fbpx

Mój nowy idol

Bez względu na to, czy Michele Ferrari jest ?doktorem zło? i miał poważny wkład w karykaturalną formę, jaką w pewnym momencie przybrało kolarstwo, jest on postacią fascynującą. Mogę śmiało powiedzieć, że chylę czoła przed jego pasją i zaangażowaniem, mimo ogromu zastrzeżeń do etyki zawodowej włoskiego fizjologa.

Postać Ferrariego co jakiś czas pojawia się w nagłówkach mediów, nie tylko tych kolarskich. Zazwyczaj wiąże się to z jakąś aferą dopingową. Ferrari z pewnością był bowiem konsultantem niejednego zorganizowanego systemu nielegalnego wspomagania w wyczynowym sporcie. Klient numer jeden, wieloletni współpracownik, przyjaciel a nawet fan to oczywiście Lance Armstrong. Plany treningowe pisane przez ?doktora zło? połączone z sugestiami odpowiedniego suplementowania EPO, hormonem wzrostu i testosteronem przyniosły efekt w postaci siedmiu zwycięstw w Tour de France. Zanim jednak amerykański kolarz rozpoczął współpracę z Ferrarim, ten zdążył zasłużyć na opinię najbardziej skutecznego ?preparatore? w zawodowym peletonie.

Już jako uczeń Francesco Conconiego (autora m.in. metody testowania wydolności nazwanej jego nazwiskiem) doprowadził Francesco Mosera do rekordu godzinnego w połowie lat osiemdziesiątych. Następnie był czołową postacią tworzącą nowe pokolenie kolarzy. Słynny nokaut, jaki zafundowała w Walońskiej Strzale napędzana epo drużyna Gewiss był być może najbardziej spektakularnym popisem metod Ferrariego. Choć niezwykle utytułowana generacja biegaczy narciarskich z Silvio Faunerem i Manuelą di Centą na czele była pod opieką Conconiego, Ferrari miał udział w doskonaleniu dopingowego harmonogramu wraz ze swoim mentorem.

Co ważne, mimo wszystko zachowawcza polityka wspomagania sprawiła, że klienci Ferrariego niemal zawsze przechodzili kontrolę antydopingową. Proces skazujący (w zawieszeniu) za oszustwo sportowe oraz dożywotnia dyskwalifikacja w sprawie USADA przeciwko Armstrongowi to wynik pracy śledczych a nie analiz laboratoryjnych (choć po kilkunastu latach udoskonalone testy wykazują w próbkach jego klientów ślady epo). Tak czy inaczej, Ferrari sukcesywnie stawał się osobą niepożądaną w otoczeniu zawodowych kolarzy. Co więcej, podejrzenie budziła nie tylko bezpośrednia współpraca, ale nawet sam kontakt czy spotkanie z włoskim fizjologiem. Opinia geniusza i cudotwórcy zrównała się z opinią dopingowego szatana.

Mimo ostracyzmu, Ferrari nie przestał interesować się kolarstwem. ?Zainteresowanie? to jednak eufemizm. Włoch jest prawdziwym pasjonatem, co łatwo można stwierdzić czytając jego bloga. Na stronie 53×12.com ciągle pojawiają się znakomitej jakości analizy i spostrzeżenia dotyczące formy prezentowanej przez najlepszych kolarzy świata. Największe wrażenie zrobiła na mnie scena z filmu dokumentalnego ?The Armstrong Lie?, gdzie Ferrari siedzi ze stoperem przed telewizorem i mierzy czasy liderów Tour de France 2009 (oficjalnie nie współpracował wtedy z Armstrongiem, ale wiele na to wskazuje, że po cichu wspierał come back Teksańczyka).

Ojciec chrzestny o aparycji nerda-programisty, twórca kolarskich herosów, działający w cieniu a równocześnie rzucający rewelacyjnymi bon motami (ze słynnym ?Epo nie jest bardziej niebezpieczne od soku pomarańczowego? na czele) to idealna postać, która mogłaby stać się idolem popkultury. Aż się prosi, by na kanwie jego historii miniserial w formacie czarnej komedii zrobiła stacja HBO, Showtime czy Netflix. Geniusze zła dobrze się sprzedają w popkulturowym sosie. Byli już mordercy, socjopaci, dilerzy i dziwkarze, czemu więc nie spróbować z niepozornym doktorkiem?

Zdjęcie okładkowe: https://twitter.com/cyclosophy


Opublikowano

w

, ,

przez