fbpx

Jeszcze nigdy poprzeczka nie była zawieszona tak wysoko

Po pandemicznym sezonie 2020, kolarski 2021 stoi przed wyjątkowym wyzwaniem. Po takiej eskalacji emocji, tempa, suspensu trudno sobie wyobrazić, co musi się wydarzyć, by ten rok był w kolarstwie ciekawszy. 

Embed from Getty Images

Zwycięstwo sportu

Aby nie przynudzać i nie pisać o tym, co było kilka miesięcy temu i o czym wszystkim wiemy będzie wprost. Przeprowadzony w skondensowanej formie i niemal w całości sezon 2020 to niewątpliwy sukces kolarstwa i sportu jako takiego. 

Wyścigi rowerowe to poważne wyzwanie logistyczne, to tysiące ludzi przemieszczających się przez regiony i kraje. To rywalizacja w otwartym terenie, codzienne wizyty w kolejnych hotelach, kontakty z samorządowcami, mediami oraz kibicami. I co do zasady udało się to wszystko bezpiecznie przeprowadzić. 

Oczywiście były też wpadki na Giro d’Italia, gdzie drużyny Jumbo-Visma oraz Mitchelton Scott wycofały się z powodu pozytywnych przypadków Covid-19 (prawdopodobnie “złapanych” w hotelu na Sycylii) i na Vuelcie (pod koniec której zaraziło się kilkudziesięciu członków Guardia Civil, a także Tomasz Marczyński) a na Tour de France kwarantannie poddany został sam dyrektor wyścigu, ale skuteczność idei izolowanych “baniek” w których miały funkcjonować ekipy okazała się zaskakująco wysoka. 

Wiele wskazuje na to, że niepewność dnia kolejnego, gdy każdy start mógł być tym ostatnim nie tylko dla indywidualnych sportowców, ich zespołów ale i całego kolarstwa, sprawiła, że sezon 2020 stał pod znakiem niezmiernie ofensywnej jazdy co przełożyło się na wyrównany poziom i atrakcyjność widowiska. 

Dość powiedzieć, że każdy z wielkich tourów zakończył się z różnicą między zwycięzcą a drugim kolarzem poniżej minuty a losy żółtej, różowej i czerwonej koszulki ważyły się do ostatnich chwil. 

Nie zawodziły również klasyki i mistrzostwa świata, wygrana van Aerta w San Remo i jego porażka we Flandrii to równie spektakularne momenty co triumf Juliana Alaphilippe’a w Imoli i jego zbyt wcześnie uniesione ręce w Liege. 

Covidowe deja vu

Nie wiem, co musi się wydarzyć w sezonie 2021, by poziom emocji był wyższy. Tym bardziej, że po wczesnych powiewach optymizmu wracamy do sytuacji, gdy kolejne wyścigi są przesuwane niczym premiera nowego filmu o przygodach Jamesa Bonda. 

Sprawdziany w Algarve i Andaluzji już teraz przełożono na maj. Wycieczka zawodowców na Półwysep Arabski raczej się odbędzie, natomiast przy obecnym rozwoju epidemii nie postawiłbym więcej niż dziesięć złotych na wczesnosezonowe imprezy we Francji. Widmo kolejnego ścisłego lock-downu krąży bowiem po Europie i kolejnych krajach, w które uderza następna, trudno określić która właściwie, fala pandemii. 

Może się więc okazać, że te z klasyków, które będą mogły być rozegrane, przywitają na starcie zawodników bez odpowiedniej liczby dni wyścigowych w nogach a to będzie oznaczało powrót do nerwowej atmosfery znanej z sierpnia 2020.

Nowe wyzwania w cieniu kryzysu

Tym bardziej, że sytuacja jest niełatwa. Choć udało się uratować dużą część posad w World Tourze, z finansami nie jest lekko, zarówno drużynom jak i organizatorom zawodów. Kłopoty mają zespoły prokontynentalne i kobiece, w budżetach np. kurortów narciarskich zapraszających do siebie kolarzy po zimie bez turystów będzie pusto. 

Tak jak w “realnym” świecie, tak i w wyczynowym sporcie będą pogłębiały się nierówności między biednymi a bogatymi. Zespół Ineos znów wydał worek pieniędzy na wzmocnienia, na transferowe łowy wyruszyli też właściciele ekipy z Emiratów Arabskich. 

Froome w zespole z Izraela, Yates (Adam), Martinez, Pidcock, Porte i de Plus w Ineosie, Majka, Hirshi i Trentin w Emiratach, Lopez w Movistarze, zupełnie przebudowane Ag2r Citroen i DSM (wcześniej Sunweb), Peter Sagan szukający kolejnych szans na Giro d’Italia czy wreszcie Tom Dumoulin robiący sobie przerwę a także perspektywa (wciąż niepewna) Igrzysk w Tokio, nadadzą nowy kontekst i znów będziemy oglądali unikatowe historie. 

Embed from Getty Images

Złoty wiek kolarstwa?

Mimo pandemicznych trudności kolarstwo jest w swoim “złotym wieku”. Starzy mistrzowie wskazują wprost na zmianę mentalności atakującego pokolenia młodych pretendentów. Całkowite poświęcenie sportowi powoduje, że dotychczasowym gwiazdom coraz trudniej wytrzymać tempo żółtodziobów. Kolejni herosi ostatniej dekady wspominają, że choć fizycznie są w najlepszej dyspozycji w karierze, nie są w stanie walczyć ze skupioną w 100% na sukcesie młodzieżą. 

Choć niebezpiecznie zbliżamy się do momentu, gdy to sami kolarze będą musieli udowadniać swoją niewinność, równocześnie trzeba powiedzieć, że zwycięzcy kolejnych tourów czy monumentów są raczej “pierwszymi wśród równych” niż będącymi poza zasięgiem geniuszami. A raczej, że owych geniuszy obserwujemy niezwykły urodzaj. 

Nie wiem kiedy (a może w ogóle?) poziom sportu rowerowego był nie tylko tak wysoki, ale przede wszystkim tak wyrównany. Kolejni rekordziści i dominatorzy, zaczynając od Coppiego i Bartalego, idąc przez Anquetila, Merckxa, Hinaulta, herosów “ery epo” i “marginal gains” musieli sobie radzić z jednym, maksymalnie dwoma równorzędnymi rywalami. Chwila nieuwagi jednego z nich i było po wyścigu. Tymczasem współcześnie okazuje się, że można nie tylko zbudować kilka “dream teamów”, co więcej, realne jest szybkie zastępowanie liderów równorzędnymi talentami, jeśli oczywiście budżet drużyny jest odpowiednio duży. 

A budżety te, niczym Jeff Bezos, mimo kryzysu i pandemii biją kolejne rekordy, przynajmniej w najbardziej zamożnych zespołach. Biorąc jednak pod uwagę, że mniejsze imprezy są albo odwoływane albo upadają, ambitnym “drugoligowcom” będzie ciężko o sukces, ekspozycję w mediach, sponsorów, czyli o przetrwanie. 

Kryzysowy sezon 2021 zapowiada się więc jako kontynuacja trendów obserwowanych od kilku lat, tyle, że jak w wielu innych dziedzinach życia, pandemia i kryzys przyspieszą je, pogłębią i prawdopodobnie zmienią na dłużej. 

Zdjęcie okładkowe: Gian Mattia D’Alberto/LaPresse, materiały prasowe RCS


Opublikowano

w

przez