Tag: Wiosna

  • Wiosenny rant

    Wiosenny rant

    Wiosna. Wiatr. Idealna pora, by ustawić wachlarz i zerwać rywali z koła. Rant to jednak nie tylko formacja w kolarskim peletonie, ale i klasyczna tyrada na określony temat. A tematów się uzbierało, oj uzbierało.

    Patriotyczna biegunka (słowna)

    Obecność w zawodowym peletonie zespołu World Tour z polską licencją to ważne wydarzenie. Inwestycja Dariusza Miłka w drużynę Jima Ochowicza jest spełnieniem marzeń wielu kibiców. Trudno się dziwić ekscytacji, ponieważ na trasie najważniejszych wyścigów oglądamy ?polską flagę?, czego zwieńczeniem będzie start ekipy CCC w Tour de France.

    Dwa zwycięstwa Patricka Bevina w styczniu w Australii oraz lutowy sukces Grega van Avermaeta w Walencji zapewniły chwilę spokoju i ustawiły drużynę w komfortowej sytuacji.

    Trzeba pamiętać, że po ogłoszeniu zakończenia współpracy przez BMC z drużyny Ochowicza zaczął się eksodus kluczowych kolarzy, skompletowany naprędce skład 2019 zbudowany jest wokół, lojalnego do końca, Grega van Avermaeta. Jak pokazały wyniki w Tirreno-Adriatico, Paryż-Nicea oraz kilku rozegranych jednodniówkach, to na jego barkach spoczywa odpowiedzialność za sukces zespołu.

    Polacy: Wiśniowski, Sajnok, Bernas, Owsian i Gradek pełnią funkcje pomocnicze, choć kto wie, zwłaszcza z występami Wiśniowskiego i Sajnoka w wiosennych klasykach można było wiązać pewne nadzieje.

    Jeżeli dodamy do tego dziewięciu naszych kolarzy w kontynentalnym ?CCC Development Team? projekt Dariusza Miłka może długoterminowo przełożyć się na korzyści dla naszego kolarstwa.

    Cenię fakt, że jeden z najbogatszych Polaków rozwija swoją firmę, planuje ekspansję na rynki Europy Zachodniej a elementem jego strategii marketingowej jest inwestycja w kolarstwo zawodowe. Szanuję dokonania Grega van Avermaeta, jest to jeden z najwybitniejszych zawodników drugiej dekady XXIw.

    Nie odbierając nikomu prawa do przeżywania sportowych emocji na swój sposób zwrócę jednak uwagę na fakt, że w sumie CCC jest drużyną jak każda inna. Obecność polskiego sponsora to miła rzecz, o ile oczywiście ktoś ma w sobie pokłady pozytywnie rozumianego patriotyzmu bazującego na ekonomii. Nasi kolarze są w niej pomocnikami, liderem jest Belg a bywają wyścigi, w których w składzie CCC nie znalazł się żaden Polak.

    Wierzę, a raczej chciałbym, by tak się stało, że CCC Team będzie długoterminowym projektem, który przez swój Development Team będzie wprowadzał najbardziej utalentowanych kolarzy z naszego kraju do World Touru, tam dawał im odpowiednie wsparcie a następnie doprowadzał do mistrzostwa.

    Jeszcze zimą, w podcaście Tomka Czernicha wspomniałem, że każda passa ma swój koniec a Van Avermaet miał kilka rewelacyjnych sezonów z rzędu. W nowych barwach, choć robi co może, póki co w najważniejszych wyścigach zawodzi. Być może dzieje się tak ze względu na relatywnie słabe wsparcie pomocników, być może po prostu tym razem brakuje mu jednego, ostatniego elementu decydującego o zwycięstwie lub porażce. To może być inna dyspozycja fizyczna, inny sprzęt, ?zmęczenie materiału? lub cokolwiek innego. Zdarza się najlepszym.

    Tak czy inaczej, zwrot z inwestycji Miłka jest póki co nieco mniejszy. Van Avermaet nie wygrywa, ekspozycja w mediach jest słabsza. Tym bardziej nie ma powodów, by przeżywać ekstazę związaną z każdym mignięciem pomarańczowej koszulki na ekranie monitora. Zwłaszcza, że można ją pomylić ze strojem Fundacion Euskadi.

    Michał Kwiatkowski w wielkich tourach

    To nic, że Michał Kwiatkowski stracił 1?20? do Egana Bernala i Nairo Quintany podczas podjazdu na przełęcz Turini podczas Paryż-Nicea. Cały wyścig zakończył na trzecim miejscu, nie pierwszy raz w karierze popisując się skutecznością i rozwagą przez cały tydzień. To również nic, że nie wygrał czasówki otwierającej wyścig Dookoła Kraju Basków.

    Choć gdyby wygrał ?Wyścig ku słońcu? dywagacji na temat jego przyszłości w wielkich tourach byłoby o wiele więcej (abstrahując od faktu, że sam zawodnik co jakiś czas przypomina, że to jest jego i marzenie i cel zarazem), myślę, że jesteśmy w momencie, gdy owe dywagacje można zakończyć. Dwukrotne podium w Paryż-Nicea, wygrane Tirreno-Adriatico, Tour de Pologne i Volta a Algarve. Do tego skuteczna jazda w górach w roli kluczowego pomocnika w zwycięskiej drużynie podczas Tour de France. Mimo równoległych ambicji związanych z dobrymi występami w wiosennych klasykach (kolejny świetny wynik w Mediolan-San Remo, deklaracja walki o zwycięstwo w Liege-Bastogne-Liege) to właściwa chwila by nie bać się stwierdzenia, że wkrótce powinniśmy zobaczyć go podejmującego próbę walki o czołowe miejsce w jednym z wielkich tourów.

    Czy będzie to możliwe w zespole Sky (który wkrótce zmieni sponsora tytularnego na koncern chemiczny Ineos) czy też, by nie obudzić się o kilka lat za późno jak np. Richie Porte, potrzebna będzie do tego zmiana otoczenia trudno stwierdzić. Traktując Kwiatkowskiego z pewnym dystansem jak zawodowego sportowca a nie naszego, sympatycznego idola pora przestać bić pianę, dmuchać kolejne balony za to uzbroić się jeszcze w odrobinę cierpliwości i spodziewać się ataku na generalkę jednego z trzytygodniowych wyścigów. Bo taka jest kolej rzeczy.

    Dopingowe deja vu

    Nie pierwszy raz daliśmy się oszukać. Klasyczne metody poprawiania wydolności w sportach wytrzymałościowych, związane głównie z pracą nad parametrami krwi żyją i mają się dobrze. Zawodowcy: narciarze, kolarze, lekkoatleci (choć nie tylko oni), wciąż korzystają z pomocy dopingowych magików, którzy przetaczają im płyny ustrojowe czy podają epo. W mniejszych dawkach, w formie, która jak najbardziej ma odwzorowywać zachowanie organizmu poddawanego bodźcom treningowym, oszukując ekspertów badających dane z paszportów biologicznych.

    Po raz kolejny aferę dopingową odkryli nie naukowcy z laboratorium a klasyczne organy ścigania. Podczas mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym w austriackim Seefeld policja zatrzymała kilku sportowców, w tym jednego na gorącym uczynku. Do nielegalnego procederu przyznało się dwóch austriackich kolarzy: Stefan Denifl i Georg Preidler, którzy w ostatnich sezonach imponowało skuteczną i efektowną jazdą w górach. Ciekawostką jest że Denifl wygrał 17. etap Vuelta a Espana 2017. Ten sam, na którym Chris Froome przeżywał trudne chwile trapiony problemami z oddychaniem, co zaowocowało przyjęciem zwiększonej dawki salbutamolu i jedną z najdziwniejszych spraw dyscyplinarnych w historii kolarstwa.

    Bez względu na to, czy mamy do współczesnego sportu wyczynowego podejście cyniczne czy też romantyczne, trzeba pogodzić się z faktami. Mniej więcej osiem lat temu w wyścigu władz antydopingowych z oszustami sportowymi udało się ograniczyć stosowanie niedozwolonego wspomagania. Obecnie szukający skróconej drogi do sławy atleci, choć nie na masową skalę, ale zaczynają znów wysuwać się na prowadzenie. Lawina jeszcze nie ruszyła, ale trzeba reagować szybko i przede wszystkim nie lekceważyć kolejnych alarmów, nie zwracając uwagi na sentymenty.

    Okręt już dawno temu zatonął

    Nie dajcie się nabrać na medal Mateusza Rudyka w sprincie podczas pruszkowskich mistrzostw w kolarstwie torowym. To nie tak, że Titanic tonie a orkiestra gra dalej. Okręt, jakim jest Polski Związek Kolarski zatonął już dawno temu. Co więcej, nie dajemy denatowi spokoju, tylko co miesiąc, gdy listonosz przynosi rentę wystawiamy trupa do okna, by potwierdzić, że renta wciąż się nam należy.

    De facto od roku polskie kolarstwo jest finansowane bezpośrednio z Ministerstwa Sportu i Turystyki. A to za pośrednictwem komitetu olimpijskiego a to za pośrednictwem związków regionalnych. Ktoś kogoś szkoli, ktoś dostaje dotację na zgrupowanie lub start w zawodach. Ba, udało się przeprowadzić piękną imprezę mistrzowską, zapełnić trybuny zadłużonego i deficytowego obiektu a nawet zdobyć medal.

    Prawda jest jednak bolesna: polskie kolarstwo w rozumieniu instytucjonalnym nie istnieje. Słów opisujących czy to indolencję, czy to złą wolę obecnego zarządu już dawno zabrakło. Kolejne niezwołane walne zgromadzenia delegatów, niedopatrzenia proceduralne, nieposprzątany bałagan, niespłacone długi i bierność to nasza codzienność.

    Również działania Witolda Bańki są niejednoznaczne. Kolejne pomysły wpisujące się w szerszą politykę ?narodowych projektów? rządu PiS być może mają potencjał, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że Minister Sportu i Turystyki myślami jest już bardziej przy karierze w Międzynarodowej Agencji Antydopingowej niż przy rozwiązywaniu problemów polskiego kolarstwa.

    Sam mam wiele szacunku i życzliwości do wielu ludzi z ?środowiska kolarskiego?, którzy poświęcili swoje życie na szkolenie młodzieży, organizację imprez, zdobywanie finansowania, układanie kalendarzy i całą masę innych, niedocenianych aktywności. Rozumiem nawet tych komentatorów i dziennikarzy, zwłaszcza bardziej doświadczonych i związanych osobiście z tym czy owym działaczem, którzy postanowili przymknąć oko na degrengoladę w PZKol na czas pruszkowskiego święta. Ostatecznie jestem też w stanie zaakceptować ciągłe wycieranie gąb dobrem tej nielicznej grupy torowców, którzy wbrew wszystkiemu (a zwłaszcza wbrew zdrowemu rozsądkowi) wyrośli nie tylko na całkiem obiecującą, ale przede wszystkim skuteczną kadrę.

    Ale już dość i koniec. Mało kto w polskim sporcie dostał taki kredyt i zaufania i finansów jak kolejne zarządy PZKol. Tu nie ma żadnych ?ale? i nie ma czego relatywizować i czego bronić.

    Bogatemu wszystko wolno? A może jednak nie?

    Zespoły Kross Racing Teamu znakomicie zaprezentowały się na trasie Cape Epic. Najważniejsza etapowa impreza w kolarstwie górskim przyciągnęła w związku z tym większą uwagę w rodzimych, rowerowych internetach.

    Team Kross, w którym obok Mai Włoszczowskiej jeżdżą Ondrej Cink, Ariane Luethi i Sergio Matencon to istotny element marketingu marki. Włoszczowska i Cink to gwiazdy światowego cross country, których wyniki powinny realnie przekładać się na wzrost rozpoznawalności marki na europejskim i światowym rynku.

    Oprócz sukcesów sportowych Kross odnosi też sukcesy w biznesie. Przy współudziale funduszy unijnych w Przasnyszu powstaje linia produkcyjna, na której będą produkowane karbonowe ramy rowerowe. Biorąc pod uwagę, że gros marek ma swoje linie w zakładach na dalekim wschodzie a samo wytwarzanie kompozytowych komponentów jest tematem dość innowacyjnym, mamy więc niewątpliwy powód do dumy.

    Mimo to pojawiało się wiele głosów, że firma nie dość angażuje się w rozwój polskiego kolarstwa górskiego. Obecność Mai Włoszczowskiej poniekąd zamyka temat, ale trzeba pamiętać, że jej przygotowania, jako medalistki olimpijskiej są finansowane z budżetu państwa. Po odejściu Bartka Wawaka, zespół wprost nie sponsoruje ?naszych nadziei? w cross country czy nie przyczynia się do walki o olimpijskie nominacje. Równocześnie trzeba pamiętać, że ze wsparcia Krossa korzysta np. ?Huzar Bike Academy? a także część zawodników indywidualnych.

    Oczekiwania względem marki o takich ambicjach są uzasadnione. Nie widzę nic złego w wywieraniu presji na firmę by ta np. zainwestowała nie tylko w gwiazdy ze Szwajcarii, ale też, analogicznie do Miłka z CCC, w ?development team? czy choćby dołączenie do składu dwójki stażystów. Tak, od korporacji, od wielkiego biznesu należy wymagać i oczekiwać. Kross to ciekawa firma z dużymi planami i choćby ze względu na inwestycje w innowacyjną produkcję należy jej kibicować.

    Osobiście stoję jednak na stanowisku, że z markami raczej nie ma co sympatyzować (chyba, że jest się ich udziałowcem ;) ), do momentu, gdy szersza polityka i wykonywane gesty takiej sympatii nie zbudują. Kross odrobił już lekcję z marketingu i chylę czoła przed ich umiejętnościami komunikacji i storytellingu. Ale, tak, chcę więcej także w dziedzinie CSR i większego zaangażowania w krajowy sport. Bo zajmuję się kolarstwem, zatem argument, że Kross jest fajny, bo ma w Polsce fabrykę, płaci podatki i zatrudnia ludzi zostawiam przedstawicielom Business Center Club goszczącym w ekonomicznej audycji radia TOK FM.

    Przegrzanie

    Z pewną satysfakcję i przyjemnością śledzę kolejne projekty prezentujące autorskie treści o tematyce około kolarskiej. Równocześnie mam wrażenie, że w tym roku byliśmy szczególnie głodni nie tylko rywalizacji w zawodowym peletonie, ale też ich komentowania. Torowe mistrzostwa świata, CCC w World Tourze, Kross na Cape Epic, dobre wyniki Michała Kwiatkowskiego, solidna postawa szeroko pojętej kadry mtb, do tego bardzo intensywny sezon przełajowy i gwiazdy cyclocrossu (Van der Poel, van Aert) bez kompleksów wchodzące do szosowej czołówki. W lutym można było poczuć się niemal jak w pełni sezonu.

    Nie będę ściemniał, sam w pewnym momencie dałem się ponieść polowaniu na newsy i łapaniu się gorących tematów by ściągać ruch i aplauz publiczności. Mam nadzieję, że refleksja, by nie bawić się w prymitywny ?newsjacking? przyszła w odpowiednim momencie.

    Wciąż wzór czy też wzory kolarskiej publicystyki istnieją głównie w językach obcych. Analiza i komentarz bieżących wydarzeń skupiają się tam na mniej oczywistych aspektach spraw, nawet tych najgorętszych. Więcej jest odwagi i dystansu, mniej obaw o podważenie pozycji ?świętych krów?. Kolarze traktowani są równiej: zarówno ci, którzy popełniają błędy, ci, którzy są na topie jak i ci, którzy przeżywają trudne chwile.

    W tym tonie wynikami, które sprawiły mi najwięcej satysfakcji były wygrane Zdenka Stybara w Omloop Het Nieuwsblad i przede wszystkim BinckBank Classic oraz Alexandra Kristoffa w Gandawa – Wevelgem. Stybar, który stawiany był przez lata jako jeden z najbardziej ?niespełnionych? w zawodowym peletonie dołożył tej wiosny do swojego CV dwa znakomite rezultaty. Z kolei na Kristoffie wielu komentatorów już dawno ?położyło krzyżyk? a tymczasem Norweg wyraźnie zaczyna nawiązywać do swoich największych osiągnięć sprzed kilku sezonów.

    Jaki z tego wniosek? Jeden i prosty :). Wracam do Was z nowymi dostawami jakościowych treści. Najlepszych, na jakie mnie stać.

    Zdjęcie okładkowe: Larisa Birta on Unsplash

  • Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień

    Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień

    Od lutego do września najmniej dni wyścigowych w kalendarzu UCI jest w kwietniu. Równocześnie to czas, gdy niemal każdy kolarz konfrontuje swoją formę zarówno z rywalami jak i własnymi oczekiwaniami.

    Wiosna i budząca się do życia przyroda oznaczają jedno. Koniec ze zgrupowaniami, treningami, żmudnym szlifowaniem parametrów fizjologicznych. Trzeba się ścigać. I trzeba cisnąć.

    Bruki Flandrii, kocie łby Roubaix, wzgórza Ardenów, Kraju Basków i wreszcie szwajcarskie i włoskie Alpy. Sprinterzy, klasycy, górale, na każdego przychodzi pora. To także czas, gdy zawody na najwyższym poziomie rozpoczynają zawodnicy mtb a także rzesze amatorów.

    W tym roku kwiecień daje zawodowcom na szosie ?zaledwie? 55 szans na zaprezentowanie swoich możliwości. Dla porównania w maju będzie ich aż 86 a w lipcu i sierpniu po 76. Stosowne grafiki znajdziecie na niezastąpionym w takich sytuacjach The Inner Ring.

    Statystyka statystyką, ale ważne jest też ?wrażenie artystyczne?. Kwiecień to kalejdoskop wrażeń, tempo, które nie daje wytchnienia, konieczność przenoszenia uwagi z jednej niezmiernie ważnej imprezy na drugą.

    https://twitter.com/BMCProTeam/status/717420902074462208

    Gdy w Niderlandach masywni i rośli specjaliści jazdy po bruku walczą w ?monumentach?, równocześnie faworyci wielkich tourów sprawdzają dyspozycję w Kraju Basków. Co ważne, robią to właściwie wszyscy, ponieważ dla Alberto Contadora czy Nairo Quintany tamtejsza tygodniówka to jeden z etapów przygotowania do Tour de France, z kolei dla np. Mikela Landy to ważny krok na drodze do Giro d?Italia. Jakby tego było mało, wraz z nimi ?sprawdzają nogę? faworyci ?Ardeńskiego Tryptyku?, który nieubłaganie nadchodzi zaraz po tym, gdy tylko Sagan, Boonen i Cancellara zmyją z twarzy brud pochodzący z polnych dróg Paryż-Roubaix.

    Ci, którym mało jest wrażeń i kocie łby ?Piekła Północy? nie są wystarczającym wyzwaniem mogą zmierzyć się z duktami prowadzącymi między pastwiskami w Bretanii na trasie dziwnego, choć ekscytującego Tro Bro Leon. Tam, nawet częściej niż na drodze z Paryża do Roubaix, szosowcy łapią gumy i taplają się w błocie niczym przełajowcy czy zawodnicy mtb.

    We Flandrii, tak jak i w Ardenach, mięśnie kolarzy rozrywane są przez stromizny niewielkich z pozoru wzniesień, które jednak skutecznie oddzielają chłopców od mężczyzn. Te wszystkie ?bergi? ?cote?y? i ?mury?, z którymi zmagają się podczas kolejnych wyścigów to okazja, by skorzystać z brutalnej siły i wyzwolić pierwotne instynkty. Tylko tak można być najszybszym w Walońskiej Strzale, Liege-Bastogne-Liege, wygrać na Paterbergu czy Caubergu.

    A gdyby tego było mało, tuż za rogiem czają się Romandia i Trydent, ze swoimi sprawdzianami dla pretendentów chcących walczyć o ?maglia rosa?, koszulkę lidera Giro d?Italia. Tak jak przejście z bruku do jazdy po wzgórzach dzieje się błyskawicznie, tak sezon klasyków kończy się w mgnieniu oka ustępując wyścigom etapowym.

    Jeśli nie jesteś kolarzem World Touru, i tak nie masz lekko. Kilka imprez, jak ta w Turcji czy Chorwacji zmuszą cię do wysiłku, bo dla mniej zamożnych grup z licencją drugiej czy trzeciej ?dywizji? będą to najważniejsze wydarzenia otwierające sezon.

    Również ?górale? nie mają już gdzie odpocząć. Bez względu na to, czy są zawodowcami czy amatorami, zaczynają zbierać punkty do rankingów czy generalek. Rusza Puchar Świata, w końcową fazę wkraczają kwalifikacje do Igrzysk w Rio de Janeiro. Po pierwszych, testowych startach przychodzi pora, gdy na starcie wszyscy są już przygotowani, zmotywowani i głodni rywalizacji.

    A co z amatorami? Cóż, opalenizna z Calpe do czegoś zobowiązuje. Setki słit foci przy kawce to była przecież ściema. Każdy tyrał, jak mógł by pokazać kolegom, kto rządzi na podwórku. Pierwszy podjazd na maratonie, każdy wiadukt na niedzielnej ustawce to okazja do tak wyczekiwanej konfrontacji.

    Na poprawki, korekty, racjonalizację, ewaluację i chwilę oddechu przyjdzie jeszcze czas. W kwietniu trzeba zapierdalać jeździć szybko.

    Tytuł tekstu to cytat z „Ziemi Jałowej” T.S. Eliota. 

    Zdjęcie okładkowe: Jack Thurston, flickr, CC BY SA 2.0

  • Jedz normalnie – wiosenna frittata

    Jedz normalnie – wiosenna frittata

    Nie wiem, czy dostępna zielenina jest nadal całkiem chemiczna, ale trudno, nie mogłem się powstrzymać. Świeży szpinak i cukinia wylądowały w śniadaniowej frittacie.

    Dzisiejsza propozycja to jeden z pomysłów na to, jak jeść jajka, by się nie znudziły. Frittata to rodzaj omletu, powoli pieczonego na wolnym ogniu, wzbogaconego o – najchętniej sezonowe – dodatki. Pewnie pojawi się tu w jeszcze kilku wersjach, ale zacząć trzeba od możliwie klasycznej.

    Udało mi się kupić naprawdę wielki pęczek szpinaku. Na tyle duży, że podzieliłem go na dwie porcje. Dokładnie opłukane liście pociąłem na nieco mniejsze kawałki. Małą cukinię przekroiłem wzdłuż i zrobiłem półtalarki. Do tego krążki szalotki do smaku. Wszystko wrzucam na patelnię z rozgrzaną oliwą, dodaję odrobinę czegoś ostrego i szklę.

    wiosenna-frittata (3 of 3)

    Cztery jajka dokładnie miksuję ze szczyptą soli i gałki muszkatołowej, może być również kilka ziarenek świeżo zmielonego, kolorowego pieprzu. Staram się wykazać cierpliwością, żeby masa była dobrze napowietrzona.

    Zmniejszam ogień pod zieleniną na patelni i zalewam jajkami. I czekam. Ogień powinien być naprawdę niewielki. Nie powinno się przypalić a równocześnie całość powinna się ładnie ściąć. Aby ułatwić sprawę, patelnię przykrywam. To nie jest zachowanie zgodne z kanonami, ale bardzo upraszcza cały proces. W zasadzie frittatę powinno się obrócić na drugą stronę, ale dzięki przykryciu ładnie się zapieka także od góry.

    Gotowy jajeczno-warzywny placek można pokroić w trójkąty, prezentuje się wtedy bardzo ładnie. Jednak zazwyczaj dzielę go na pół. Wtedy każda z dwóch osób dostaje po dwa jajka i trochę jarzyn. W sam raz na śniadanie :)

  • Nie przegap w ten weekend – Primavera

    Jest tylko pięć kolarskich ?monumentów?. Każdy jest inny, każdy wyjątkowy. Pierwszy z nich już w tę niedzielę. Wiosenne mistrzostwa świata, jedyny w swoim rodzaju Mediolan-Sanremo.

    Niewiele jest okazji, gdzie góral, sprinter, specjalista wyścigów jednodniowych i najlepszy zawodnik w jeździe na czas przystępują do rywalizacji z równoprawnej pozycji faworyta. Absurdalny, jak na współczesne czasy, dystans 300 kilometrów, który dzieli Mediolan od Sanremo wyrównuje szanse. Niewielkie pagórki: Cipressa i Poggio, które same w sobie nie stanowią problemu nawet dla amatora, na koniec długiego dnia są idealnym miejscem do ataku dla mających resztki sił śmiałków. Ostatni zjazd i prosta do mety to szansa dla sprinterów na wypracowanie dogodnej pozycji do finiszu, o ile którykolwiek z pomocników przetrwał wcześniejszy dystans, ataki i kraksy.

      Tradycyjnie rozgrywany w soboty, wyścig został przeniesiony na niedzielę. Nie obyło się również bez majstrowania przy trasie. Wcześniejsze plany jej utrudnienia spaliły na panewce. Z powodu robót drogowych podjazd Pompeiana nie znalazł się w menu, wcześniej usunięto z niego wzniesienie La Manie. Hichot losu da się słyszeć całkiem wyraźnie: nowa wersja miała być ?uszyta na miarę? Vincezno Nibalego, tymczasem najlepszy włoski kolarz obecnego pokolenia wyraźne celuje z formą w Tour de France i jeszcze nie jest w najlepszej dyspozycji. Oczy kibiców kierują się więc w stronę trójki: Mark Cavendish (super sprinter) - Peter Sagan (nadzieja wyścigów klasycznych) - Fabian Cancellara (wybitny czasowiec i klasyk). Polacy z nadzieją spoglądają na szanse Michała Kwiatkowskiego: jeśli ?Cave? zawiedzie na Cipressie lub Poggio, ?Kwiato? powinien jechać na siebie w końcówce. Tyle, że w ekipie Omegi gwiazd jest bez liku, czarnym koniem wyścigu może być niemal każdy z jej kolarzy, ze Zdenkiem Stybarem na czele. Zmiany na ostatnią chwilę wprowadziły sporo zamieszania, wiele zespołów przebudowuje składy tak, by na trasie preferującej sprinterów zaprezentować się jak najlepiej.   Warto też pamiętać, że ostatnich trzech zwycięzców: Simona Gerransa, Mathew Gossa i Geralda Ciolka nikt nie spodziewał się na linii mety jako pierwszych. Taki jest bowiem urok klasyków, że często zaskakują największych znawców.
    Podsumowanie Mediolan-Sanremo 2013
    Po niezbyt miłym dla kibiców kolarstwa potraktowaniu Paryż-Nicea i Tirreno-Adriatico, Eurosport tym razem staje na wysokości zadania. Transmisja zaplanowana jest na żywo między godziną 14 a 17. Przy okazji, oglądajcie uważnie. W zeszłym roku koszmarne warunki zmusiły kolarzy nie tylko do zejścia z rowerów i pokonania części trasy w autobusach. Niektórzy zawodnicy użyli też magicznego błotniczka pod siodełko. Zauważyłem, kupiłem, jestem bardzo zadowolony :). Może w tym roku wypatrzę coś równie fajnego.