Koen Mortier zaprasza do swojej fantazji na temat ostatnich godzin życia Franka Vandenbroucke’a. Upadłej gwiazdy “pokolenia epo”, kolarza który nieco ponad dziesięć lat temu zmarł samotnie w Dakarze po nocy spędzonej z prostytutką.
TL;DR
To kiepski film i szkoda na niego czasu, obejrzałem go po to, abyście wy nie musieli.
Frank Vandenbroucke to jeden z przegranych szalonych lat ‘90 w zawodowym sporcie. On, Marco Pantani, Jose Maria Jimenez czy biegacz narciarski Mika Myllyla nie poradzili sobie z niewątpliwie toksycznymi warunkami, w jakich osiągało się wówczas sukcesy.
“VDB” był złotym dzieckiem belgijskiego kolarstwa, idolem kibiców i tematem dla mediów. Odważny i skuteczny na szosie, mocno zaburzony lub nawet chory w życiu prywatnym. Uzależniony od narkotyków, grożący żonie bronią, rozbijający samochody, zrywający kontrakty a równocześnie nie mogący żyć bez ścigania na rowerze.
Jego popisowym wybrykiem był start we włoskim gran fondo z podrobioną licencją z wklejonym zdjęciem Toma Boonena.
Równocześnie, mimo kolejnych porażek, zawodów i problemów co jakiś czas przypominał o sobie dającym nadzieję na powrót wynikiem, przez co zdobywał zaufanie kolejnych, coraz mniej znaczących drużyn.
W 2009r twierdził, że po odwyku i terapii jest gotowy by po raz ostatni sprawdzić się w zawodowym peletonie. Pojechał jednak do Senegalu, gdzie w jednej z turystycznych miejscowości nieopodal Dakaru zmarł z powodu zatoru tętnicy płucnej po imprezie spędzonej w towarzystwie prostytutki.
Trudno stwierdzić, dlaczego belgijski filmowiec, Koen Mortier postanawił sfabularyzować ostatnie godziny życia Vandenbroucke’a. Bez wchodzenia w dyskusję o aspektach postkolonialnych, rasistowskich czy seksistowskich, które tu i ówdzie pojawiają się jako zarzuty względem tego obrazu, trzeba być uczciwym i stwierdzić, że faktycznie tak ów wieczór mógł wyglądać.
Nie ma to jednak szczególnego znaczenia, ponieważ po pierwsze całość niezmiernie się dłuży, po drugie jest sfilmowana wyjątkowo chaotycznie. A po trzecie, i to jest mój największy problem z “Un Angel”, do niczego nie prowadzi.
Mortier snuje swoją fantazję (bo nie jest to dokumentalne odwzorowanie sprawy jak w przypadku Pantaniego i książki Matta Rendella) tylko z jednego powodu. Film powstał dlatego, że Vandenbroucke był gwiazdą.
Popularność, zainteresowanie mediów i fanów wiązały się w równym stopniu z wynikami sportowymi co z jego skomplikowaną konstrukcją psychiczną. Kolejne ekstrema, w które popadał, napędzały szum męczący zawodnika. A ten, co wynika z wielu wywiadów, chciał głównie wygrywać wyścigi kolarskie. Nic więcej.
Mortier żywi się więc zaburzeniami, próbami samobójczymi, depresją i agresją Vandenbroucke’a, kolarstwo, doping czy inne aspekty sportu kompletnie marginalizując.
Wychodzi więc z tego nieudolna opowieść siląca się na zaangażowane kino, która sama w sobie jest mocno generyczna. Nie ma bowiem znaczenia, czy z powodu mieszanki stresu, alkoholu i narkotyków w Senegalu umiera Gwiazda Kolarstwa, Rocka, Wypalony Biznesmen czy Zwykły Kowalski.
Być może miał to być hołd, próba zrozumienia, wyjaśnienia lub cokolwiek innego. Wyszła, niestety, kiepska eksploatacja.
W lutym 2021 film obejrzałem w HBO Go