Rower jako środek transportu w mieście musi walczyć o swoje miejsce. Na pierwszej linii frontu często stoją radykalni działacze. W tym roku osiągnęli sukces. Prawo o Ruchu Drogowym nareszcie nie dyskryminuje rowerzystów. Czy jednak promując swoje przekonania i walcząc o swoje bezpieczeństwo sami rowerzyści nie sięgają, choć w dobrej wierze, po narzędzia dyskryminacji?
Ideologia dorabiana do codzienności zatacza coraz szersze kręgi. Coraz trudniej zorientować się, czy dany trend jest faktycznie oddolny czy też wykreowany przez marketoidów. Bilboardy z miłymi, młodymi ludźmi, którzy mieli cieszyć się życiem a zamiast tego uciekają przed biegunką zachęciły ponad trzydzieści tysięcy ludzi do kliknięcia „lajka”. Dali się zrobić w butelkę, chcąc utożsamiać się ze stylem życia nakazującym szacunek dla samego siebie, odpoczynek i zwolnienie tempa. Wannabe-hipsterzy złapali się na image modeli oraz jasne kolorki i dużo wolnej przestrzeni w stylu Web 2.0.
Ten sam styl, jeśli nie dominujący to przynajmniej zauważalny na ulicach większych miast „sprzedaje” rower jako alternatywny środek transportu. Ze szczególnym uwzględnieniem transportujących się dziewcząt, które… no właśnie, które co? Ubrały się tak samo jak na zakupy/do szkoły/do pracy piechotą. A w międzyczasie dla wygody wsiadły na rower. Związku przyczynowego brak. Takie teraz czasy, że wszyscy noszą rurki i trampki. A w zasadzie to noszą co chcą. Bo w ramach uznania „vintage” za styl, nie ma zbytniej różnicy między ciuchem z sieciówki „Zara” a ciuchem z sieciówki „Roban”. Więc każdy nosi co chce i jak mu wygodnie, a im miasto większe i im więcej ludzi przyjmuje tym i większa różnorodność. Wyciągać wniosków i szukać prawidłowości się nie da, chyba, że za próbę reprezentatywną weźmiemy bywalców Miejsca, wtedy faktycznie wszyscy wyglądają tak samo, czyli jak z Lookbook.nu.
To, że cię nie wyrzucają z klasy a ochroniarz wpuszcza do firmy nie oznacza, że jesteś elegancki. A to, że przyjechałeś na rowerze w marynarce nie oznacza, że w nieadekwatnym stroju uprawiałeś sport. Po prostu przyjechałeś na rowerze. „Krajobraz miejski z założenia ma być elegancki” podaje nasza wikipedia. A to niby od kiedy?
O co więc chodzi z cycling chic? Obawiam się, że po pierwsze o sprzedanie większej ilości lajfstajlowych rowerów typu retro. Po drugie o sprzedanie większej ilości ciuchów typu vintage. Po trzecie wreszcie o zmiękczenie momentami „oszołomskiej” retoryki bojowników o wolność i demokrację prawa rowerzystów, którzy przy tym używają wizerunku przypadkowych rowerzystek. Tym samym sprowadzają rzeczone do podobnej funkcji jaką pełnią panie eksponujące swe wdzięki w kalendarzach firm budowlanych, producentów łożysk czy olejów silnikowych. To, że zamiast silikonowego biustu wzorcowa przedstawicielka trendu cycle chic jest weganką i jeździ na „holenderce” nie zmienia faktu, że traktowana jest jako „chick”.
Fanom stylu polecam to zdjęcie. A zwłaszcza podpis pod nim.