Gdy zawodnik taki jak Maciej Bodnar, który przez większą część kariery jest pomocnikiem największych gwiazd, ma wreszcie swoją, własną, wypracowaną i wywalczoną chwilę chwały, ręce same składają się do oklasków.
Dla polskich kibiców to dzień szczególny. Maciej Bodnar wygrywa finałową czasówkę Tour de France a Michał Kwiatkowski uzyskuje drugi rezultat dnia, zaledwie sekundę za bardziej doświadczonym rodakiem.
Duma narodowa i te wszystkie elementy, które powodują, że w czasie transmisji na żywo serce bije szybciej to jedno. Drugie to piękno tej historii samej w sobie.
To esencja kolarstwa, sól tego sportu.
Maciej Bodnar jest zawodnikiem, który przez większą część sezonu pozostaje w cieniu. Nadaje tempo, ściga ucieczki, chroni od wiatru i robi wszystko to, do czego największe gwiazdy peletonu zatrudniają takich ludzi jak on.
Polski kolarz od lat jest jednym z głównych pomocników Petera Sagana. Kolarskiego ubercelebryty, dwukrotnego mistrza świata, jednej z najbardziej rozpoznawalnych, cenionych i zarazem skutecznych postaci sportu rowerowego.
Udział Bodnara w sukcesach Sagana jest nie do przecenienia i choć bardziej zaangażowani fani doskonale zdają sobie z tego sprawę, do ogółu zazwyczaj dociera przekaz: ?Wyścig X wygrał Peter Sagan. Maciej Bodnar zajął 76 miejsce?.
Podczas tegorocznego Touru zespół Bora-Hansgrohe, w którym jeżdżą Sagan, Bodnar oraz Rafał Majka przeżywał trudne chwile. Najpierw jury wykluczyło słowackiego mistrza z wyścigu po niebezpiecznym sprincie i kraksie Marka Cavendisha. Następnie, gdy cały zespół miał wspierać ambicje Majki w walce o dobre miejsce w klasyfikacji generalnej, nasz specjalista jazdy w górach pechowo upadł na etapie prowadzącym przez jurajskie podjazdy i musiał zrezygnować z dalszej jazdy. Z kolei młody Emanuel Buchmann, choć zajął dobre, 15. miejsce w ?generalce?, nie nadążał za swoimi, najlepszymi rówieśnikami walczącymi o koszulkę białą.
Zawodnikom niemieckiej ekipy pozostała więc walka o etapowe zwycięstwa. Sam Bodnar był o włos wygrania odcinka nr 11, gdy peleton doścignął go na 240m przed metą.
Ponieważ jest on nie tylko znakomitym pomocnikiem, ale i specjalistą jazdy na czas, można było się spodziewać, że ostatnią próbę indywidualną, liczącą 22,5km i poprowadzoną ulicami Marsylii pojedzie nieźle.
Maciej Bodnar przeszedł jednak sam siebie, pojechał nie tylko bardzo mocno i dobrze technicznie, ale też znakomicie rozłożył siły. Dzięki temu pokonał i Michała Kwiatkowskiego i Chrisa Froome?a, notując najlepszy wynik w karierze.
Owszem, Bodnar potrafił wygrywać etapy na mniejszych wyścigach, w World Tourze triumfował na jednym z odcinków Tour de Pologne, był też drugi podczas ITT na Vuelcie, a na mistrzostwach świata i Igrzyskach Olimpijskich notował dobre rezultaty w pierwszej dziesiątce.
Wygrana czasówka na decydującym etapie Wielkiej Pętli to osiągnięcie szczególne, wisienka na torcie i ukoronowanie jego znakomitej kariery. Tym bardziej, że pokonał nie tylko lidera wyścigu (Froome), mistrza Polski (Kwiatkowski), ale i aktualnego mistrza świata w tej specjalności (Tony Martin).
Dla takich dni, dla takich chwil warto uprawiać ten sport, warto też się nim pasjonować. Takie historie to jedne z moich ulubionych, być może nawet piękniejsze niż wielkie zwycięstwa wielkich faworytów. Pokazują, że warto być pracowitym, warto być cierpliwym i warto walczyć o największe cele. Nawet, jeśli szansa na ich osiągnięcie pojawia się tylko raz w całej karierze.
Jasne, równie świetna byłaby wygrana Michała Kwiatkowskiego, który po rewelacyjnie przejechanym Tourze w roli superpomocnika w ekipie Sky mógłby wznieść ręce w górę w geście indywidualnego triumfu. Kwiato to jednak mistrz świata, zwycięzca Mediolan-Sanremo i wielu innych, wielkich imprez. Do tego ma jeszcze czas, by samemu wygrać niejeden etap Touru. A Bodnar być może więcej takiej okazji mieć nie będzie.
Zatem wielkie podziękowania i wielkie gratulacje dla obu kolarzy. Za świetną postawę, za wielkie emocje i za rewelacyjne wyniki!