fbpx
Zdjęcie przedstawia peleton kolarzy zawodowych.

Całe kolarstwo w jednej tabeli

Całkiem możliwe, że kolarstwo zawodowe to najbardziej niewdzięczna z najcięższych dyscyplin sportu. Możesz być wielkim talentem, możesz być wyjątkowo pracowity a i tak na sukces będziesz czekać latami. A prawdopodobieństwo, że go odniesiesz jest nikłe. 

Zniechęcające statystyki

W sezonie olimpijskim 2012 (Londyn) Usain Bolt startował w jedenastu zawodach podczas których rywalizował na dystansie 100m. Jamajczyk, który przez wiele lat był “najszybszym człowiekiem na ziemi” przegrał wtedy tylko raz, podczas finału mistrzostw swojego kraju. Cztery lata wcześniej, w roku Igrzysk w Pekinie triumfował 13 na 14 razy. U schyłku swojej kariery, w 2016 (Rio) podczas ośmiu wyścigów zaprezentował 100% skuteczność. 

W skokach narciarskich Peter Prevc podczas zimy 2015/2016 wygrywał w 15/29 konkursów, Adam Małysz w swoim najlepszym sezonie 11/21 a Kamil Stoch 9/22.

W piłce nożnej zwycięzcy lig zazwyczaj zwyciężają w ponad 30 na niespełna 40 spotkań. 

Statystyki Rogera Federera to 1242 zwycięstwa i 271 porażek a Sereny Williams odpowiednio 834 i 144.

Tymczasem Peter Sagan w 2013r wygrywał 22 razy na 85 startów a w 2009 Mark Cavendish 23 na 84. 

Chris Froome, który w 2017r dokonał wyjątkowego czynu, czyli zwyciężył w dwóch wielkich tourach w sezonie (Tour de France plus Vuelta) otwierał szampana całe cztery razy. No dobrze, pięć, ponieważ wygrał też klasyfikację punktową na Vuelcie. Stawał wówczas na starcie 71 razy w ciągu całego roku. 

Kolarstwo jest w ogóle okrutnym sportem, ze statystycznego punktu widzenia jest dodatkowo niezwykle niewdzięcznym. 

Czekając na sukces

Kilka dni temu znalazłem i podałem dalej na twitterze ciekawą tabelę. Oto ona:

Znajdziecie w niej nazwiska kolarzy zarówno znanych jak Steven Kruijswijk, Damiano Caruso, Domenico Pozzovivo czy Rafał Majka jak i mniej eksponowanych, którzy czekają na zwycięstwo od wielu lat, równocześnie notując wiele wyników w top10 zawodowych wyścigów. 

Kolarstwo jako sport łączący indywidualne sukcesy z pracą całej drużyny jest o tyle nietypowe, że faktycznie nawet uzdolniony czy pracowity zawodnik może długo nie mieć szansy by pojechać na własne konto. A gdy tę otrzyma, np. podczas ucieczki w trakcie wyścigu etapowego, będzie musiał zmierzyć się z kilkoma, kilkunastoma a bywa, że i kilkudziesięcioma rywalami w tej samej sytuacji co on.

Śmiem twierdzić, że nawet obrońca drużyny piłkarskiej ma większą szansę na strzelenie gola w lidze mistrzów niż kluczowy pomocnik przez kolejne sezony rozprowadzający gwiazdę-sprintera.

Co więcej, nawet lider drużyny, jednostka wybitnie utalentowana może przez długi czas zmagać się z brakiem sukcesów. Wspomniany Kruijswijk jest tego znakomitym przykładem. 

Holedner przez lata rozwijał się jako kolarz etapowy, był o krok od wygrania Giro 2016, by już “witając się z gąską” rozbić się na zjeździe i stracić szansę na puchar i szampana na mecie w Turynie. Dopiero trzy lata i wiele prób później zdołał stanąć, pierwszy raz w karierze na podium trzytygodniowej imprezy, podczas ubiegłorocznego Tour de France. 

Oczekiwania vs rzeczywistość

Owszem, w kolarstwie zdarzają się dominatorzy. Sprinterzy w szczycie formy potrafią wygrać kilka etapów w trakcie jednego wielkiego touru. Wybitne jednostki korzystające z dyspozycji życia i licznych zbiegów okoliczności są w stanie zwyciężyć w dwóch monumentach sezonu. Ci, którzy zaliczyli nietypowe serie triumfów: dwa wielkie toury, więcej niż jeden brukowany klasyk, kilkukrotne mistrzostwo świata, przechodzą do historii tego sportu.

Często bywa, że wielka gwiazda borykająca się z nieskutecznością, lub niedostateczną skutecznością jest odsądzana od czci i wiary. Słynna “klątwa tęczowej koszulki”, czyli sytuacja, gdy mistrz świata w następujących po zdobyciu tytułu miesiącach nie jest w stanie wygrać wyścigu to najbardziej spektakularny przykład tego zjawiska. 

Peter Sagan, Michał Kwiatkowski czy Alejandro Valverde musieli regularnie odpowiadać na uciążliwe pytania w sytuacji, gdy z tęczą na plecach ponosili kolejne porażki. Albo po prostu zamiast seryjnie wygrywać “tylko” stawali na podium. 

Samo “podium” w kolarstwie też jest sprawą dość dyskusyjną. Często bowiem jest na nim miejsce tylko dla zwycięzcy, który faktycznie bierze niemal wszystko. Drugi, trzeci, nie wspominając o piątym zawodniku na mecie, owszem, otrzymuje nagrodę finansową (którą później dzieli się z drużyną, ale to jeszcze inna sprawa), natomiast jego osiągnięcie nie tylko docenią, co w ogóle zauważą tylko najbardziej wnikliwi obserwatorzy.

To okrutne o tyle, że fizjologicznie rzecz ujmując kolarze dysponują jednymi z najbardziej imponujących parametrów w świecie sportu. VO2 Max czy stosunek mocy do masy jest na poziomie budzącym respekt nie tylko u tego, jedynego zwycięzcy Tour de France, ale u całej czołówki. 

Słynna “linia oddzielająca zwycięstwo od porażki” symbolizująca poszukiwania “marginal gains” rozpropagowane przez Team Sky w kolarstwie jest naprawdę cienka. Wybierając karierę kolarza zawodowego musisz nie tylko spodziewać się potu, bólu i łez, ale też w większości przypadków tego, że twój tytaniczny wysiłek nie przełoży się na wymierny, zapisany w kronikach sukces. 

Okazuje się jednak, że ten sport ma o wiele więcej zalet niż sława i pieniądze, ponieważ o zawodowstwie wciąż marzą tysiące młodych ludzi na całym świecie. 

Zdjęcie okładkowe: louis tricot on Unsplash


Opublikowano

w

przez