fbpx

Giro d’Italia: piękno i odraza

Start Giro d’Italia na Węgrzech budził mieszane uczucia niemal od początku. Obecnie, przy polityce jaką Viktor Orban prowadzi w sytuacji rosyjskiej agresji na Ukrainę, część ekscytacji towarzyszącej wyścigowi zmienia się w odrazę.

Przesuwanie kolejnych granic

O tym, że Włochom z RCS MediaGroup, organizatorom Giro d’Italia, zależy głównie na pieniądzach dowiedzieliśmy się w 2018r, gdy wyścig startował z Jerozolimy. 

Będące elementem kampanii reklamowej Izraela (w owym czasie zachęcano do “city breaków” w Tel Avivie i właśnie w Jerozolimie) wydarzenie to niemal idealny przykład “sportowego whitewashingu”. Wykorzystania sportu do wybielenia swojego wizerunku. 

Oczywiście nie tylko kolarstwo zmaga się z tym problemem, ale kwestie grzechów piłki nożnej, tenisa czy sportów motorowych zostawiam komentatorom właściwych dyscyplin. 

Bez względu na ocenę przyczyn i przebiegu konfliktu palestyńsko-izraelskiego nie sposób przymknąć oczu na fakt systemowego łamania praw człowieka przez państwo Izrael.

Tymczasem “Grande Partenza”, czyli start Giro d’Italia, święto sportu pełne różu i blichtru zawitał do kraju, który stosuje okupację, apartheid, wyburzanie domów, niszczenie terenów rolniczych, przesiedlenia i wysiedlenia i stawia mur izolujący Palestyńczyków. 

Trasa czasówki wygranej przez Toma Dumoulina poprowadzona była ulicami Jerozolimy, której status jako stolicy kraju jest wątpliwy, spora część terenu jest sporna a sytuacja, choć w ostatnich latach nieznacznie spokojniejsza, wciąż wisi na włosku. 

Mimo kontrowersji, Izraelczycy osiągnęli sukces. W zamian za kilkudniowe wakacje, kolarscy dziennikarze z większości krajów skupili się na sportowej rywalizacji, pięknie krajobrazów i monumentalnych zabytkach. 

Sportowa, nieetyczna codzienność

Wspominałem o tym w wielu miejscach, ostatnio przy wykluczaniu ekipy Gazpromu, więc teraz tylko krótko przypomnę. Tak, kolarstwo, podobnie jak wiele innych dziedzin życia, ma problem z nieetycznymi źródłami finansowania. 

Grupy zawodowe schylają się po pieniądze krwawych dyktatorów, trucicieli czy hochsztaplerów a korporacje medialne współpracują z reżimami, organizując wyścigi w krajach, które są na bakier z prawami człowieka. 

Emiraty Arabskie, Turcja Erdogana, Chiny, Bahrain, Izrael, Rosja de facto utrzymują kolarski World Tour. 

Wizyta Giro d’Italia na Węgrzech doskonale wpisuje się w ten model. Owszem, Węgry są krajem Unii Europejskiej nie prowadzą wojny, nie są agresorem i tak dalej. 

Jednak sytuacja polityczna w tym kraju jest alarmująca. System prawny, medialny i ordynacja wyborcza zostały zawłaszczone i zmanipulowane przez Viktora Orbana. Mimo obecności w strukturach międzynarodowych kraj ten stoi nad przepaścią autorytaryzmu i ograniczania praw coraz większych grup ludności.

Mimo to właściciele RCS zdecydowali się na start swojego wyścigu właśnie tam. W ten sposób Giro d’Italia legitymuje politykę Orbana, promując krajobrazy i zabytki Węgier zachęca do wsparcia budżetu tego kraju przez turystów, którzy przyjadą na samo Giro a przede wszystkim po nim.

I już samo to wzbudza niesmak.

Węgry a wojna w Ukrainie

Pewnie przełknęlibyśmy jakoś tę gorzką pigułkę i przeszli nad nią do porządku dziennego, gdyby nie wydarzenia ostatnich miesięcy. 

W obliczu rosyjskiej agresji na Ukrainę Orban i Węgry wyrażają, w najlepszym przypadku, życzliwą neutralność względem działań Putina. 

A pamiętajmy, że nie mówimy tu o regionalnym konflikcie, wojnie informacyjnej czy hybrydowej a otwartej inwazji z użyciem lotnictwa, artylerii, czołgów. O zrównywaniu ukraińskich miast z ziemią, o masowych mordach na skalę niespotykaną w Europie od II Wojny Światowej.

Węgry nie tylko graniczą z krajem, w którym toczy się wojna. Z Wyszehradu, gdzie rozpoczyna się Giro d’Italia do ostrzeliwanych przez Rosjan ukraińskich miast jest zaledwie kilkaset kilometrów. 

Tymczasem Orban sprzeciwia się sankcjom nakładanym na reżim Putina, utrudnia przekazywanie Ukraińcom pomocy przez państwa zachodnie i nie planuje zerwania z Rosją kontaktów handlowych. 

Piękno Budapesztu czy Wyszehradu odwiedzanych przez peleton, rywalizacja o zwycięstwa etapowe i różową koszulkę w tym kontekście schodzą na drugi plan. 

Warto w tym miejscu wspomnieć, że Włosi nie stoją w europejskiej awangardzie państw sprzeciwiających się Putinowi. Trudno więc było się spodziewać, by RCS rzutem na taśmę, na przykład w połowie kwietnia, zerwała umowy i przeniosła start Giro z Węgier do Włoch. 

Skoro jednak obserwujemy amoralne wypowiedzi wielu autorytetów na czele z papieżem Franciszkiem, nie można oczekiwać, by etycznie zachowała się korporacja medialna, której, jakby na to nie patrzeć, nadrzędnym celem są wyniki finansowe. 

Świat widzi i komentuje

Bliskość wojny i skala rosyjskiego okrucieństwa w Ukrainie sprawiają, że świat widzi i komentuje wizytę Giro na Węgrzech. 

Negatywnie o sprawie wypowiadają się felietoniści czołowych mediów, zdecydowanie częściej niż przy jerozolimskim otwarciu wyścigu czy innych, etycznych nadużyciach, do których niestety przywykliśmy.

Co więcej, wygląda na to, że węgierski start Giro nie jest w smak również kolarzom. Tu w grę wchodzą względy praktyczne. Zawodnicy nie przepadają za takimi eksperymentami, wymuszającymi dodatkowy dzień przerwy i, przede wszystkim, uciążliwy, wielogodzinny transfer. 

Po trzech etapach na Węgrzech, peleton 105. Giro d’Italia przenosi się bowiem na Sycylię. Logistycznie to eskapada podobnej kategorii co przedostanie się kolumny wyścigu z Izraela do Włoch. 

Ciekawe więc, że, mając na swojej trasie wizytę w Słowenii, organizatorzy nie zdecydowali się na ułożenie etapów tak, by ograniczyć uciążliwości dla kolarzy i ich obsługi. To jednak jest kolejny, typowy element polityki Giro d’Italia, pokazujący, co liczy się najbardziej. 

Oczywiście w obliczu dramatów w Ukrainie to są “problemy pierwszego świata”, jednak, jak często, znakomicie rysują szerszy kontekst wydarzeń.

Amore Infinito? La fine dell’amore?

Czy to oznacza, że mamy przestać kochać Giro d’Italia?

Z pewnością miłość i piękno w tym roku nieco zbledną. Nic nie jest czarno-białe, nic nie jest też jednoznacznie różowe. 

Gdy przyjdzie co do czego, będę dla was komentował taktykę na finiszach, waty na kilogram, porównywał czasy podjazdów i analizował dyspozycję zawodników. Podziwiał ich odwagę, heroizm i cieszył się wszystkim tym, co daje i czym wzbogaca nas sport. 

Ale, i to bardzo ważne, będę też pamiętał i przypominał o dziejących się równocześnie niegodziwościach. Bo są one taką samą, równoważną częścią naszego sportu. Mam to szczęście, że żaden dyktator nie zaprosił mnie do drogiego hotelu. Pewne kwestie jest mi dzięki temu wyrazić odrobinę łatwiej. 


Opublikowano

w

przez

Tagi: