbuje robić karierę w szerokim świecie), a mtb nie ma ani jednego. Możemy więc sobie promować sport do woli, ale fajnie, gdyby najpierw było go gdzie, z kim i za co uprawiać. Bo to nie polityka i nie marketing. Tylko ciężka praca. Tu trzeba coś umieć.


Opublikowano

w

,

przez