Puste pola w kalendarzu zostały zapełnione, w środku sezonu skompletowano większość imprez składających się na Puchar Polski cross country. Olimpijska odmiana kolarstwa górskiego ma więc szansę na odrodzenie. Do Lubaszowej w gminie Tuchów miałem niedaleko, postanowiłem więc sprawdzić jak wygląda ścigania na najwyższym poziomie w kraju.
Rzut oka w przeszłość
XC to kolarstwo górskie w czystym, wyczynowym wydaniu. W Polsce złoty okres przypada na popularność serii Grand Prix MTB organizowanej przez Lang Team pod patronatem kolejno Żywca, Skody i Banku BPH. Sukcesy kadry narodowej, wsparcie korporacyjnych mecenasów oraz relacje w Telewizji Publicznej dały kilka lat poczucia, że wszystko jest na dobrej drodze, abyśmy zostali światową potęgą. Z czasem coś zawiodło, sponsorzy zaczęli odchodzić a same wyścigi przybrały karykaturalną formę. W miejsce technicznych tras kształtujących przyszłych mistrzów pojawiły się rundy oparte o górki saneczkowe. Ubywało zawodników, malały kategorie UCI oraz wartość nagród finansowych. Zabrakło ogólnokrajowej serii imprez na najwyższym poziomie, pozostało kilka cykli regionalnych oraz pojedynczych wydarzeń. Okazji, by większość polskiej czołówki oraz kilku rywali z państw ościennych mogło rywalizować na wymagających trasach niemal nie było.
Pospolite ruszenie
Po niezbyt udanych próbach zebrania pogrobowców XC we wspólnej serii zawodów wydawało się, że nad wyczonowym cross country pora odmówić ostatnią modlitwę. W tegorocznym kalendarzu w zarezerwowanych terminach widniały pustki, majowy wyścig w Kielcach odwołano. Nie wnikam, pod czyim wpływem i z czyjej inicjatywy (medale proszę rozdać sobie we własnym zakresie), ale rzutem na taśmę udało się wypełnić luki. Sytuację uratowali KKW Jama Wałbrzych ze swoimi zawodami ?Górale Na Start? oraz KCP Bieniasz Team z wyścigiem w Tuchowie. Ma również dołączyć Sławno. Pięć lub sześć eliminacji to dobry początek. Mam nadzieję, że końcowa klasyfikacja zostanie potraktowana poważnie przez Związek a zwycięzcy właściwie nagrodzeni (poza finansami ważna jest też symbolika!).
Niewielka skocznia na trasie
Jak było na miejscu?
Organizator wyścigu w Lubaszowej debiutował w tej funkcji i myślę, że dobrze wywiązał się z zadania. Przygotowana trasa była ciekawa: wymagająca kondycyjnie, z interesującymi sekcjami technicznymi, ale nie przesadzona. Dwa newralgiczne miejsca posiadały objazdy, natomiast sekcje w lesie, choć trudne, nie były niebezpieczne. Całość stosownie otaśmowano, zabezpieczono, oznaczono i obstawiono. Choć tendencja budowania tras na świecie zmierza w stronę ekstremalizowania XC, po latach posuchy złym pomysłem byłoby rzucanie kolarzy na rundę rodem z pucharu świata. Ciężkie, ale w większości naturalne i w ?starym stylu? okrążenie zapewnia niezłe warunki ścigania a przy tym jest dostępne dla większej ilości zawodników, w tym tych z młodszych kategorii wiekowych. To ważne, ponieważ w całej tej zabawie to oni są największą wartością i gwarancją, że za pięć lat będzie miał się kto ścigać w elicie.
Przyjechał, kto mógł
Dodanie wyścigu do kalendarza startów w środku sezonu jest obarczone ryzykiem niższej frekwencji. Mimo to główne kategorie były mocno obsadzone, choć oczywiście zabrakło kilku nazwisk. Rywalizacja Mariusza Kowala z Markiem Konwą w elicie mężczyzn była jednak bardzo ciekawa, również kobiety zaoferowały ciekawe widowisko. Tłumaczę sobie, że to późne wpisanie do terminarza, brak punktów do rankingu UCI czy też po prostu odzwyczajenie od możliwości ścigania na wysokim poziomie w kraju przyczynił się do absencji niektórych postaci. Jeśli za rok idea Pucharu Polski zostanie utrzymana, oczekiwałbym regularnych startów wszystkich zainteresowanych, tak jak to było kilka lat temu.
Wiosną pisałem o Pucharze Słowacji właściwie w samych superlatywach. W Tuchowie udowodniono że, przy sporym zaangażowaniu lokalnych organizatorów i sponsorów, można spokojnie pokusić się o porównywalną lub lepszą imprezę u nas. Trasa, zabezpieczenie, logistyka czy nagrody (600PLN, na Słowacji 100? dla najlepszego w elicie) spełniają sensowne standardy i nie tylko nie musimy się wstydzić i jeździć za granicę, ale bez problemów możemy się ścigać u siebie. Jedyny mankament, typowy dla rodzimych imprez kolarskich to ciągły brak zainteresowania kibiców. Mimo patronatu lokalnych mediów, przy trasie pokrzykwiali głównie sami zawodnicy oraz ?krewni i znajomi królika?. Nie jest to nic nietypowego, spędzenie dnia na świeżym powietrzu w formie wizyty na zawodach sportowych to ciągle niezbyt popularna forma spędzania wolnego czasu.
Jeśli więc w przyszłym roku nadal będę bawił się w ściganie mtb, z chęcią znów przyjadę do Lubaszowej. Mam nadzieję, że wraz ze mną pojawi się tam więcej zawodników a ci przywiozą ze sobą przyjaciół. To miłe miejsce, uczciwa trasa i solidny wyścig. Krótko mówiąc, dobrze spędziłem ten dzień.