Od czterech lat wyraźny udział (49%) w hiszpańskiej Vuelcie mają Francuzi z Amuary Sport Organisation (ASO). Gigant organizujący Tour de France, rajd Dakaru czy maraton paryski, na wzór wielkich korporacji powoli unifikuje kolarstwo. Jak zatem radzi sobie Vuelta wciągnięta w trybiki wielkiej machiny? Zyskuje czy traci?
Portfolio ASO jest imponujące. Skupiając się już tylko na kolarstwie, francuski koncern organizuje: Tour de France, Vuelta a Espana, Criterium du Dauphine, Paryż-Nicea, Criterium International, Tour de l’Avenir, klasyki: Walońską Strzałę, Liege-Bastogne-Liege, Paryż-Roubaix i Paryż-Tours a także egzotyczne: Tour du Faso, Tour of Qatar, Tour of Oman oraz od tego roku wspiera UCI przy Tour of Beijing. Dla porównania , konkurencyjna, włoska grupa mediowa, RCS zajmuje się: Giro d’Italia, Tirreno – Adriatico, Grio di Lombardia, Mediolan-Sanremo, Strade Bianche oraz Giro del Piemonte.
Faktem jest, że np. Paryż-Nicea został przez ASO uratowany od bankructwa i zniknięcia ze sceny. Dauphine Libere zmieniło nazwę na Criterium Dauphine po tym, gdy medialny gigant przejął imprezę od lokalnego wydawcy, gdy ten również dostał zadyszki. Kupno 49% udziałów Vuelty od Unipublic (czyli de facto telewizji Antena 3) w 2008r również wzięło się z problemów finansowych wyścigu. Jak pisałem wcześniej, Vuelta szuka nie tylko miejsca w kalendarzu ale i charakteru. W związku z tym podejmowane jest ryzyko innowacji, które w ostatniej dekadzie nie sprawdziło się zbyt dobrze. Innowacje były kosztowne, w związku z tym lokalizacje niektórych etapów były ściśle komercyjne (parki rozrywki, fabryki, nowo powstałe stacje narciarskie). Miejsca bez legendy, bez klimatu, do tego z niewyjaśnionych przyczyn najciekawsze fragmenty sytuowano w środku tygodnia pracy. Przez to przy trasach było pusto, podobnie jak przed telewizorami.
Do tego Vuelta, podobnie jak w pewnym momencie Giro stała się wewnętrzną sprawą gospodarzy. Angel Casero czy Aitor Gonzalez to zwycięzcy z pierwszych lat XXIw, anonimowi dla szerszej, międzynarodowej publiczności, do tego zamieszani w okołodopingowe problemy. Sami Hiszpanie też zresztą musieli przeczuwać, że coś jest nie tak z ich kolarstwem, gdy kolejne wybuchające skandale były zamiatane pod dywan.
Co robi więc ASO by uratować Vueltę? Sięga po sprawdzone metody. Ujednolica koszulki liderów klasyfikacji. Sprinter dostaje zieloną (bywało, że jeździł w niebieskiej w żółte rybki), góral w grochy, by odróżnić się od Touru – niebieskie (wcześniej np. biała w ziarna kawy lub biała z czerwonymi rękawkami) a pozostałą (tradycyjną dla Vuelty łączącą punkty, nazwijmy ją wszechstronną) – białą. Standard na wszystkich imprezach organizowanych przez Francuzów. Lider nie jedzie na żółto, zrezygnowano też z innowacji w postaci złota i ustanowiono, krwiście czerwoną nawiązującą do koszulek piłkarskiej reprezentacji Hiszpanii – w końcu to narodowy wielki tour.
W kwestii trasy postawiono na miks. Z jednej strony eksperymenty z wizytami za granicą. W 2009r startowano z Holandii, ale to nie spotkało się z uznaniem zawodników i kibiców. Z drugiej ustanowienie pewnych stałych, gwarantujących sukces. W czteroletniej kadencji ASO po raz drugi pojawia się Angliru, postanowiono po latach przerwy powrócić też do Kraju Basków. Tam z pewnością widownia nie zawiedzie!
Również z obsadą jest lepiej, staje się bardziej międzynarodowa. Można mówić różne rzeczy o motywach Vicenzo Nibalego, ale tak czy inaczej na starcie wielkiego touru z jedynką stanie obrońca tytułu. Gdybanie, że pewnie by go tam nie było po wygranym Giro, podobnie jak Michele Scarponiego niewiele zmienia. Są i chcą walczyć o wygraną w całym wyścigu a nie tylko o etapy jak niegdyś Gilberto Simoni. Tym samym Vuelta staje się bardziej globalna i wychodzi poza wewnętrzne hiszpańskie rozstrzygnięcia.
Wygląda na to, że hiszpański tour nieco wychodzi z dołka, dzięki wsparciu inwestora o ponadnardowym zasięgu. Czy ASO pójdzie drogą znaną z „No Logo” Naomi Klein, gdzie korporacja przeżuwa i wydala wszystko, co napotka na swojej drodze? Portfel Francuzów pełen jest wartościowych walorów, które jednak powoli dopasowywane są do szerszej strategii marketingowej. Poszczególne imprezy nie giną, ale tracą swój charakter. Zawodnicy jeżdżą w takich samych koszulkach, zapraszane są te same drużyny a start w najważniejszych eventach zależny jest od lojalności względem korporacji i odpowiedniego zaangażowania w pomniejszych zawodach. Efekt jest taki, że w tym roku dziką kartę przyznano dwóm hiszpańskim drużynom (na cztery wolne miejsca). W Giro d’Italia Włosi swoich drugoligowców zaprosili pięciu…