Tag: Tour de France

  • Blast from the past: Afera Festiny

    Blast from the past: Afera Festiny

    Dwadzieścia lat temu kolarstwem wstrząsnęła najbardziej spektakularna afera dopingowa. Kolejne ekipy były wyrzucane lub same wycofywały się z Tour de France, policja przeszukiwała pokoje hotelowe i autobusy a zawodnicy protestowali w obronie swojej godności. Teraz wiemy, że większość peletonu brała ?wszystko?: EPO, hormon wzrostu, testosteron i co tam jeszcze wpadło w ręce.

    Embed from Getty Images

    Ostatni ?dublet?

    Rok 1998 to ostatni sezon, w którym jeden kolarz wygrał i Giro d?Italia i Tour de France po sobie. Tak jak i w tym roku start ?Wielkiej Pętli? został wtedy opóźniony o kilka dni ze względu na mistrzostwa świata w piłce nożnej. Marco Pantani nie miał jednak sytuacji tak komfortowej jak Chris Froome, ponieważ wygrany przez niego wyścig dookoła Włoch kończył się 7 czerwca. ?Pirat? miał więc 34 dni przerwy, Brytyjczyk chcący powtórzyć ten wyczyn ma ich aż 40. Przy obciążeniach związanych z udziałem w wielkich tourach ten prawie tydzień ekstra może mieć kolosalne znaczenie dla powodzenia planu lidera teamu Sky.

    Embed from Getty Images

    Legendarne ataki

    Podczas Giro ?98 Pantani jechał niezmiernie ofensywnie, próbując nadrobić czas nad lepiej spisującym się w czasówkach Alexem Zulle oraz skutecznym w każdym terenie Pawłem Tonkowem. Ataki na Marmoladzie i Montecampione to przykłady wirtuozerii i bezkompromisowości Włocha, której brak często zarzucany jest mistrzom drugiej dekady XXIw.

    Jakby tego było mało, Pantani, który następnie na trasie Touru rywalizował z ?niemiecką lokomotywą?, Janem Ullrichem jedyne, co mógł zrobić to wydrzeć wygraną akcją, która przeszła do historii kolarstwa. Jego rajd przez Telegraphe, Galibier do Les Deux Alpes, gdzie złamał Niemca i z nawiązką odrobił straty to absolutny klasyk gatunku.

    Embed from Getty Images

    W kolejnych dwudziestu latach ten atak Pantaniego był przywoływany jako kontrargument dla kolarzy rozgrywających wyścigi na ostatnich kilometrach finałowych podjazdów, bazujących na wsparciu mocnej drużyny czy to Armstronga, czy to Wigginsa czy Froome?a.

    Jednak to nie tak, że nagle największe gwiazdy zaczęły jeździć kunktatorsko. Kolarstwo, owszem, zmieniło się, ale raz na kilka wielkich tourów czy to Schleck, Contador czy nawet Nairo Quintana szukali niestandardowych rozwiązań by wrócić do gry i wygrać teoretycznie przegraną rywalizację.

    W tym sezonie rajdem na miarę nie tylko Pantaniego, ale i największych mistrzów z przeszłości popisał się właśnie Froome, który rozstrzygnął Giro na swoją korzyść samotną, osiemdziesięciokilometrową ucieczką zainicjowaną na szutrowej przełęczy Finestre.

    Dzięki temu, oraz dzięki korzystnej dla siebie decyzji UCI i WADA o porzuceniu sprawy przekroczenia poziomu salbutamolu może podjąć wyzwanie zmierzenia się z kolarską legendą, wygraniem różowej i żółtej koszulki w jednym sezonie.

    Embed from Getty Images

    Wszystko dla wszystkich

    Jeśli myślicie, że salbutamolowe problemy Froome?a to poważne przewinienie i wielka afera, to cóż? nie. W 1998r na trzy dni przed startem Tour de France straż graniczna zatrzymała jadącego na start wyścigu w Dublinie masażystę ekipy Festina. Willy Voet, bo o nim mowa, przewoził całą masę epo, hormonu wzrostu i testosteronu, sam będąc pod wpływem popularnej wówczas wśród kolarzy ?mieszanki belgijskiej?, czyli koktajlu stymulantów bazującego na amfetaminie.

    Festina była prawdziwym dream teamem, wspierającym pretendenta do tytułu, idola lokalnej publiczności, drugiego na mecie edycji 1997, Richarda Virenque?a. Realnie był to więc cios większy, niż gdyby współcześnie na dopingu przyłapać Romaina Bardeta czy Thibaut Pinot.

    Choć afera rozpoczęła się od Festiny i przyjęła nazwę sponsora klubu prowadzonego przez Bruno Roussela, w peletonie Tour de France 1998 „brali” niemal wszyscy. Kilka miesięcy wcześniej w samochodach ekipy TVM policja znalazła analogiczny zestaw ?koksu? co w aucie Voeta (o czym media poinformowały dopiero w lipcu!). Zespoły Banesto, ONCE (z ?rzecznikiem peletonu? Laurentem Jalabertem), FDJ, Casino, Riso Scotti, Polti, Kelme i Vitalicio Seguros zrezygnowały z dalszej jazdy.

    Na placu boju pozostała niespełna setka kolarzy, w tym wspomnieni Pantani i Ullrich, którzy stoczyli pamiętny pojedynek w Alpach.

    Po latach, gdy, po części w celach naukowych, przebadano materiał pobrany od zawodników w czasie ?Touru hańby? na obecność EPO okazało się, że na 60 próbek tylko 9 dało wynik negatywny. Całe podium: Pantani, Ullrich i Bobby Julich sztucznie podnosiło parametry krwi.

    Embed from Getty Images

    Co ciekawe, wśród zgrai dopingowiczów ?wynik życia? osiągnął Dariusz Baranowski, który w barwach ekipy US Postal nie tylko zajął 12. miejsce w klasyfikacji generalnej, ale też podczas finałowej czasówki uzyskał czwarty rezultat. Nasz reprezentant, obecnie komentujący wyścigi dla Eurosportu nie znalazł się na opublikowanych przez francuski senat listach kolarzy z pozytywnym wynikiem na EPO.

    Tym chętniej usłyszałbym lub przeczytał odfiltrowane z politycznej poprawności wspomnienia ?Ryby? z tego wyścigu. Bo choć od ?Touru Wstydu? i ?Afery Festiny? minęło 20 lat i mamy za sobą wiele materiałów: naukowych, prasowych, publicystycznych, informacji i relacji z pierwszej ręki nigdy za mało!

    Na odnowę trzeba było poczekać

    W jakim stanie był ówczesny sport niech świadczy fakt, że całą sprawą tak naprawdę mało kto się przejął. Choć we wspomnieniach niektórych zawodników czytamy, że zagrożenie aresztem i konsekwencjami prawnymi spowodowało, że albo przestali na potęgę koksować, albo porzucili doping albo nawet odeszli z kolarstwa, realnie nie zmieniło się nic.

    Niespełna rok później z Giro d?Italia został wykluczony nie kto inny jak Marco Pantani z powodu podwyższonego poziomu hematokrytu. Z braku innych metod i skutecznych testów na EPO, był to jedyny sposób na pośrednie udowodnienie manipulacji dokonywanych na krwi sportowca.

    Tour de France 1999 nazywany „Tourem Odnowy” wygrywa Lance Armstrong, który by móc zrealizować swój cel-marzenie wewnątrz grupy US Postal najpierw odwzorowuje a potem udoskonala metody i system, które stosowała Festina, Telekom, ONCE i wszystkie inne, liczące się w owym czasie drużyny zawodowe.

    Michele Ferrari, Carlo Santuccione, Eufemiano Fuentesm, drużyny T-Mobile, Cofidisu, Rabobanku, laboratoria w Wiedniu czy Freiburgu i wiele, wiele innych lekarzy, trenerów, menadżerów i ośrodków, przez następne lata, mimo powstania światowej agencji antydopingowej, pojawienia się kolejnych testów na EPO czy transfuzje krwi funkcjonowało bez zmian.

    Embed from Getty Images

    Choć na zawodowców nakładano dalsze ograniczenia, Armstrong, Ullrich czy Basso dorównali tempem jazdy ścigającym się de facto bez ograniczeń Pantaniemu, Indurainowi czy Riisowi.

    Dopiero wprowadzenie paszportów biologicznych, współpraca z koncernami farmaceutycznymi oraz ?głupia wpadka? Alberto Contadora na Tourze 2010 sprawiły, że peleton nagle zwolnił.

    Tour de France 2011, czyli trzynaście lat po aferze Festiny był prawdziwym wstrząsem. Nagle okazało się nie tylko, że o zwycięstwo są w stanie walczyć kolarze spoza ?układu?, kolejne podjazdy pokonywane są w tempie znanym z lat ?80 XXw, to jeszcze to wszystko da się oglądać.

    Mimo gwałtownego spowolnienia, doping, zarówno ten w postaci nadużywania procedur (w tym TUE), poprawy wyników przez wielokrotne zwiększanie dawek dozwolonych środków (np. przeciwbólowych czy stymulujących), jak i znany, choć zmodyfikowany, najtwardszy (mikrodawkowanie epo i innych hormonów), czy technologiczny (ukryte silniki elektryczne) nie został wyrugowany.

    Embed from Getty Images

    Można jednak zaryzykować stwierdzenie, że o ile w 1993, 1998, 2005 czy 2010r ?czysty? kolarz nie miał szans na wygranie wielkiego touru, tak w 2015 a może nawet wciąż w 2018r jest to wyobrażalne.

    Czy jest to Chris Froome? Cóż, poniekąd tak, wiele wskazuje, że choć Team Sky gra nieetycznie, to wciąż zgodnie z regułami. Czy jest to Romain Bardet? Kto wie. Vincenzo Nibali? Poza tym, że jak wielu jego konkurentów cierpi na astmę, tempo jazdy podczas kolejnych wygranych sugeruje, że raczej nie nadużywa niedozwolonych substancji.

    Upadek Festiny krótkoterminowo nie zmienił nic. Z perspektywy czasu wydaje się farsą, zwłaszcza, gdy spojrzymy na kary, jakie dotknęły Virenque?a i spółkę (sześcio, maksymalnie dziewięciomiesięczne dyskwalifikacje). Długoterminowo zmienił cały sport, nie tylko kolarstwo, które mimo wielu kolejnych afer i problemów stanęło w awangardzie dyscyplin walczących z niedozwolonym wspomaganiem.

    Zdjęcie okładkowe: Dacoucou, wikimedia commons, CC-BY-SA-4.0

  • Mam problem z Contadorem

    Mam problem z Contadorem

    Alberto Contador w dobrym stylu żegna się z hiszpańską Vueltą i z zawodowym peletonem. Pokazując przebłyski formy sprzed kilku sezonów zmienia wyścig w swoje ostatnie tournee jako ulubieniec kibiców. Historia hiszpańskiego kolarza jest jednak skomplikowana i trudna do jednoznacznej oceny.

    Najlepszy z pokolenia

    Po pierwsze wyniki. Alberto Contador wygrał siedem wielkich tourów: po dwa razy Tour de France i Giro d?Italia oraz trzykrotnie Vuelta a Espana. To daje mu czwarte miejsce na liście wszech czasów, ex aequo z Miguelem Indurainem oraz Fausto Coppim. Dodatkowo był najszybszy na trasie jeszcze jednego Touru i Giro, tyle, że zwycięstwo w Wielkiej Pętli 2010 zostało mu odebrane po tym, gdy jedna z pobranych w czasie wyścigu próbek dała pozytywny wynik podczas kontroli antydopingowej a tytuł z Giro 2011 stracił, gdy po długiej batalii sądowej stwierdzono, że w ogóle nie powinien w nim jechać z powodu wcześniejszej wpadki i związanej z nią dyskwalifikacji. Jeśli dodamy to właśnie Giro, Contador awansuje na trzecie miejsce, z ośmioma wygranymi wielkimi tourami i zrównuje się z Jacquesem Anquetliem.

    Co więcej, Contador jest ostatnim, póki co zawodnikiem, który wygrał dwa wielkie wielkie toury w jednym sezonie (2008r, Giro i Vuelta).

    Jeśli dodamy do wielkich tourów wygrane w wyścigach tygodniowych: dwa w Paryż-Nicea, cztery w Dookoła Kraju Basków (rekord) i jedno w Tirreno-Adriatico a także szereg triumfów w mniejszych imprezach, otrzymujemy obraz najskuteczniejszego zawodnika etapowego w XXIw a tak naprawdę nawet więcej, bo od czasów Bernarda Hinault, czyli od lat ?80 XXw.

    Odwaga, strategia, styl i odrobina szaleństwa

    Wielkich zwycięzców było w historii sportu wielu, ale prawdziwych mistrzów można policzyć na palcach jednej ręki. Alberto Contador zaskarbił sobie serca kibiców nie tylko osiąganymi przez siebie wynikami, ale przede wszystkim stylem, w jakim po nie sięgał. W 2009r zdobył żółtą koszulkę Tour de France jadąc właściwie samotnie nie tylko przeciwko braciom Schleck czy Bradleyowi Wigginsowi, ale też zmagając się z opozycją we własnej ekipie Astana, która była podporządkowana interesom Lance?a Armstronga.

    W 2008r, choć bez zwycięstwa etapowego, różową koszulkę Giro d?Italia wygrał zupełnie niespodziewanie, gdy jego drużyna a co za tym idzie sam zawodnik, nie byli pewni udziału w wyścigu niemal do dnia startu a podczas Vuelty w tym samym roku musiał się dzielić pozycją lidera w grupie z Levim Leipheimerem.

    Z kolei w sezonie 2011, gdy podjął próbę zdobycia ?dubletu? Giro-Tour Contador zaprezentował się nie tylko jako skuteczny dominator na trasie włoskiego wyścigu, ale też jako dojrzały taktyk i prawdziwy mistrz. Oddając zwycięstwa etapowe zyskał sobie wsparcie podczas kolejnych sezonów ze strony kolarzy innych ekip, którzy dzięki hojności Hiszpana mogli doświadczyć swoich chwil sławy.

    Wróciło to do niego kilkukrotnie: podczas pojedynków z rywalami na trasie zdominowanego w późniejszych latach przez ekipę Sky Tour de France, a także podczas Vuelty 2014 i Giro 2015, gdzie Contador nie był już w stanie gubić rywali jak kilka lat wcześniej i musiał polegać na odważnych atakach wiele kilometrów przed metą.

    Również jego zmagania z kontuzjami: spektakularny powrót na Vueltę po złamaniu kości piszczelowej na Tourze 2014 czy jazda z kontuzjowanym barkiem na Giro rok później sprawiły, że kibice patrzyli na niego z większą sympatią.

    Tej przysporzyła mu również niemożność pokonania Chrisa Froome?a na trasie Tour de France. Gdy Hiszpanowi brakowało mocy, atakował na płaskich, wietrznych etapach. Gdy to było za mało, swojej szansy szukał na zjazdach. I choć ostatecznie i tak przegrywał, swoją postawą dawał nadzieję na bardziej otwartą rywalizację i dłuższe utrzymanie suspensu w ?zabetonowanej? przez Brytyjczyków ?Wielkiej Pętli?.

    Co właściwie o nim wiemy?

    Alberto Contador = kolarstwo. Jego jazda, jego styl, jego pozycja na rowerze i charakterystyczny ?taniec? gdy na podjazdach wstaje z pedałów. Jego moc, jego niemoc, jego wpadka dopingowa. Wreszcie jego fundacja, która wspiera młodych kolarzy, i która będzie oficjalnym zapleczem teamu Trek-Segafredo. Co jeszcze? Gest strzału z pistoletu, od którego wziął się przydomek ?Pistolero?. I właściwie tyle.

    Interesami Alberto zajmuje się jego brat, Fran a zawodnikiem, który jak cień podąża za nim z grupy do grupy jest niespektakularny, ale niezmiernie pomocy Jesus Hernandez. Hiszpan przejechał w karierze 14 wielkich tourów, wiele w nich w służbie Contadora, samemu przez te wszystkie lata nie zwyciężając ani razu.

    Informacji o życiu prywatnym naszego bohatera praktycznie nie ma. Alberto Contador, niczym znany ze skrytości Miguel Indurain nie mówi za wiele o sobie, zarówno w kontekście kolarstwa jak i w kwestiach pozasportowych.

    A mimo to jest idolem wielu z nas.

    Plama na honorze? A może wielki, czarny cień?

    To ciekawe o tyle, że przy postaci hiszpańskiego mistrza i przy jego dokonaniach powinniśmy postawić o wiele więcej znaków zapytania.

    Zacząć trzeba od feralnego dla Contadora ?steku?, który rzekomo miał zjeść podczas dnia odpoczynku w trakcie Tour de France 2010 w Pau. Mięso z baskijskiej krowy miało być skażone klenbuterolem, który następnie w minimalnej (ze sportowego punktu widzenia pomijalnej) ilości 50 pikogramów został wykryty w pobranej do badania antydopingowego próbce. Po długiej batalii sądowo-dyscyplinarnej zatwierdzono dyskwalifikację zawodnika, odebranie mu nie tylko tytułu z Francji z 2010r i przekazanie go drugiemu na mecie Andy?emu Schleckowi (z którym stoczył ciężką i będącą na granicy fair play batalię podczas której atakował w momencie, gdy Luksemburczykowi spadł łańcuch), ale i w Giro d?Italia niemal rok później. Ostatecznie uznano go winnym ?przypadkowego przyjęcia substancji dopingowej? i ukarano aż dwuletnim zawieszeniem.

    Biorąc pod uwagę błahość przewinienia, kara była iście drakońska i trudno się dziwić, że Alberto uznaje sam siebie przynajmniej za trzykrotnego zwycięzcę Giro (które zgodnie z wynikami testów przejechał ?na czysto?), a może i trzykrotnego zwycięzcę Tour de France.

    Tyle tylko, że w feralnej próbce poza klenbuterolem znaleziono coś jeszcze. ?Plastyfikatory?, które mogą wskazywać na fakt transfuzji krwi przez jakiś czas przechowywanej w przeznaczonej do tego torebce. To również tłumaczy, skąd w organizmie Contadora mógł wziąć się klenbuterol. Zawodnik dokonując w czasie wyścigu transfuzji niewielkiej porcji krwi wprowadził do organizmu tkankę zanieczyszczoną środkiem, który przyjmował w czasie przygotowań do wyścigu.

    W teorii więc, surowa kara za ?błąd? była karą za poważny doping i ostrzeżeniem dla kolarza, by zszedł z drogi, na którą musiał wstąpić u progu swojej kariery.

    Alarm zadziałał skutecznie. Po powrocie z banicji Contador był w stanie wygrywać, ale nie tak przekonująco, jak za swoich najlepszych lat, czyli właśnie 2007-2011. By sięgać po zwycięstwa w wielkich tourach musiał zmienić styl jazdy i nie polegać wyłącznie na dynamicznych atakach, z których słynął wcześniej.

    Z nimi wiąże się prawdopodobnie największa kontrowersja w karierze Hiszpana, czyli Tour de France 2009 i podjazd do Verbier, gdzie podczas 20? wysiłku osiągnął VAM (średnią prędkość podjeżdżania) przekraczającą 1900m/h. Przypomnijmy, że obecnie podczas hiszpańskiej Vuelty specjaliści przecierają oczy ze zdziwienia, gdy kolarze wspinają się o 100m/h wolniej na podjazdach o połowę krótszych, uznając to za wynik mocno podejrzany.

    Wiele wskazuje na to, że podjazd do Verbier był najszybszym w historii Tour de France, gdzie kolarze wspinali się żwawiej niż najbardziej niesławni herosi ?ery EPO?.

    Co więcej, warto też w tym miejscu wspomnieć o wygranym przez Contadora Tourze 2007. Dostał on go de facto w prezencie od ekipy Rabobank, której lider, Michael Rasmussen prowadził z wyraźną przewagą, a która po wyjściu na jaw unikania przez niego kontrolerów antydopingowych w czasie przygotowań do imprezy wycofała Duńczyka z Wielkiej Pętli, oddając żółtą koszulkę walkowerem.

    Ze ?spowiedzi? samego Rasmussena jak i innych (anty)bohaterów tamtych czasów wiemy, że przed wprowadzeniem paszportów biologicznych, mimo powoli zacieśniającej się pętli kontroli andydopingowych, czołówka zawodowego peletonu skutecznie oszukiwała system. Biorąc pod uwagę, kiedy i pod czyimi skrzydłami kariera Alberto Contadora nabrała rozpędu, z perspektywy czasu trudno szukać innych źródeł sukcesu niż uczestnictwo w zorganizowanym procesie niedozowolonego wspomagania. Tym bardziej, że kolejnymi dyrektorami sportowymi Hiszpana byli Manolo Saiz, Johann Bruynell i Bjarne Riis a trenerem Pepe Marti.

    Z drugiej strony Contador potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości, gdzie doping, nawet jeśli wciąż funkcjonuje, jest o wiele trudniejszy do zastosowania a zwycięstwa zawodników jednoznacznie odżegnujących się od niedozwolonego wspomagania pokazują, że można ścigać się na innych warunkach.

    Kolejne wielkie toury: Vuelta 2012, 2014 i Giro 2015 były rywalom wydarte często wbrew rozsądkowi, przewidywaniom ekspertów czy bukmacherów. A tempo i styl zdecydowanie bliższe były osiągnięciom kolarzy o dekadę młodszych, prowadzących swoje kariery już wedle innego etosu.

    Zatem, tak czy inaczej, pożegnalne tournee na kole Chrisa Froome?a, w dobrym stylu, ku uciesze własnej i nas wszystkich Contadorowi się należy. Co nie zmienia faktu, że choć to postać fascynująca, jej barwa jest zdecydowanie bardziej szara niż żółć, róż, złoto i czerwień wygranych w kolejnych tourach koszulek.

  • Czysty czy nieczysty?

    Czysty czy nieczysty?

    Tour de France 2017 był drugim najszybszym w historii. Padło kilka rekordów na podjazdach a peleton praktycznie ani przez moment nie odpuszczał ścigania. Czy należy wietrzyć spisek czy może zaufać tym, którzy mówią, że Tour jest czysty?

    Najwyższą średnią prędkość kolarze na trasie Tour de France uzyskali w 2005r. Wtedy pędzili 41,654km/h. W tym sezonie osiągnęli imponujące 40,997km/h, więcej niż w 2003 (40,940km/h) i 2006 (40,781km/h).

    Co ciekawe, tegoroczne Giro d?Italia (39,846km/h) było trzecim najszybszym, po 2016 (40,02km/h) i 2009r (40,132km/h) a przed 2010 (39,707km/h).

    Peleton przyspiesza i ewidentnie jedzie szybciej niż na początku obecnej dekady, wyprzedzając swoich poprzedników z tzw. ?ery EPO?.

    Podczas tegorocznego Touru padło kilka rekordów czasu podjazdów: na La Planche des Belles Filles oraz przełęczach Vars, Croix de Fer czy Izoard.

    Z kolei na Giro czołówka podczas finiszu w Sanktuarium Oropa mocno zbliżyła się do tego, co w 1999r zaprezentował tam Marco Pantani.

    Kolarze przyspieszają i nie da się temu zaprzeczyć, choć oczywiście ważny jest kontekst, bez którego suche dane nie mają wartości.

    Tegoroczny Tour był faktycznie stosunkowo mało górzysty a rekordowe czasy wspinaczek były uzyskiwane w szczególnych okolicznościach. I tak np. Croix de Fer w wykonaniu Contadora był najszybszy, ponieważ nie mający nic do stracenia Hiszpan pojechał tam najszybciej jak mógł, gdy w przeszłości ta przełęcz była bardziej poligonem taktycznych manewrów niż ścigania na całego.

    Z kolei Izoard to ostatni podjazd wyścigu, który pierwszy raz wystąpił w takiej roli a biorąc pod uwagę, że różnice w czołówce były minimalne, zmusił kolarzy do maksymalnego wysiłku. Dla odmiany La Planche des Belles Filles pojawił się bardzo wcześnie i nie był poprzedzony żadnymi, większymi trudnościami.

    Co więcej, przed tegorocznymi wielkimi tourami pojawiło się kilka pozytywnych wyników kontroli antydopingowych. Wpadli mało znani zawodnicy ?drugiego szeregu?: przed Giro dwóch kolarzy ?drugoligowej? ekipy Bardiani-CSF (Stefano Pirazzi i Nicola Ruffoni), przed Tourem jeden z pomocników ekipy Trek-Segafredo (Andre Cardoso).

    Tak jak w przypadku tempa jazdy, tak również tu ważny jest kontekst. Od dłuższego czasu na dopingu nie są łapani gwiazdorzy. Wpadają wyłącznie ?płotki?. Może to oznaczać, że słabsi, mniej zamożni kolarze szukają swoich szans na wyrównanie przewagi najbardziej zasobnych drużyn i zawodników (w domyśle uzyskanej przez sprzęt, optymalizację treningu, aerodynamiki, ergonomii itd) starymi metodami. Lub też, że najlepsi skutecznie rozpracowali istniejący system a słabsi wciąż dopingują się w ?głupi? sposób.

    Takie przypadki to zawsze jest poważne ostrzeżenie, które nawiązuje do przykrej przeszłości i ?peletonu dwóch prędkości?, gdzie, by w ogóle nadążyć za rywalami, nie wspominając o ich prześcignięciu, należało sięgać po niedozwolone środki.

    Z drugiej strony mamy całą, niemałą sferę deklaracji i niemal pełnej przejrzystości. W tym roku, bezprecedensowo, sporą część swoich danych udostępnił drugi zawodnik klasyfikacji generalnej Tour de France, Rigoberto Uran.

    Dzięki temu wiemy z jaką mocą i z jakim współczynnikiem W/kg pokonywał kluczowe fragmenty Touru i choć są one bardzo wysokie, można śmiało stwierdzić, że znajdują się w zasięgu ludzkich możliwości. Jego szef, czyli właściciel zespołu Cannondale-Drapac, Jonathan Vaughters na pytanie, czy ręczy za czystość swojego zawodnika odpowiada wprost: ?tak? i wskazuje, że zajęcie przez Urana drugiego miejsca samo w sobie jest dowodem na to, że wygranie touru ?na czysto? jest możliwe.

    Równocześnie jeden z bohaterów wyścigu, Warren Barguil, który jest utożsamiany z nowym pokoleniem kolarzy, wyrosłych w nowych, lepszych realiach mówi wprost, że jego zwycięstwa etapowe były możliwe tylko dlatego, że peleton sam w sobie jest ?czystszy?.

    Francuz deklaruje, że na podjeździe Izoard jechał 5,9W/kg a walczący ze sobą Froome, Bardet i Uran nie byli w stanie go doścignąć. Co więcej, Barguil zwraca też uwagę, że peleton nie odpuszczał, jak w przeszłości, ucieczek zdając sobie sprawę z niemożliwości ich doścignięcia w razie zdobycia zbyt wielkiej przewagi. W przeszłości napompowana EPO grupa wrzucała twardszy bieg i bez problemów nadrabiała kilkanaście minut na ostatnich kilometrach etapu. Teraz zniwelowanie minuty bywa kłopotliwe.

    Na drugim biegunie mamy, niestety, komunikację i wizerunek drużyny zwycięzcy Touru, czyli Teamu Sky. Od grupy, która miała udowodnić, że wygrywanie bez dopingu jest możliwe przeszła ewolucję do organizacji wybierającej sobie, na jakie pytania chce odpowiadać i kto może je zadawać.

    W połączeniu z ujawnionymi wątpliwościami natury etycznej (nadużywanie procedury TUE, niejasna zawartość dostarczanych na wyścigi przesyłek itd.) daje to ponury obraz, którego coraz trudniej jest bronić.

    Tym bardziej, że zespół ten odmienia kolejnych kolarzy robiąc z nich super górali. To nie jest oczywiście dowód na zorganizowany doping, ale równocześnie zespół nie robi nic, by sytuację wyjaśnić, co kładzie się cieniem nie tylko na brytyjskiej ekipie, ale na całym, współczesnym kolarstwie.

    Jak więc widzicie, nic nie jest białe ani czarne. Choć mam sporo wątpliwości, mimo wszystko stawiam, że Tour de France był bardziej czysty niż nieczysty. A jak Wy myślicie?

  • Bohaterowie Touru 2017

    Bohaterowie Touru 2017

    Każdy wyścig ma swoich bohaterów. Największy wyścig świata motywuje szczególnie do wyjątkowych czynów. Kto zapisał się w kronikach po Tour de France 2017?

    Gwiazda wyścigu – Warren Barguil

    Thomas de Gendt może się czuć rozgoryczony, że mimo spędzenia ? wyścigu w ucieczkach to nie jemu przyznano czerwony numer startowy i tytuł najbardziej walecznego kolarza wyścigu. Warren Barguil nie tylko uciekał, ale był też wyjątkowo skuteczny. Wygrał klasyfikację górską, dwa etapy, był o włos od wygrania jeszcze jednego. Do tego zajął dziesiąte miejsce w klasyfikacji generalnej a gdy jechał pod górę, robił to w tempie zawodników walczących o żółtą koszulkę. Przy tym jeszcze, nie całkiem wprost, ale jednak do pewnego stopnia pomógł Romainowi Bardetowi w zajęciu trzeciego miejsca w klasyfikacji generalnej. Biorąc pod uwagę, że rok temu był kontuzjowany, gdy w trenujących zawodników Sunweb wjechał samochód a w tym sezonie podczas Tour de Romandie doznał pęknięcia miednicy, jego jazda w Tourze była po prostu rewelacyjna.

    Nieuważny, ale walczeny

    Dan Martin atakował na niemal każdym górskim etapie. Był waleczny, był odważny i bezkompromisowy. Cóż z tego, kiedy upadał, gubił się na wietrze i tracił na zjazdach. Irlandczyk był, w kontekście swojej przygody z wielkimi tourami, w formie życia, ale zabrakło mu spokoju, rozwagi, koncentracji i szczęścia by powalczyć o miejsce na podium. A to było w zasięgu jego fizycznych możliwości. Tak czy inaczej, szóste miejsce to świetny wynik, który w połączeniu z nieustającą dbałością o dostarczanie kibicom emocji należy jak najbardziej docenić.

    Lider z prostą przegrodą

    Fabio Aru po zabiegu udrażniającym jego, jakby na to nie patrzeć dość wydatny, nos, mimo kontuzji kolana w pierwszej części sezonu był pierwszym kolarzem z czołówki, który choć na chwilę odebrał Chrisowi Froome?owi żółtą koszulkę lidera. Włoch z ekipy Astana atakował jak wściekły, wygrał etap na La Planche des Belles Filles a kilka dni później, w Pirenejach przejął prowadzenie w klasyfikacji generalnej. W międzyczasie zaatakował Froome?a gdy ten miał defekt a jego forma, niemal jak zawsze wahała się między geniuszem a załamaniem, ale i tak dzięki niemu ten Tour był ciekawszy.

    Dawid vs goliat

    Ekipa Ag2r z budżetem o ok. 10mln ? mniejszym niż Team Sky postawiła wyzwanie zamożnym Brytyjczykom. Francuzi próbowali podgryzać Froome?a i jego świtę na różne sposoby. A to wysyłając pół składu do ucieczki a to samemu dyktując tempo pod górę a to wreszcie rozpędzając peleton do absurdalnych prędkości na zjazdach. Koniec końców na nic się to zdało, bo Bardet sporo stracił w jeździe na czas i jeszcze musiał bronić się przed Michelem Landą, ale tak czy inaczej zawodnicy Ag2r pokazali, że mimo wyraźnej przewagi Teamu Sky, można mu rzucić wyzwanie.

    Niedoszły rekordzista

    Marcel Kittel był najszybszym sprinterem w tegorocznym Tourze. Gdy tylko mógł się rozpędzić, nikt nie mógł się mu przeciwstawić. Sposób na Niemca z Quick Stepu znaleźli jednak kolarze Sunwebu, którzy w drugiej cześci wyścigu wykonali poważną pracę w nieco trudniejszy terenie. Polowanie na lotne premie i cięższe finisze opłaciło się. Przyparty do muru Kittel najpierw pogubił się na wietrze a następnie upadł i wycofał się z wyścigu. Pięć etapowych zwycięstw to piękny wynik, ale stracona, niemal pewna, zielona koszulka i być może jedyna szansa na osiem (wyrównanie rekordu) triumfów w jednej Wielkiej Pętli będą się mu śniły po nocach.

    Z kolei ten, który przejął od Kittela ?zieleń?, czyli Michael Matthews pokazał, że może być godnym rywalem dla Petera Sagana (o ile ten nie da się wyrzucić z wyścigu). Swój sukces w klasyfikacji punktowej odniósł w stylu Słowaka, wykazując się nie tylko szybkością, ale też siłą, wytrzymałością i wielką determinacją.

    Pomocnik sezonu

    Tak, to miejsce dla Michała Kwiatkowskiego. Polak pojechał swój ?tour życia? i choć pracował dla lidera, Chrisa Froome?a był jednym z tych ?gregario?, którym media poświęcają niemal tyle uwagi, co kolarzom walczącym o podium. ?Kwiato? świetnie spisał się w górach, prezentując nie tylko moc, ale i dojrzałość doświadczonego mistrza. Był zawsze przy Froomie, nadawał tempo, oddawał swój sprzęt, uspokoił sytuację i prowadził na zjazdach a do tego prawie wygrał czasówkę.

    Pomocnik z wolną ręką

    Pod nieobecność Petera Sagana i Rafała Majki najbardziej spektakularny wynik w karierze uzyskał Maciej Bodnar. Wygrana jazda na czas na Tour de France to wielka rzecz a trzeba pamiętać, że zawodnik Bora-Hansgrohe był bardzo blisko zwycięstwa również na etapie ze startu wspólnego.

    Swoją, ?zaledwie? dziesiątą w zawodowej karierze odniósł Bauke Mollema, który wcześniej w tym roku jechał Giro ?dla siebie? w podczas Touru miał wspierać Alberto Contadora. Ponieważ Hiszpan nie był w stanie nadążyć za pierwszą piątką ?generalki?, Mollema wykorzystał szansę na jednym z etapów.

    Sam Contador raczej żegnał się z Tourem niż jechał po wielki wynik. Robił to jednak z klasa, w swoim stylu nie poddając się, szukając okazji do ataków przy okazji ustanawiając rekordowy czas podjazdu na przełęczy Croix de Fer.

    Przyszłość Touru?

    Lillian Calmejane z grupy Direct Energie wykazał się hartem ducha, gdy łapały go kurcze po całodziennej ucieczce a mimo to dojechał do mety przed Robertem Gesinkiem. Calmejane już teraz został okrzyknięty następcą Thomasa Voecklera i Sylvaina Chavanella, którzy słynęli z takich akcji w przeszłości. Tour potrzebuje postaci, które nie tylko wygrywają, ale też porywają serca fanów swoją walecznością i determinacją.

    Z kolei Primoz Roglic z LottoNL Jumbo, również wygrywając górski etap pokazał, że już niebawem może liczyć się w walce nie tylko o sławę, ale wprost o najwyższe cele. Choć były skoczek narciarski dość późno zaczął przygodę z zawodowym kolarstwem, w ciągu dwóch sezonów zgromadził na koncie wygrane na odcinkach Giro i Touru. Teraz będzie się mierzył z oczekiwaniami osiągania coraz lepszych i lepszych wyników.

    Na końcu – nie najmniej ważni

    Rigoberto Uran, który nie tylko się odrodził po dwóch „latach chudych”, ale też uzyskał najbardziej wartościowy wynik w karierze. Arnaud Demare, Peter Sagan i Gerain Thomas, którzy choć nie ukończyli wyścigu, wygrali po etapie. Mikel Landa, który próbował wybić się na niezależność i sekundy zabrakło mu do trzeciego miejsca w klasyfikacji generalnej. Dylan Groenewegen, młoda gwiazda sprintu, który pierwsze , etapowe zwycięstwo w wielkim tourze odniósł na Polach Elizejskich. Edvald Boasson – Hagen, który próbował, próbował aż w końcu mu się udało i po sześciu latach znów triumfował na jednym z odcinków Wielkiej Pętli. A do tego wszyscy ci, którzy zostawili kawał zdrowia na francuskich szosach.

    A kto według Was zasługuje na miano bohatera Tour de France 2017?

  • W obronie Touru

    W obronie Touru

    Nudny i defensywny czy wyrównany i pełen napięcia? Froome wygrywający słabością rywali i siłą swojej drużyny czy będący pod ciągłą presją konkurentów? Jaki był Tour de France 2017?

    Pierwszy raz Chris Froome wygrał Tour de France bez zwycięstwa etapowego. Pierwszy raz oddał prowadzenie bezpośredniemu rywalowi i odzyskał je nie dzięki nokautowi w górach a dzięki czujnej jeździe na de facto płaskim etapie. Choć trudno było uwierzyć w jego przegraną, pierwszy raz musiał liczyć nie tylko na swoją moc i drużynę, ale też mieć odrobinę szczęścia. Defekt lub inny problem na trasie decydującej o zwycięstwie czasówki mógł mu odebrać żółtą koszulkę i wygraną w wyścigu.

    Jeśli doliczymy do tego nieco loteryjną, deszczową czasówkę w Dusseldorfie, atak Fabio Aru na La Planche des Belles Filles, ?rzeźnię? na jurajskim etapie do Chambery, defekty i pogonie za czekającymi lub nie rywalami, stratę czasu na Peyragudes, ściganie na końcówce w Rodez oraz na wietrze w Romans sur Isere a także ofensywę Ag2r w Masywie Centralnym i w Alpach daje to obraz ciekawego, pełnego zaskakujących zwrotów akcji wyścigu.

    Z drugiej strony można powiedzieć, że Team Sky, choć nie zniszczył swoich rywali jednym, mocnym uderzeniem takim jak w 2013 i 2015r (odpowiednio na podjazdach do A3-Domaines i La Pierre Saint Martin), przez większość wyścigu kontrolował sytuację. Bo nawet, jeśli Aru i Bardet kąsali Froome?a, nie zdobyli przewagi, której Brytyjczyk nie byłby w stanie odrobić podczas czasówek. Nawet biorąc pod uwagę, że Aru (według oficjalnych komunikatów zmożony przeziębieniem w ostatnich dniach zawodów) nie zgasłby w Alpach, to i tak można się spodziewać, że straciłby w Marsylii podobną liczbę sekund co Romain Bardet, zatem przegrał podium i z Rigoberto Uranem i, być może, z Mikelem Landą, który był o włos od zajęcia trzeciej lokaty.

    Taktyka ?zabetonowania? rywalizacji przez zespół najmocniejszych pomocników sprawdziła się po raz kolejny. Najbardziej spektakularnym z nich był oczywiście Michał Kwiatkowski, który, powiedzmy sobie szczerze, dość niespodziewanie hasał po górach urywając bardzo solidnych ?górali?, ale ważną rolę odegrali także pozostali przyboczni Froome?a.

    Co więcej, wczesne wypadnięcie z gry Gerainta Thomasa dało teamowi Sky sprawdzian przed przyszłorocznym Tourem, w którym rywalizowały będą ośmio a nie dziewięcioosobowe zespoły.

    Z drugiej strony nie oni jedni zostali przetrzebieni, ponieważ Astana po odpadnięciu Fuglsanga i Cataldo pozostawiła Fabio Aru właściwie bez wsparcia w górach. Pozbawiony pomocy był także Daniel Martin, którego Quick Step wyraźnie stawiał na etapowe zwycięstwa Marcela Kittela a nie na walkę w klasyfikacji generalnej.

    Przez to Martin, najbardziej ofensywnie, ale też stosunkowo najmniej czujnie jeżdżący kolarz tego touru musiał się zadowolić ?zaledwie? szóstą lokatą.
    W tym miejscu należy też wspomnieć o niepowetowanych stratach, jakimi były wycofania Richiego Porte i Alejandro Valverde. Przy tak skonstruowanej trasie obaj mogli wprowadzić dodatkowy element presji na Froome?a i Sky. Niestety obaj rozbili się we wczesnej fazie wyścigu i, podobnie jak w przypadku szans Rafała Majki, w kwestii ich dyspozycji pozostają tylko dywagacje.

    Dla odmiany znakomitą jazdę zespołową pokazali nie tylko kolarze Sky, ale też Cannondale-Drapac wspierający Rigoberto Urana oraz Ag2r, szukający różnych rozwiązań taktycznych by zaszachować prowadzony przez Kwiatkowskiego ?górski pociąg? Sky.

    Dodajmy do tego szczyptę kontrowersji w postaci respektowania lub nie ?niepisanych zasad? związanych z czekaniem na rywala w kłopotach (kolejne defekty Froome?a, upadek Martina), relegację Petera Sagana, zwycięstwa etapowe i walka o ?grochy? Warrena Barguila oraz przechodzącą z rąk do rąk zieloną koszulkę i mamy obraz naprawdę ciekawego wyścigu.

    Tak czy inaczej, ja jestem usatysfakcjonowany. A Wy?

  • Najpiękniejszy moment – Bodnar wygrywa czasówkę na Tour de France

    Najpiękniejszy moment – Bodnar wygrywa czasówkę na Tour de France

    Gdy zawodnik taki jak Maciej Bodnar, który przez większą część kariery jest pomocnikiem największych gwiazd, ma wreszcie swoją, własną, wypracowaną i wywalczoną chwilę chwały, ręce same składają się do oklasków.

    Dla polskich kibiców to dzień szczególny. Maciej Bodnar wygrywa finałową czasówkę Tour de France a Michał Kwiatkowski uzyskuje drugi rezultat dnia, zaledwie sekundę za bardziej doświadczonym rodakiem.

    Duma narodowa i te wszystkie elementy, które powodują, że w czasie transmisji na żywo serce bije szybciej to jedno. Drugie to piękno tej historii samej w sobie.

    To esencja kolarstwa, sól tego sportu.

    Maciej Bodnar jest zawodnikiem, który przez większą część sezonu pozostaje w cieniu. Nadaje tempo, ściga ucieczki, chroni od wiatru i robi wszystko to, do czego największe gwiazdy peletonu zatrudniają takich ludzi jak on.

    Polski kolarz od lat jest jednym z głównych pomocników Petera Sagana. Kolarskiego ubercelebryty, dwukrotnego mistrza świata, jednej z najbardziej rozpoznawalnych, cenionych i zarazem skutecznych postaci sportu rowerowego.

    Udział Bodnara w sukcesach Sagana jest nie do przecenienia i choć bardziej zaangażowani fani doskonale zdają sobie z tego sprawę, do ogółu zazwyczaj dociera przekaz: ?Wyścig X wygrał Peter Sagan. Maciej Bodnar zajął 76 miejsce?.

    Podczas tegorocznego Touru zespół Bora-Hansgrohe, w którym jeżdżą Sagan, Bodnar oraz Rafał Majka przeżywał trudne chwile. Najpierw jury wykluczyło słowackiego mistrza z wyścigu po niebezpiecznym sprincie i kraksie Marka Cavendisha. Następnie, gdy cały zespół miał wspierać ambicje Majki w walce o dobre miejsce w klasyfikacji generalnej, nasz specjalista jazdy w górach pechowo upadł na etapie prowadzącym przez jurajskie podjazdy i musiał zrezygnować z dalszej jazdy. Z kolei młody Emanuel Buchmann, choć zajął dobre, 15. miejsce w ?generalce?, nie nadążał za swoimi, najlepszymi rówieśnikami walczącymi o koszulkę białą.

    Zawodnikom niemieckiej ekipy pozostała więc walka o etapowe zwycięstwa. Sam Bodnar był o włos wygrania odcinka nr 11, gdy peleton doścignął go na 240m przed metą.

    Ponieważ jest on nie tylko znakomitym pomocnikiem, ale i specjalistą jazdy na czas, można było się spodziewać, że ostatnią próbę indywidualną, liczącą 22,5km i poprowadzoną ulicami Marsylii pojedzie nieźle.

    Maciej Bodnar przeszedł jednak sam siebie, pojechał nie tylko bardzo mocno i dobrze technicznie, ale też znakomicie rozłożył siły. Dzięki temu pokonał i Michała Kwiatkowskiego i Chrisa Froome?a, notując najlepszy wynik w karierze.

    Owszem, Bodnar potrafił wygrywać etapy na mniejszych wyścigach, w World Tourze triumfował na jednym z odcinków Tour de Pologne, był też drugi podczas ITT na Vuelcie, a na mistrzostwach świata i Igrzyskach Olimpijskich notował dobre rezultaty w pierwszej dziesiątce.

    Wygrana czasówka na decydującym etapie Wielkiej Pętli to osiągnięcie szczególne, wisienka na torcie i ukoronowanie jego znakomitej kariery. Tym bardziej, że pokonał nie tylko lidera wyścigu (Froome), mistrza Polski (Kwiatkowski), ale i aktualnego mistrza świata w tej specjalności (Tony Martin).

    Dla takich dni, dla takich chwil warto uprawiać ten sport, warto też się nim pasjonować. Takie historie to jedne z moich ulubionych, być może nawet piękniejsze niż wielkie zwycięstwa wielkich faworytów. Pokazują, że warto być pracowitym, warto być cierpliwym i warto walczyć o największe cele. Nawet, jeśli szansa na ich osiągnięcie pojawia się tylko raz w całej karierze.

    Jasne, równie świetna byłaby wygrana Michała Kwiatkowskiego, który po rewelacyjnie przejechanym Tourze w roli superpomocnika w ekipie Sky mógłby wznieść ręce w górę w geście indywidualnego triumfu. Kwiato to jednak mistrz świata, zwycięzca Mediolan-Sanremo i wielu innych, wielkich imprez. Do tego ma jeszcze czas, by samemu wygrać niejeden etap Touru. A Bodnar być może więcej takiej okazji mieć nie będzie.

    Zatem wielkie podziękowania i wielkie gratulacje dla obu kolarzy. Za świetną postawę, za wielkie emocje i za rewelacyjne wyniki!

  • Czy umęczą Froome?a?

    Czy umęczą Froome?a?

    Z małymi potknięciami, nieprzerwanie od 2012 Team Sky jest niepokonany w Tour de France. W tym roku rywale brytyjskiej drużyny są bliżej niż kiedykolwiek a Chris Froome niemal każdego dnia jest w poważnych opałach. Czy w ostatnim tygodniu wyścigu Aru, Bardet, Uran i Martin znajdą sposób, by nadrobić wystarczająco dużo czasu, by przed czasówką w Marsylii mieć szansę na wygraną?

    Trudno stwierdzić, czy w 2011r Bradley Wiggins był już gotowy do wygrania ?Wielkiej Pętli. Upadek na jednym z pozornie łatwych etapów wykluczył go z dalszej rywalizaji i skierował na hiszpańską Vueltę.

    To tam ?Sir Wiggo? dostał do pomocy Chrisa Froome?a, który nie tylko go wspierał, ale też i mocno podgryzał na górskich etapach. Ostatecznie obaj Brytyjczycy przegrali z Jose Juanem Cobo, ale jako ?super duet? wyruszyli na podbój Wielkiej Pętli 2012.

    Byli wtedy de facto nietykalni, ale napięcie w zwycięskim zespole było ogromne. Wiggins był bowiem genialnym specjalistą jazdy na czas, Froome był wyraźnie silniejszy w górach. Ostatecznie obaj jakoś sprostali presji, zajmując dwa najwyższe miejsca na podium, zgodnie z polityką zespołu: Wiggins pierwszy, Froome drugi.

    Rok później Froome był już niekwestionowanym liderem, choć u jego boku zaczął dorastać Richie Porte. Mimo to, Froome i Sky poradzili sobie z Movistarem, Tinkoffem i Katiuszą a Froome wygrał swoją ?Wielką Pętlę?.

    Wygrałby być może w 2014, ale nie dojechał do gór, wywracając się na płaskich etapach, co spowodowało, że w kolejnych miesiącach odrobił lekcję i popracował nad techniką jazdy, dzięki czemu był nie do pokonania w 2015r a w 2016, gdy rywale zaczęli nadrabiać dzielący ich od Teamu Sky dystans pod górę, atakował właśnie na zjazdach!

    Sezon 2017 dla całego Sky zaczął się w oparach skandalu związanego z niejasnymi pozwoleniami na używanie leków na astmę oraz oskarżeń o brak transparentności, być może korupcję a nawet doping.

    Sportowo było o wiele lepiej, ze znakomitymi wynikami Gerainta Thomasa i Michała Kwiatkowskiego w krótkich etapówkach i klasykach. Sam Froome jednak, choć jest liderem Tour de France w tym roku nie wygrał ani razu.

    W kolejnych sprawdzianach był daleki od dyspozycji, którą prezentował w poprzednich latach, za to jego rywale prezentowali się znakomicie. Wśród nich prym wiódł Richie Porte, mocny od wczesnej wiosny aż do feralnego etapu 9. gdy po fatalnej kraksie wycofał się z wyścigu.

    Każdego dnia Chris Froome i jego pomocnicy są pod ostrzałem rywali. Najcięższe działa wytoczyła w tym roku ekipa Ag2r, której lider, Romain Bardet jest skutecznym ?góralem?, ale też potrafi znakomicie zjeżdżać. Francuzi zgromadzili w tym sezonie paczkę naprawdę zdeterminowanych i świetnie przygotowanych specjalistów jazdy w trudnym terenie, swoją śmiałością niemal równoważąc moc ?pociągu? Sky.

    Pociągu, w którym jedną z kluczowych ról odgrywa Michał Kwiatkowski. Polak, który wiosną błyszczał w klasykach teraz jest ostoją Froome?a, prowadzi go na zjazdach, odczepia rywali pod górę, wprowadza spokój w dolinach a gdy trzeba oddaje swój sprzęt.

    Tego samego nie można powiedzieć o Mikelu Landzie. Bask jest dla Froome?a tym, kim był Froome dla Wigginsa. Nie tylko mocnym pomocnikiem w górach, ale i realnym zagrożeniem w klasyfikacji generalnej.

    Najbardziej jadowicie kąsającym konkurentem jest jednak Fabio Aru. Mistrz Włoch to  pierwszy pretendent do podium, który na trasie Tour de France odebrał koszulkę lidera zespołowi Sky. Choć stracił ją przez chwilę nieuwagi na dynamicznym finiszu w Rodez, w bezpośredniej rywalizacji pokonał Froome?a na La Planche des Belles Filles, atakował go w czasie defektu na Mont du Chat i przejął prowadzenie w Pirenejach na etapie do Peyragudes.

    Sam Froome ledwo nadąża za Aru, jest też pod presją Bardeta i jego pomocników a także musi uważać na, najlepiej z tej grupy jeżdżącego na czas Rigoberto Urana. Gdyby nie kraksa Porte?a, równie blisko byłby również Daniel Martin, który również jest dynamiczny i odważny, jednak przez problemy na zjazdach z Mont du Chat traci nieco ponad minutę, mniej więcej tyle, co Mikel Landa.

    Przed wyścigiem Chris Froome wskazywał, że wyścig rozegra się na zboczach przełęczy Izoard, czyli ostatnim, górskim finiszu. Zanim to jednak nastąpi (w czwartek, 20.07, oglądajcie koniecznie), na kolarzy czeka jeszcze alpejski klasyk z podjazdami na Croix de Fer i Galibier (środa, 19.07).

    Na obu tych etapach będzie się liczyła siła drużyny a także odporność na skumulowane w czasie całego Touru zmęczenie.

    Biorąc jednak pod uwagę, że na sobotę zaplanowano 22,5km jazdy indywidualnej na czas ulicami Marsylii (dość krętej, do tego z niewielkim, choć wymagającym podjazdem), Bardet, Aru i Martin musieliby Froome?a w Alpach nie tylko nieznacznie, jak dotychczas, pokonać, ale realnie złamać.

    Podczas takiej próby może z nimi wygrać nawet o dwie minuty, zatem Ag2r lub osłabiona brakiem Cataldo i Fuglsanga Astana muszą przystąpić do frontalnej ofensywy.

    To stawia w niezłej sytuacji Rigoberto Urana, który w swojej karierze jeździł już świetne czasówki a jeśli Froome faktycznie nie jest najlepiej dysponowany, Kolumbijczyk z Cannondale-Drapac może mu się oprzeć w Marsylii. W połączeniu z niewielkich zyskiem w Alpach może się to przełożyć na wygraną w całym wyścigu.

    Biorąc pod uwagę, że sytuacja jest bardzo napięta, do pewnych roszad może też dojść podczas etapów płaskich (wtorek i piątek) jeśli, zgodnie z przewidywaniami będzie na nich wiał wiatr.

    Tam, dla Teamu Sky pomocny może być Quick Step, który będzie próbował doprowadzić Marcela Kittela do ośmiu etapowych zwycięstw i w ten sposób pomagać w kontroli sytuacji.

    Tak czy inaczej tegoroczny Tour jest bardziej emocjonujący niż ktokolwiek mógł się spodziewać, Chris Froome jest bliżej porażki niż ktokolwiek przewidywał z rąk nóg kolarzy, których przed startem mocno nie docenialiśmy!

  • Kolarskie kraksy: pokazywać czy nie pokazywać?

    Kolarskie kraksy: pokazywać czy nie pokazywać?

    Richie Porte tnie zakręt, uderza w skały, i przez dłuższą chwilę leży na asfalcie. Sanitariusze go opatrują, ubierają kołnierz i przenoszą do karetki. Wszystkiemu towarzyszy kamera. Widzimy krew, ból, cierpienie. Na żywo w rozdzielczości HD.

    Porte miał sporo szczęścia. Koszmarnie wyglądający wypadek zakończył się ?tylko? złamanymi obojczykiem i miednicą. Dan Martin, który uczestniczył w tej samej kraksie dojechał do mety z niewielką stratą i nadal uczestniczy w Tour de France.

    W takich chwilach przypominają się wszystkie, największe tragedie kolarstwa. Wouter Weylandt, Andrei Kiviliev, Fabio Casartelli zmarli na skutek urazów odniesionych w wypadkach na zjazdach.

    Po śmierci Weylandta na trasie Giro d?Italia 2011 na chwilę przyszła refleksja. Realizatorzy TV postanowili ?odwracać wzrok? przełączając to, co widzą kibice przed ekranami na obraz z innych kamer.

    W sytuacji, gdy nie wiadomo, w jak ciężkim stanie znajduje się zawodnik, odrobina szacunku należy się i jemu i jego bliskim, którzy prawdopodobnie tę sytuację śledzą na żywo.

    To był dobry pomysł i dobry zwyczaj, który, niestety, nie przyjął się na zbyt długo.

    Zawody sportowe same w sobie są ekscytującym widowiskiem i choć wypadki, ból i kontuzje to ich nieodłączna część, dodatkowe epatowanie cierpieniem zmienia relację w prymitywny cyrk.

    Porte miał szczęście. Miał kask, skończyło się na kilku złamaniach. Jak dobrze pójdzie, wróci na szosę pod koniec sezonu, jeśli będą komplikacje, odbuduje się dopiero na wiosnę.

    Przy innym zbiegu okoliczności mógł nie żyć lub być sparaliżowany. I oglądalibyśmy to na żywo, odzierając sportowca z godności i prywatności.

    Następnie, ten sam materiał rozchodziłby się w sieci w tysiącach viralowych kopii, jak wideo z paskudnej kraksy Annemiek van Vleuten podczas Igrzysk w Rio de Janeiro.

    Zdjęcia zakrwawionego Porte leżącego na zjeździe z Mont du Chat zdobiły główne strony portali przez wiele godzin. Lekcji ze śmierci Woutera Weylandta nie odrobił nikt. Wówczas nawet polskie portale, by przyciągnąć widownię, kupowały od reporterów zdjęcia jego zwłok leżących na szosie prowadzącej z Passo del Bocco.

    Oczywiście, jak zawsze w takich wypadkach pojawia się pytanie o granicę przyzwoitości i tego, co wolno, co można, czego nie powinno a co, dla odmiany, powinno się pokazać w ramach rzetelności, polityki informacyjnej i dobra zarówno zawodnika, jego bliskich jak i zatroskanych losem poszkodowanego sportowca fanów.

    Pytanie o to, gdzie kończy się przyzwoitość a zaczyna bycie hieną jest tak samo skomplikowane jak odpowiedź na prozaiczną kwestię ?gdzie właściwie zaczyna się łysina?, co nie zmienia faktu, że ostatnio realizatorzy transmisji z wyścigów kolarskich tę granicę zdecydowanie przesuwają.

  • Strach i odraza na Mont du Chat

    Strach i odraza na Mont du Chat

    Jeśli czekacie na momenty, w których na żywo doświadczamy historii kolarstwa, to tak, dziś właśnie był ten dzień. Etap Tour de France prowadzący przez Mont du Chat zakończył się dramatami Richiego Porte?a, Gerainta Thomasa i Rafała Majki.

    Alberto Contador anonsował ten odcinek jako najcięższy w całym, tegorocznym Tourze. Doświadczony Hiszpan, który w decydujących momentach nie sprostał mocy rywali miał rację. Działo się wiele i to niemal od samego początku.

    Stromizny jurajskich szos dały się we znaki wszystkim. Selekcja następowała zarówno pod górę jak i w dół.

    Ewidentnie spora część peletonu chce w końcu dobrać się do skóry teamowi Sky. Drugi dzień z rzędu tuż po starcie do przodu pojechało aż kilkudziesięciu zawodników, swoich przedstawicieli w czołówce miała niemal każda ekipa tegorocznej ?Wielkiej Pętli?.

    To zmusza pomocników Chrisa Froome?a do wzmożonego wysiłku od początkowych kilometrów. Etapy 8. i 9. to popisowa jazda Michała Kwiatkowskiego, który przez wiele kilometrów, równym, mocnym tempem kontrolował sytuację. Jeśli Sky wygra ten wyścig, duża część tego sukcesu będzie jego udziałem.

    Tyle tylko, że po etapie z metą w Chambery Froome?owi, Kwiatkowskiemu i spółce będzie trudniej. Stracili bowiem ważny tryb w swojej maszynie. Na zjeździe z pierwszej premii HC, col de Biche upadł Geraint Thomas, łamiąc sobie obojczyk. W tym samym miejscu leżał Rafał Majka, który poważnie potłuczony i poobcierany dotarł do mety 36 minut za zwycięzcą.

    Być może nie doszłoby do tej sytuacji, gdyby nie szalone tempo, które na zjazdach nadawali kolarze Ag2r.

    Kolejna premia, HC, Grand Colombier minęła w mocnym tempie, ale ważne rzeczy działy się i na zjeździe z niej i w dolinie, gdzie kawał zdrowia nadając tempo zostawił Michał Kwiatkowski.

    Do najciekawszych i najbardziej dramatycznych wydarzeń doszło na Mont du Chat, górze, na którą wszyscy czekali.

    W pierwszej części wzniesienia defekt miał Chris Froome, którego, w momencie gdy podnosił rękę zaatakował Fabio Aru. Za Włochem pomknął Quintana, dołączył do nich Porte i Bardet. Po chwili zawahania kolarze jadący w czołówce pod presją Porte’a postanowili zaczekać na Froome?a, który przy pomocy swojego ?górskiego pociągu? szybko dołączył do szpicy.

    Swoją drogą to niesamowite, że w ekipie tak dbającej o detale jak Team Sky tak często zdarzają się upadki i problemy techniczne.

    Zanim tempo znów poszło w górę, Froome wyraził swoją dezaprobatę dla Aru, niemal wypychając go z szosy. Ewidentnie wszystkim zaczynały puszczać nerwy i po raz kolejny w tym sezonie pojawiły się pytania o ginące zasady fair play. Po ucieczce Quintany i Nibalego podczas przymusowej przerwy Toma Dumoulina na Giro d?Italia, teraz próbę pogwałcenia dobrych obyczajów podjął Fabio Aru.

    Im bliżej szczytu, tym kolejni zawodnicy przestawali wytrzymywać kolejne godziny mocnej jazdy w górach. Z czołówki odpadali Louis Meintjes, Simon Yates oraz, ku pewnemu zaskoczeniu, Alberto Contador (wcześniej w tłoku upadł na podjeździe) i Nairo Quintana. Z kolei z duetu Astany Aru został z Froomem, za to do przodu pojechał Jakob Fuglsang. Co chwilę ktoś przyspieszał, co chwilę ktoś tracił kontakt z rywalami. Najmocniejsza piątka: Froome, Porte, Bardet, Uran i Martin tworzyła rewelacyjny show.

    Za szczytem, który jako pierwszy minął uciekinier, Warren Barguil, obejmując dzięki temu solidne prowadzenie w klasyfikacji górskiej faworyci klasyfikacji generalnej pomknęli jak szaleni. Na jednym z łuków za bardzo ciął Richie Porte, którego po chwili rzuciło o skały na zewnętrznej zakrętu. W Porte wpadł Daniel Martin, który, zahaczając jeszcze o rower Urana na szczęście uniknął poważnych obrażeń i szybko wrócił do gry.

    Dla Richiego Porte, którego upadek wyglądał makabrycznie był to koniec Tour de France. Wstępne informacje wskazują na złamany obojczyk oraz biodro. Co gorsza, leżącemu na szosie zawodnikowi cały czas towarzyszyły kamery, realizator ewidentnie się zagapił i epatował cierpieniem kolarza.

    Tymczasem z przodu przycisnął Bardet, zdobywając pół minuty przewagi nad Froomem, Aru i sparaliżowanym z przerażenia Fuglsangiem. Po zjeździe dogonił i zgubił podmęczonego Barguila a za ich plecami niczym wściekli gonili Froome, Aru, Fuglsang i Uran, który po kontakcie z Martinem miał do dyspozycji wyłącznie najtwardsze przełożenie.

    Wszyscy jechali ?a bloc?, jednak na kilometr przed metą akcja Bardeta zakończyła się, Francuz chwilę odsapnął i rozpoczął się finisz. O zwycięstwie zadecydowała analiza materiału wideo, o milimetry wygrał Rigoberto Uran, choć początkowo wydawało się, że triumfatorem jest Barguil, który po całym dniu w ucieczce wykrzesał z siebie jeszcze nieco energii.

    Do mety ze stratą 1?15? dotarł Martin w grupie razem z Quintaną, Yatesem, Georgiem Bennetem i pomocnikiem Froome?a, Landą. 3?32? stracił Meintjes a aż 4?19? Contador.

    Rafał Majka, w potarganym stroju i z opatrunkami na niemal całym ciele dotarł do Chambery 36 minut za pierwszą grupą, w towarzystwie Michała Kwiatkowskiego. O tym, czy lider Bora-Hansgrohe pojedzie dalej dowiemy się po dniu przerwy, póki co dobra wiadomość to ta, że obyło się bez złamań.

    Francuski bohater płaskich etapów, który planował walkę o zieloną koszulkę, Arnaud Demare walcząc kolejny dzień ze złym samopoczuciem nie zmieścił się w limicie czasu, razem ze swoimi trzema kolegami z ekipy. Zespół FDJ jest więc mocno przetrzebiony i do końca wyścigu musi liczyć na zmęczonego po Giro d?Italia Thibaut Pinot.

    Ze złamaną nogą do szpitala został przewieziony Robert Gesink.

    Jurajski etap to był sportowy spektakl przekraczający granice. Ekstremalny, niebezpieczny, piekielnie ciężki (przewyższenie prawie 4400m), pokonywany w szaleńczym tempie. Mont du Chat, mimo zwolnienia związanego z czekaniem na Froome?a czołówka pokonała z VAM = 1700m/h (choć trzeba przyznać, że podczas Criterium du Dauphine było tam jeszcze szybciej!).

    Tour otarł się a może nawet przekroczył granice rozsądku, ale cóż, prawda jest taka, że właśnie tego chcieliśmy. Sarkając na jeżdżących zachowawczo kolarzy, narzekając na zabetonowaną rywalizację, ględząc, że zawodnicy boją się atakować.

    No więc się doczekaliśmy. Była rzeź, dosłownie i w przenośni. O tym dniu będą pisać w książkach.