fbpx

Od sezonu do sezonu

Wraz z prezentacją Tour de France 2022, zmierzamy od podsumowania sezonu 2021: obfitującego w ekscytujące rekordy i wzruszające powroty do przewidywania wydarzeń w kolejnym roku. 

Każdy koniec wielkiego touru to tak naprawdę początek kolejnego. Każdy “monument” otwiera drogę do historii, które towarzyszyć będą wyścigom klasycznym rok później. 

Rozwój, rewanż, rozczarowanie, motywacja czy ambicja powodują, że choć kolarstwo rozpatrujemy z podziałem na kolejne sezony, tak naprawdę mamy do czynienia z ciągłą narracją.

Problemy obu płci

Francuzi zaprezentowali trasę kolejnej Wielkiej Pętli już w połowie października. Dodając do męskiego Tour de France powracający Tour de France kobiet, lato przyszłego roku będzie zdominowane przez ASO. Zdecydowanie najmocniejszą organizację w świecie zawodowego kolarstwa.

Marka “Tour de France” to w oczach szerszej publiczności synonim sportu rowerowego. Włączenie ośmiodniowej etapówki do portfolio francuskiej korporacji to milowy krok w rozwoju kobiecego kolarstwa. Na jego efekty trzeba będzie oczywiście poczekać, ale jest szansa, że krócej niż w  tym momencie może nam się wydawać. 

I tak, owszem, problemy niedofinansowania, niewystarczającego wyeksponowania i inne wciąż pozostają, ale bez zaangażowania ASO byłoby wciąż niezmiernie daleko do ich rozwiązania. 

Choć z perspektywy kobiecego peletonu kłopoty, z którymi boryka się kolarstwo męskie wydają się błahe, jednak przechodząc płynnie od podsumowania do zapowiedzi kolejnego sezonu nie mogę zapomnieć o dwóch kwestiach.

Po pierwsze kolejny rok z rzędu mamy w World Tourze zespół będący na granicy upadku. Przez kilka sezonów żyliśmy w niepewności dotyczącej przyszłości zespołu Jonathana Vaughtersa, rok temu pożegnaliśmy team Jima Ochowicza, który w ostatniej inkarnacji sponsorowany był przez polską firmę obuwniczą CCC. Tym razem blisko zakończenia działalności jest Qhubeka. 

Projekt o tyle ciekawy, że mający w tle ideę charytatywną. W środku sezonu 2021 “uratowany” przez związanego z rynkiem kryptowalut sponsora, który dość szybko rozmyślił się i przestał regulować swoje zobowiązania. 

Sponsorzy o wątpliwej reputacji

Takich przygód zawodowe kolarstwo doświadczało już wielokrotnie a rozwiązania jak nie było, tak nie ma. Sponsorów wspierających sport rowerowy na realnie rynkowych warunkach jest niewielu. Trend, który za to pogłębia się, to obecność państw i organizacji o wątpliwej reputacji, wykorzystujących zawodowy peleton do poprawienia swojego wizerunku i odwrócenia uwagi od popełnionych występków. 

Co do zasady bowiem sponsorzy zespołów world tourowych albo łamią prawa człowieka, albo są na bakier z ekologią i, cóż, wszyscy się na to godzimy. 

Owi mecenasi gwarantują bowiem pewną stabilność finansową, w przeciwieństwie do technologicznych jednorożców czy kapryśnych przemysłowców, którzy przychodzą równie szybko i spektakularnie co z kolarstwem się żegnają. 

Związani na lata

Osiągnięta bez wyrzutów sumienia stabilność skutkuje istotną zmianą. Młodzi, utalentowani i znakomicie rokujący zawodnicy podpisują z drużynami kontrakty nie tylko lukratywne, ale przede wszystkim wieloletnie.

Z UAE Team Emirates Tadej Pogacar będzie związany do roku 2027 (będzie miał wtedy 29 lat), podobnie jak Joao Almeida. Remco Evenepoel będzie reprezentował zespół Patricka Lefevere’a do 2026 a Jakob Fuglsang z grupą Israel Start-up Nation ma współpracować przez trzy sezony, do swojego 39 roku życia. Choć pojawiają się pogłoski o możliwym rozwiązaniu kontraktu Egana Bernala z Ineosem, Kolumbijczyk póki co jest zobowiązany do jazdy w brytyjskim teamie do 2025r. Ta data znajduje się również w porozumieniu Mathieu van der Poela z Alpecin-Fenix a także młodego Juana Ayuso z UAE. 

Na tym tle dwuletnia przygoda Petera Sagana i jego świty z zespołem TotalEnergies wydaje się przelotnym romansem. 

Tymczasem to wydarzenie o wiele bardziej doniosłe. Trzykrotny mistrz świata nie jest już najbardziej skutecznym zawodnikiem w peletonie, który czego nie dotknął, zmieniał w złoto/zieleń. Ekipa Bora-Hansgrohe stała się jednak dzięki niemu poważnym, liczącym się graczem a jej pozycja ma istotne znaczenie w ponownym rozwoju niemieckiego kolarstwa. 

Sagan wraz z Maciejem Bodnarem, Danielem Ossem i rowerami Specialized odchodzi do TotalEnergies, francuskiej drużyny bez licencji World Tour. Droga, którą nieco wcześniej podążył Nairo Quintana (zmieniając Movistar na Arkea Samsic) nie wydaje się już tak egzotyczna. 

Więcej niż zwycięstwa

Co więcej, zespół Alpecin-Fenix pokazał, że można z powodzeniem “oszukać system”: nie mieć zobowiązań wynikających z przynależności do World Touru a równocześnie zbudować skuteczną drużynę. Ekipa ta jest już zdecydowanie czymś więcej niż “teamem van der Poela”. Tim Merlier i Jasper Philipsen zwyciężali bowiem po dziewięć razy (MVDP – osiem).  Wygląda też, że swój potencjał skutecznie zrealizował w niej Ben Tullet, który od przyszłego roku będzie jeździł w Ineosie. 

Sam van der Poel był z kolei jedną z kluczowych postaci sezonu 2021. Najpierw obronił tytuł mistrza świata w przełajach, następnie w imponującym stylu wygrał Strade Bianche, dostarczył wielkich emocji ścigając się z Alaphilippem i van Aertem na etapach Tirreno Adriatico i przesiadł się na rower górski by wygrać dwa wyścigi XCC na pucharach świata. Następnie wrócił na szosę, dał pokaz charyzmy na rozpoczynających Tour de France etapach, co zaowocowało emocjonalnym zdobyciem żółtej koszulki i historią z upamiętnieniem jego dziadka, Raymonda Poulidora. Kolejna przesiadka na mtb zaowocowała spektakularną porażką na igrzyskach olimpijskich w Tokio. Memiczny upadek nie ostudził jednak zapału Holendra, który wrócił na szosę, zbudował formę na końcówkę sezonu zwieńczonego trzecią lokatą w Paryż-Roubaix. 

MVDP to poniekąd symbol współczesnego kolarstwa. Ściga się cały rok, nie unika wyzwań, na rowerze prezentuje sportowy charakter. Co więcej, nie jest w tym osamotniony. W kolarstwie drugiej dekady XXIw obserwujemy bowiem festiwal talentów, ale też paradę ekscytujących osobowości. 

Czasy, gdy twarzą peletonu był osamotniony Peter Sagan czy wyróżniający się z tłumu, puszący się niczym paw Mario Cipollini mamy za sobą.

Co więcej, odchodzimy od klasycznej konwencji “pojedynków”. Armstrong vs Ullrich, Boonen kontra Cancellara (by nie sięgać do najbardziej ikonicznych potyczek sprzed 50 i więcej lat) to przeszłość. 

Zarówno w klasykach jak i w wyścigach etapowych obserwujemy bezprecedensowo dużą grupę kolarzy zarówno z ponadprzeciętnym talentem, zmysłem taktycznym, ale i odwagą.

Nie sposób wymieniać kolejnych wyścigów, na których działy się rzeczy wielkie. Choć kolarzem sezonu jest oczywiście Tadej Pogacar, to gdzie nie spojrzeć obserwowaliśmy wydarzenia, o których jeszcze kilka lat temu mogliśmy tylko marzyć. 

  • Wygrana czasówki, sprintu na Polach Elizejskich i etapu z Mont Ventoux przez van Aerta? Proszę uprzejmie. 
  • Kolejne rekordy tempa podjeżdżania w wykonaniu Bernala, Yatesa, Vingegaarda, Carapaza, Pogacara czy Roglica? Zaliczone.
  • Wieczny pomocnik, Damiano Caruso stający na podium Giro d’Italia? Jest!
  • Genialne powroty Marka Cavendisha i Fabio Jacobsena? Aż ciężko wskazać, który był bardziej wzruszający.
  • Dominacja Ineosu w wyścigach tygodniowych? Rzecz zdecydowanie warta zauważenia.
  • Tour de France i dwa monumenty w jednym sezonie w wykonaniu 24 latka? Mamy to!
  • Huśtawka emocji, upadków i triumfów Primoza Roglica? Jak on to zniósł???
  • Sensacyjna Anna Kiesenhofer, mocarny Ganna i złoty Carapaz? Zapamiętamy to na długo.
  • Froome walczący o powrót do formy, pożegnania z peletonem Tonego Martina, Anny van der Breggen, Alaphilippe broniący tytułu mistrza świata i wiele, wiele, wiele innych. 

2022? Jestem podekscytowany i zaniepokojony

Historii, które w tym sezonie zasługują na osobne opisanie było bez liku a co najważniejsze, większość z nich zapowiada ciąg dalszy.

Bo choć dominacja Pogacara wydaje się trudna do obalenia a Słoweniec najlepszym kolarzem w peletonie, po tak udanym sezonie jak 2021 musi sobie postawić nowe wyzwania. 

Poniekąd robią to za niego organizatorzy Tour de France, odważnie prezentując trasę z legendarnymi podjazdami. Po tym, gdy Egan Bernal ustanawiał najlepsze czasy na Zoncolanie i Giau, Pogacar zadziwił nas swoim rajdem przez przełęcze Romme i Colombiere, Vingegaard i Lopez byli  niezmiernie szybcy na Mont Ventoux, pora na Alpe d’Huez.

Czy zatem na kultowych serpentynach zostanie poprawiony czas Pantanieg i Armstronga? A jeśli nie, to może przynajmniej Landisa czy Klodena? Choć Alpe d’Huez zobaczymy w połowie wyścigu, etap, na którym zostanie podjechane zapowiada się na bardzo wymagający.

Ostatnie dokonania Pogacara, Bernala czy Roglica wskazują, że prędkość podjeżdżania na poziomie 1740m/h w takich okolicznościach jest możliwa. A to oznacza, że by złamać granicę 39 minut i pojawić się w pierwszej dziesiątce najszybszych rezultatów trzeba będzie na koniec liczącego 166km etapu, zaliczając po drodze Galibier i Croix de Fer, wygenerować ok 6,2W/kg. 

Trudne, ale nie niemożliwe a równocześnie rozpoczynające na nowo dyskusję o dopingu we współczesnym kolarstwie. 

Po ewidentnym załamaniu tempa jazdy w 2011r, gdy system paszportów biologicznych niewątpliwie wstrząsnął zawodowym peletonem, ten stopniowo zaczął odrabiać straty.

Choć “marginal gains” stały się frazesem, w ciągu dziesięciu lat kolarstwo doświadczyło prawdziwych rewolucji: technologicznych, dietetycznych, treningowych, logistycznych i innych. 

Te zdecydowanie wpływają na przebieg rywalizacji. Z jednej strony przyspieszając kolarzy, z drugiej pogłębiając różnice między bogatymi a biednymi. 

Niestety poza niewątpliwym postępem, który popycha nie tylko sport wyczynowy, ale całą branżę rowerową, kolarstwo wciąż nie uwalnia się od duchów przeszłości. Stąd też trudno w pełni podziwiać to znakomite, być może najlepsze, najbardziej utalentowane i zdecydowanie najbardziej profesjonalne w historii pokolenie wiedząc, że za jego sukcesami wciąż stoją ludzie, którzy sami przyjmowali i podawali niemal nieograniczone ilości “twardego” dopingu. 

Zatem choć wśród wielkich wyzwań, przed którymi stoi zawodowy sport wymienia się ekonomię i ekologię, należy przede wszystkim domagać się otwartości i transparentności. 

Szukając więc swoich bohaterów sezonu 2021 i wybierając idoli sezonu 2022 proponuję wybierać tych, którzy wnoszą do peletonu coś więcej niż piękną jazdę i kolejne zwycięstwa. 


Opublikowano

w

przez