Zaskakująca, ambitna i bezkompromisowa trasa. Na starcie creme de la creme światowego kolarstwa. Wyczekiwany, pierwszy i być może jedyny wielki tour sezonu 2020. Czy w tym roku ktoś ośmieli się narzekać na Tour de France?
Wielka Pętla jest wielka, bo jest wielka i jest pętlą. Swoim patosem przytłacza wszystkie inne wydarzenia w kolarskim kalendarzu. Właściciel, czyli A.S.O, jako jeden z nielicznych w tym, sporcie był w stanie zbudować nie tylko historię, legendę i kult, ale także światową markę konkurencyjną na rynku sponsorów i mediów.
Dla postronnych, Tour de France to synonim kolarstwa, tak jak Spotify czy Netflix streamingu a Kindle czytnika książek. Miałem coś wspomnieć o walkmanie i adidasach, ale wyszedłbym na starca ;)
Firmy decydujące się wesprzeć finansowo grupy zawodowe wiedzą, że większość zwrotu z takiej inwestycji dostaną w lipcu, ponieważ wtedy właśnie media na całym świecie piszą i mówią o sporcie rowerowym. Giro może być piękne, Vuelta mordercza a Paryż-Roubaix szalone, lecz tak naprawdę liczy się tylko Tour. W sezonie 2020 rozgrywany w większości we wrześniu, co zaburza wiele planów, nie tylko treningowych. Wspomnę w tym miejscu choćby branżę rowerową, która co roku planuje prezentacje nowych modeli właśnie przy okazji TdF.
To wyścig inny niż wszystkie, którego nikt nie traktuje treningowo. Nie można jechać do Francji po to, by budować tam formę na inne imprezy. Jeśli nie jesteś w odpowiedniej dyspozycji, nie załapiesz się do składu, nawet jeżeli w niedalekiej przeszłości stałeś na podium w Paryżu odziany w żółtą koszulkę.
Gdy na innych zawodach o wygraną w sprincie walczy dwóch, trzech, może sześciu kolarzy, na Tourze jest ich dwudziestu. Do ucieczki faktycznie chce zabrać się pół peletonu a druga połowa robi wszystko, by do tego nie dopuścić. Nieistotna różnica w lokatach poza podium klasyfikacji generalnej, na Tourze potrafi mieć kolosalne znaczenie. Tour to bowiem jedna z najchętniej oglądanych imprez sportowych na świecie, zatem każda minuta na ekranach milionów widzów ma wymierną wartość.
Niektórzy koneserzy dostrzegają jednak mankamenty tak wielkiej presji ciążącej na wszystkich związanych z francuskim wyścigiem. Trasa najczęściej ma klasyczny charakter co powoduje przewidywalność rywalizacji. Po pierwszych rozstrzygnięciach kolarze zaczynają bronić pozycji, unikając ryzyka w imię zasady, że lepiej wrócić z Touru z czymkolwiek niż z niczym. Bohaterowie Wielkiej Pętli, choć to tak samo dobrzy kolarze jak ci z Giro czy Vuelty stawiani są w hierarchii wyżej a nawet etapowy sukces we Francji potrafi zmienić w karierze więcej niż lata solidnej jazdy na innych imprezach.
Tym razem może być jednak inaczej. Trasa, zaplanowana jeszcze przed pandemią zmusi zawodników do ofensywnej jazdy już pierwszego dnia wokół Nicei. Pierwszy finisz na podjeździe (i to na premii pierwszej kategorii!) zobaczymy już czwartego dnia a w sumie 14 z 21 odcinków jest górska lub górzysta. Nawet jedyna czasówka kończy się na stromym podjeździe (La Planche des Belles Filles). A to powoduje, że okazji do ataku lub kryzysu zawodnicy dostaną bez liku.
Dominujący przez ostatnich osiem lat brytyjski zespół Sky/Ineos/Grenadier ma w końcu równorzędnego rywala. Holendrzy z Jumbo – Visma przywożą do Francji dream team mogący przełamać hegemonię Dave’a Brailsforda, co potwierdzały niedawne testy na mniejszych wyścigach. Do tego ochotę na żółtą koszulkę ma grono nie tyle pretendentów, co topowych kolarzy, którzy udowadniali w niedalekiej przeszłości, że potrafią wygrywać nie tylko w innych, ważnych imprezach, ale też po prostu w bezpośredniej rywalizacji z kolarzami zespołu Ineos.
Wcześniejsi dominatorzy niezmiernie rzadko (a może w ogóle?) miewali tak mocnych rywali.
Zwycięzcy Touru i Giro z Ineos (Bernal i Carapaz) Jumbo – Visma przeciwstawia zwycięzców Vuelty i Giro (Roglica i Dumoulina) a cała lista startowa zwyczajnie powala na kolana.
Biorąc pod uwagę deficyt etapów sprinterskich, można spodziewać się niezwykle wyrównanej rywalizacji zarówno na finiszach z peletonu jak i o zieloną koszulkę w klasyfikacji punktowej.
W połączeniu z niewielką liczbą dni startowych, ogromną presją i niepewnością związanymi z sytuacją pandemii (dwa pozytywne wyniki testu na Covid powodują wycofanie drużyny z wyścigu, nie wiadomo też, czy kolejne imprezy będą rozgrywane bez przeszkód) i kryzysu finansowego (drużyny i sami kolarze muszą walczyć o kontrakty) nikt nie będzie odpuszczał czy szedł na kompromisy.
Ten Tour zapowiadał się jako najciekawszy od lat jeszcze przed pandemią a skomplikowana sytuacja higieniczna sprawia, że głodni kolarskich emocji nastawiamy się na wyjątkowe widowisko. A to oczywiście oznacza, że tak wyśrubowane oczekiwania będzie bardzo łatwo zawieść.
Mam nadzieję, że na ile to możliwe, o zwycięstwie zadecyduje sportowa rywalizacja. Bark w bark, bez problemów w rodzaju poważnych kraks, kontuzji, problemów z dopingiem a także z koronawirusem.
Wyścig będzie relacjonowany w inny sposób niż dotychczas. Dziennikarzom zmniejszony zostanie dostęp do zawodników a konferencje prasowe odbędą się online. To z kolei spowoduje, że trudniej będzie nam oddzielić fakty od opinii, a także sprawi, że będziemy skazani na oficjalne komunikaty drużyn i zawodników oraz ich aktywność w mediach społecznościowych. Na koniec wreszcie, będzie to Tour de France bez całujących kolarzy hostess na podium. Trofea, kwiaty i maskotki będzie wręczał jeden przedstawiciel lokalnych władz, jeden reprezentant sponsora oraz “hostessa i host” w strojach, które można uznać za biznesowe czy też smart casual.
Tour de France 2020 łamie więc wiele stereotypów i zapowiada się jako impreza wyjątkowa, kto wie, może rozpoczynająca nową erę w kolarstwie zawodowym. Oby, mimo wyjątkowej sytuacji to święto sportu udało się rozegrać bez większych kłopotów.