Gdy grupa zawodowa z największą ilością zwycięstw traci sponsora, nasuwa się pytanie o przyczyny. Wszak dla światowego giganta, jakim jest HTC kilkanaście milionów Euro nie byłoby dużym wydatkiem a potencjalny zwrot wart jest o wiele, wiele więcej. Okazuje się jednak, że struktura finansowania wielu, szczególnie nowo powstałych ekip nie jest tak oczywista, jak może się nam wydawać.
Z jednej strony mamy klasyczny układ klub-sponsor, znany szczególnie w tradycyjnych krajach kolarskich. Dyrektor sportowy prowadzi grupę zawodników i co jakiś czas szuka hojnego mecenasa, którego markę będzie promował swoją działalnością. Nazwa grupy=nazwa sponsora, co ciekawe, bywa, że w ciągu kilku sezonów ta sama nazwa dotyczy de facto innego klubu. Niektóre firmy z branży metalowej czy budowlanej od lat wspierają kolarstwo, co jakiś czas finansując działalność innego dyrektora sportowego. Włoskie Lampre czy Panaria to dobry przykład takiego podejścia. Bywa też, że dany sponsor przez lata finansuje działania konkretnej drużyny, włączając kolarstwo w swoją długoterminową strategię marketingową. Holenderski Rabobank, hiszpańskie Kelme czy niemiecki Telekom są lub były zaangażowane w kolarstwo i wspierały jedną ekipę, często o silnej identyfikacji narodowej.Gdy mecenas odchodzi, grupa ma poważny problem. W przypadku Kelme zakończyło się to rozwiązaniem drużyny, która przez pewien czas była jeszcze wspierana przez samorząd Walencji a gdy ten się wycofał, zespół ostatecznie upadł.
Od pewnego czasu, wraz z ekspansją świata anglojęzycznego w zawodowym kolarstwie obserwujemy nową tendencję. Powoli przestaje się mówić o grupach a zaczyna o „projektach”. Ekipa Highroad była właśnie jednym z nich. Powstała na zgliszczach „Telekomu” była finansowana przez pomniejszych lub chwilowych sponsorów, trzymając koszty na możliwie niskim poziomie. Fabryka talentów nie musiała wypłacać kosztownych pensji, ponieważ skupiała się na promocji młodzieży. Wylansowani młodzi-zdolni odchodzili tam, gdzie czekały ich odpowiednie zarobki. Nazwa zespołu, czyli Highroad to działalność Boba Stapletona, który wzbogacił się sprzedając spółkę VoiceStream niemieckiemu T-Mobile. Zafascynowany kolarstwem biznesmen w międzyczasie stał się właścicielem drużyny, którą przejął od swojego inwestora. Mimo uzyskiwanych sukcesów, nie był w stanie zapewnić stałego finansowania. Umowy z producentami odzieży (Columbia) czy telefonów (HTC) były krótkoterminowe a sam najwidoczniej nie miał ochoty uszczuplać swojego konta bankowego i postanowił zwinąć interes.
Do kolejnej drużyny de facto bez sponsora w tym roku dokłada Flavio Becca. Luksemburski mecenas postanowił stworzyć lokalną ekipę dla lokalnych zawodników (bracia Schleck), która podbije światowe kolarstwo. W tym roku, tak jak Highroad atleci wożą na koszulkach wirtualną markę sponsora. Chyba, że Leopard to rodzaj kampanii teaserowej, czego jeszcze w sporcie nie widzieliśmy. Tak czy inaczej grupa Schlecków to póki co inwestycja hojnego fana sportu, któremu niekoniecznie zależy na promocji własnego produktu.
W tym miejscu warto zauważyć, że zdarzało się w przeszłości, gdy utożsamienie marki z kolarstwem było tak duże, że powodowało to pomyłki u potencjalnych klientów. Tak było z Mapei, które nie było w stanie już nic zyskać na wspieraniu zawodowego sportu a wizerunkowo traciło na skandalach wokół dyscypliny. Firma nadal jest zaangażowana w sport, ale poziom niżej, u podstaw, kładąc nacisk na szkolenie młodzieży. W „Akademii Mapei” pracował m.in niedawno zmarły trener Aldo Sassi, twórca sukcesu Cadela Evansa.
Podobna sytuacja dotyczyła fundacji niewidomych ONCE, która dzięki sukcesom kolarzy zyskała 100% rozpoznawalność, ale w pewnym momencie finansowanie grupy zawodowej zaczęło pochłaniać zbyt wiele środków, które fundacja ostatecznie powinna przeznaczać na cele statutowe.
Wracając do świata anglojęzycznego, „Team Slipstream”, czyli obecnie Garmin-Cervelo to także efekt pasji bogatego inwestora. Doug Ellis, jeden z potentantów informatycznych ufundował drużynę Johnatanowi Vaughersowi. Zanim pojawili się sponsorzy Ellis finansował ekipę z własnej kieszeni i nadal to robi, wspierając m.in ekipę młodzieżowców. O ile bowiem Garmin jako światowa marka jest w stanie udźwignąć koszta sponsorowania ekipy, o tyle dla młodej marki rowerowej, jaką jest Cervelo to trochę ponad siły.
Podobną marką do Cervelo jest BMC. Zaawansowane technologicznie, butikowe rowery tworzone z myślą o rynku amerykańskim. Do tego testowane w boju przez najlepszych kolarzy. W tej historii nakładają się na siebie niemal wszystkie przytoczone wcześniej. Drużyna w której jeździ zwycięzca Tour de France, Cadel Evans promuje markę BMC. W porządku, tak? Tyle, że sama firma BMC jest przedsiębiorstwem stworzonym przez pasjonata jako projekt dodatkowy. Andy Rihs dorobił się na produkcji znakomitych aparatów słuchowych. Gdy stał się bogaty, wymyślił sobie, że będzie produkował najlepsze na świecie rowery. Aby te rowery promować, powołał do życia kolejny byt, zawodową drużynę. Zatem do tegorocznego triumfu Evansa doprowadziła fanaberia jednego, starszego mężczyzny.
Na koniec sprawa najbardziej bieżąca. Green Edge, kolejna potencjalnie bardzo mocna ekipa bez realnego sponsora. Zatem projekt a nie klub. Gerry Ryan, biznesmen, który promuje swoją markę Jayco (przyczepy kempingowe) finansując wyścig w Australii (Jayco Bay Classic) daje 15 milionów dolarów, by Shayne Bannan, dyrektor sportowy mógł przez dwa lata zbudować mocną ekipę i znaleźć tytularnego sponsora. Bob Stapleton nie chce dłużej do kolarstwa dokładać, więc pewnie część z jego wychowanków znajdzie zatrudnienie u innego pasjonata – Ryana właśnie. Ciekawe, bo wydawałoby się, że sport zawodowy zbudowany jest na komercyjnych zasadach zysku i zwrotu z zainwestowanej reklamy. Tymczasem okazuje się, że niekoniecznie.