To fascynujące, gdy dwudziestosześcioletni sportowiec ma przed sobą jeszcze dekadę wyczynowej kariery a już jest postacią spełnioną. Przed Markiem Cavendishem stoi wiele pytań: który z rekordów spróbować pobić, skierować się w stronę nowych specjalizacji czy może nadal szlifować swój sprinterski kunszt?
Brytyjczyk jest dwukrotnym mistrzem świata na torze oraz mistrzem świata ze startu wspólnego na szosie. Wygrał również „wiosenne mistrzostwa świata”, czyli Mediolan-Sanremo. Został najlepszym sprinterem Tour de France i Vuelta a Espana. Trzydzieści razy wygrywał etapy w wielkich tourach, z czego dwadzieścia w samej „Wielkiej Pętli”. Za rok będzie murowanym faworytem do złota w Londynie – trasa jest tam płaska jak stół, do tego zna ją bardzo dobrze – wygrał tam przedolimpijski test. Ponieważ przyzwyczaił się, że jeśli staje na starcie i chce walczyć o wygraną, zazwyczaj to osiąga, ewentualna porażka może być pierwszym punktem zwrotnym w jego karierze.
Zamiast wróżyć z fusów, można rozglądnąć się, co jeszcze, prócz olimpijskiego złota może przez najbliższe dziesięć lat osiągnąć Mark Cavendish. Pierwsze, co przychodzi na myśl, to pobicie rekordu zwycięstw etapowych w Tour de France. Eddy Merckx jest liderem listy rankingowej z 34. etapami na koncie. „Cav” ma ich 20. Jeśli utrzyma dotychczasowe tempo (po pięć triumfów rocznie), przed trzydziestką wyprzedzi „Kanibala” a następnie podniesie poprzeczkę na poziom nieosiągalny przez długie lata dla innych zawodników w przyszłości. Nawet, jeśli przydarzą mu się po drodze jakieś problemy, jako super sprinter w ciągu 5-6 lat powinien dać radę uzbierać 15 zwycięstw. Poprawienie jednego z rekordów najwybitniejszego kolarza wszech czasów to z pewnością duża rzecz a do tego realna do osiągnięcia.
O wiele większym wyzwaniem byłoby wygranie klasyfikacji punktowej w tourze jeszcze sześć razy by poprawić osiągnięcie Erika Zabela. Choć Niemiec to mentor Cavendisha, ten zbyt często dostaje kary a nawet jest dyskwalifikowany za agresywną, nieprzepisową jazdę. Tym samym traci punkty i choć etapy wygrywa hurtowo, traci dystans do kolarzy bardziej regularnych. Z kolei by walczyć o rekordy w Giro d’Italia zwyczajnie za słabo jeździ w górach. Idąc tropem wielkich tourów, hiszpańska Vuelta jest po prostu za mało prestiżowa. Wszystko, co można na niej osiągnąć, da się zrobić niemal przy okazji.
Ciekawie zapowiada się też koncepcja rozwoju Cavendisha jako kolarza klasycznego. W San Remo już triumfował, w jego zasięgu jak najbardziej leży Paryż – Tours. Jeśli zdecydowałby się poświęcić część swoich niebywałych możliwości sprinterskich, może spróbować zmierzyć się też z Paryż – Roubaix. Już teraz ma na swoim koncie cztery wygrane w brukowanym semi-klasyku Schledeprijs. Równie dobrze może spokojnie myśleć o wygranych w Gandawa – Wevelgem a kto wie, z odpowiednio mocną drużyną nawet w Dookoła Flandrii! To jednak bardziej melodia przyszłości.
Jeśli miałbym obstawiać, jak potoczą się losy „Pocisku z Wyspy Manx”, celowałbym w scenariusz: złoto w Londynie, rekord etapów w Tourze i stopniowe przechodzenie w stronę walki w wiosennych klasykach. Chyba, że niszczenie rywali na finiszach jest dla niego na tyle ekscytujące, że postanowi skupić poświęcić się temu przez kolejne dziesięć lat.