Tag: Narciarstwo biegowe

  • Nachodzi zima

    Nachodzi zima

    Spokojnie, nowy sezon Gry o Tron dopiero za kilka miesięcy. Nie chodzi też o porę roku, gdy głównym tematem jest dyskusja: mróz kontra trenażer kontra Calpe-Sralpe. Zbliżamy się do momentu, gdy w mediach miejsce kolarzy a nawet piłkarzy zajmą herosi na nartach i łyżwach.

    Od wielu, lat a ściślej od wczesnego dzieciństwa i Igrzysk Olimpijskich w Calgary (1988r!) jestem biernym kibicem biegów narciarskich. Śledziłem wyniki Justyny Kowalczyk ?zanim to było modne?. Ba, wpatrzony w ekran pasjonowałem się potyczkami Vegarda Ulvanga czy Marji Liisy Hamalainen. Afera dopingowa w fińskiej reprezentacji biegaczy podczas mistrzostw świata w Lahti, komentowana na świecie o wiele bardziej niż u nas (przyćmiona eksplozją formy Adama Małysza) otworzyła mi oczy na to, co dzieje się w wyczynowym sporcie. To było przecież zaraz po ?Tourze Wstydu? i aferze Festiny. Losy Mika Mika Myllylä, głównego bohatera tamtych zdarzeń potoczyły się tragicznie. Możecie o tym przeczytać tutaj.

    W mainstreamie najczęściej gości oczywiście Justyna Kowalczyk. Nie ma się czemu dziwić. Poza tym, że jest rewelacyjną zawodniczką, to niezmiernie inteligentna i charyzmatyczna postać a takie media lubią najbardziej. Co ważne w jej kontekście, biegi kobiece są nagradzane na tym samym poziomie finansowym, co męskie. Kolarki póki co mogą o tym tylko pomarzyć, prezydent UCI odmawia im nawet prawa do płacy minimalnej. Równocześnie, marginalizowane w telewizji publicznej biegi męskie są jeszcze bardziej emocjonujące niż kobiece. Sprinty to fascynujący pokaz siły w czystym wydaniu i znakomite widowisko jako takie.

     

     

    Zima to oczywiście nie tylko biegi, choć te interesują mnie najbardziej. Gromadzące o wiele większą widownię skoki to pewnego rodzaju fenomen. Przykład, że da się w naszym kraju zbudować system szkolenia, bazując na popularności jednej gwiazdy. Po Adamie Małyszu nie nastała pustka, lecz przyszło całe pokolenie młodych, zdolnych następców, których lider, Kamil Stoch już w jednej dziedzinie (dwa złota olimpijskie) pobił rekord dawnego mistrza. Choć pojawiają się przesłanki, że szkolenie znów zaczyna szwankować z powodu braku środków a do tego znajdzie się niejeden, który narzeka na działania Polskiego Związku Narciarskiego, jest to póki co bezprecedensowy przykład trwałego sukcesu sportowego po 1989r.

     

     

    Kilka słów należy się też łyżwiarstwu szybkiemu. To sport dynamiką zbliżony do kolarstwa torowego, zatem propozycja dla koneserów. Mimo to, potrafi wciągnąć a sukcesy Polaków zachęcają do rzucenia okiem na relację tv. Zbigniew Bródka dyskontuje olimpijski sukces. Medale, w tym złoto, zdobyte w Soczi wprowadziły go do świata gwiazd. Reklamuje mleko oraz maszynki do golenia (z nawiązującym do swojej dyscypliny hasłem ?gładki przejazd? a do tego dochodzi jeszcze skojarzenie bródka-golarka). Dla fanów kolarstwa istotny będzie fakt, że łyżwiarze sporo trenują na rowerach, wspomniany Bródka zawsze wysoko dojeżdża do mety w ?Tour de Pologne Amatorów? a w Holandii (gdzie panczeny są jednym ze sportów narodowych) zespół LottoNL-Jumbo (nowi sponsorzy w miejsce Belkinu a wcześniej Rabobanku) jest od nadchodzącego sezonu de facto wspólnym teamem zawodowych kolarzy i panczenistów.

    Na koniec, zamiast podsumowywać Biathlon, wystarczy napisać jedno. Tomasz Jaroński i Krzysztof Wyrzykowski są z nami każdej zimy komentując poczynania narciarzy z karabinami. Rach ciach ciach :).

    Zdjęcie okładkowe, Oskar Karlin, flickr, CC BY SA 2.0

  • Najważniejszy sezon Justyny Kowalczyk

    Tak, to dziś. Biegacze narciarscy zaczynają zmagania o Puchar Świata. Fińskie Kuusamo będzie areną trzydniowego wyścigu etapowego ?Ruka Triple?. To wstęp do długiego sezonu, którego zwieńczeniem będą Igrzyska Olimpijskie w Soczi. Wyświechtany slogan o pisaniu historii ma w tym wypadku uzasadnienie.

    Justyna Kowalczyk to jedna z nielicznych osobowości polskiego sportu, która jest gwiazdą światowego formatu. Oprócz tego, że jest czołową biegaczką swojego pokolenia, znakomicie radzi sobie z mediami a jej publiczne wypowiedzi stoją na niezmiernie wysokim poziomie. Do tego ma charakter, by nie powiedzieć ?charakterek?. Samotnie sprzeciwia się dominacji norweskiej reprezentacji: najbogatszej, najmocniejszej i najbardziej wpływowej. Zarówno na trasach, atakując niemal na każdym podbiegu jak i po zawodach, wprost krytykując stosowanie przez Marit Bjorgen i jej koleżanki leków na astmę.

    Sezon 2013/14 jest olimpijski, to wiemy. Igrzyska w Soczi będą trzecimi dla naszej biegaczki. I trzecimi, na których będzie walczyła o medale. Trasy w Rosji powinny jej pasować, są bardziej górzyste niż w Vancouver. Z drugiej strony konkurencja, w której będzie broniła złota z Kanady rozegrana zostanie stylem dowolnym, gdzie Kowalczyk ustępuje rywalkom.  Tak czy inaczej, w większości startów indywidualnych Polka będzie jedną z głównych faworytek do podium.

    Justyna Kowalczyk na podium Igrzysk w Vancouver
    Justyna Kowalczyk na podium Igrzysk w Vancouver, fot. Tabercil / Wikimedia Commons / CC BY 2.0

    W tym miejscu można otworzyć kroniki. Justyna Kowalczyk stoi przed niebywałą i rzadką okazją zdobycia medali na trzecich Igrzyskach z rzędu. A to nie jedyny rekord, jaki może ustanowić w tym sezonie. Nawet jeśli zawody w Soczi skupiają uwagę wszystkich, do ustrzelenia są kolejne cele. Drogą do wygrania Pucharu Świata jest oczywiście Tour de Ski. To wyjątkowa impreza, która jest wyrazem zmian, jakie zachodzą w biegach narciarskich i dowodem sukcesu przeprowadzonych reform. Medialny spektakl, droga do punktów, sławy i, co ważne, sporych pieniędzy. Nasza biegaczka zdominowała te zawody, zwyciężając cztery razy, rok po roku! To wyśrubowany rekord, który i w tym roku może zostać przez nią poprawiony o kolejny triumf. Co by się dalej nie działo, dokonania biegaczki z Kasiny zostaną w kronikach narciarstwa na zawsze.

    Ocena i porównanie dokonań najwybitniejszych sportowców  jest zawsze trudna. Justyna Kowalczyk, niezwykły talent a do tego tytan pracy, spotkała na swojej drodze inną wielką postać. Marit Bjorgen, starsza od Polki o trzy lata jest bardziej utytułowana, jeśli brać pod uwagę imprezy mistrzowskie. To złota multimedalistka Igrzysk Olimpijskich i światowego czempionatu. Ma również na koncie najwięcej zwycięstw w pojedynczych eliminacjach Pucharu Świata. W klasyfikacji generalnej triumfowała trzy razy, ale Kowalczyk aż cztery. Jeśli Polka wygra w tym roku, zrówna się na prowadzeniu klasyfikacji wszechczasów z Jeleną Valbe. Rosjanką, która największe sukcesy odnosiła na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Oczywiście trudno prognozować, co będzie dalej, mając w perspektywie rozpoczynający się dopiero sezon. Ale droga do samodzielnego prowadzenia w historii Pucharu jest otwarta. Nawet mając na uwadze wchodzące na najwyższy poziom sportowy pokolenie młodszych rywalek.

    Czy Justyna Kowalczyk będzie miała w tym roku swój sezon życia? Chciałbym, tym bardziej śledząc ogrom wysiłku, jaki włożyła w przygotowania. Biegi narciarskie to jedna z najbardziej wymagających fizycznie dyscyplin sportu na świecie a Polka słynie z tego, że przygotowując się do każdej zimy wykonuje  wyjątkowo ciężką pracę, nawet na tle innych wybitnych zawodniczek i zawodników.   Mam również nadzieję, że oczekiwania względem reprezentacji skoków narciarskich zdejmą z niej nieco presji. Kowalczyk nie będzie rodzynkiem i jedyną nadzieją, wokół której toczy się portalowo-tabloidowe życie w czasie Igrzysk.

    Choć sport rządzi się swoimi prawami, z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że nasza biegaczka w kluczowych momentach będzie przygotowana w 100%. Czy wraz z nią do sezonu olimpijskiego przygotowali się sprawozdawcy TVP? Tak wybitna osobowość zasługuje na szczególny szacunek. Wierzę w jej formę, pracę, i cierpliwość. Wierzę też, że w związku z tym jak co roku w marcu podsumuje sezon świetnymi wynikami. ?Sprawdzam? trzeba więc powiedzieć nie jej a rozmaitym redakcjom, które z kamerami i dyktafonami przemierzać będą północną półkulę świata w poszukiwaniu taniej sensacji: konfliktów z trenerem, spisku Norwegów i przekrętów Rosjan a nie sukcesów naszej biegaczki.

  • Po co Bjoergen astma?

    Marit Bjoergen wygrała pierwszą eliminację Pucharu Świata dominując nad rywalkami. Ta sama Marit Bjoergen, która kilka lat temu za nimi nie nadążała. Potem zachorowała na astmę i wszystko się zmieniło. Medialne polowanie na astmatyków czas zacząć.

    W dyscyplinach wytrzymałościowych żadna dominacja nie jest jednoznaczna.Sprawa Lance?a Armstronga i ujawnione przy tej okazji dokumenty pokazują , jak głęboko niedozwolone wspomaganie wpisało się w kulturę gałęzi biznesu, jaką jest sport wyczynowy.

    Fot. Oskar Karlin, flickr, CC BY-SA 2.0

    Biegi narciarskie zasadniczo nie różnią się w tej kwestii. Trzy lata po tym, gdykolarze zmagali się z ?aferą festiny?, na stacji benzynowej w okolicach fińskiego Lahti ktoś znalazł torbę z logotypem fińskiej federacji narciarskiej. Okazało się, że w środku jest cały arsenał środków dopingujących. Incydent ten zakończył się największym skandalem w historii fińskiego sportu. Genialna generacja biegaczy, która okazała się być produktem medycyny, upadła. Dekadę później, zniszczony przez alkohol i depresję ex-bohater narodowy, Mika Mylylla w swoim domu popełnił samobójstwo. Z perspektywy czasu można wysnuć wniosek, że fiński biegacz, tak jak kolarze: Lance Armstrong, Jan Ullrich czy Marco Pantani był ikoną pewnej epoki, w której doping był niemal akceptowany. Fakt, że media, kibice, działacze i historia rozprawiły się z nim w okrutny sposób (podobnie jak z Pantanim, który konsekwencje uczestnictwa w podobnym systemie wytrzymał jeszcze krócej) pokazuje, jak poważna jest to sprawa, jak nie należy jej bagatelizować i wreszcie, należy ją przypomnieć zwolennikom legalizacji niedozwolonego wspomagania.

    Trzeba przy tym jasno powiedzieć, że prócz niedozwolonych środków, z których stosowaniem walczy WADA (Międzynarodowa Agencja Antydopingowa) oraz ? mniej lub bardziej ? poszczególne federacje sportowe, istnieje wiele specyfików, które zawodnicy mogą przyjmować. Od końskich dawek witamin i minerałów, przez ekstrakty ziołowe, środki homeopatyczne by skończyć na substancjach chemicznych, które powstają w laboratoriach, ale w przeciwieństwie do zabronionego ?koksu? są dostępne w normalnej dystrybucji. Większość tych preparatów atleci przyjmują po to by? przeżyć. Wytrzymać katorżniczy trening i uzupełnić niedobory. W dalszej kolejności jest wspomożenie regeneracji czy poprawa pewnych parametrów, w dozwolony przez władze sposób.

    A co, gdy zawodnik w jakiś sposób odbiega od normy? Cierpi na jakieś schorzenie, wrodzone lub nabyte? Czy miejscem dla niego są wyłącznie igrzyska paraolimpijskie, czy też może startować z w pełni sprawnymi konkurentami? Czy może przyjąć odpowiedni lek, który ? gdyby nie był licencjonowanym profesjonalistą ? brałby wychodząc na jogging przed pracą, czy też musi zrezygnować ze sportowej kariery? Lub, co jest pewnym ekstremum i znakomicnie obrazuje sprawę, zastosować protezę jak biegacz Oscar Pistorius. Skoro i tak przepisy antydopingowe są dalekie od idei ?zera tolerancji? (wiele norm pozostawia zawodnikom pole manewru przy manipulacjach, jest również dalekich od naturalnych parametrów organizmu), to dlaczego nie pozwolić na przyjmowanie ściśle określonych ilości określonych środków leczniczych bez sankcji dyskwalifikacji?

    Tak jest właśnie z lekami na astmę. Co ważne, przyjmowanymi wyłącznie we wziewie, czyli z inhalatora. Do niedawna potrzebne było zaświadczenie (tzw.TUE, ?wyjątek dla użycia terapeutycznego?), obecnie np. salbutamol można wdychać niemal do woli. Wystarczy zadeklarować przy kontroli, że stosuje się taki środek. Mógłby to więc robić każdy, także Justyna Kowalczyk, która odważnie i jawnie, wraz ze swoim trenerem krytykuje zawodniczki, które przyjmują leki na astmę. W tym miejscu wkraczam na bardzo grząski grunt. Po pierwsze nie jest udowodnione, czy przyjmowane przez zdrowego sportowca kortykosterydy poprawiają wydolność. Po drugie, o czym przy okazji afery Armstronga wielokrotnie wspominał Johnatan Vaughters, jeden z ?nawróconych? doperów, obecnie będący na czele ruchu chcącego oczyścić kolarstwo, doping lepiej działa na organizmy mniej utalentowane. Po trzecie wreszcie, nasza mistrzyni sama ma na swoim koncie przykrą przygodę z TUE (jest to niestety częsty przypadek, gdy nawet najlepsi nie orientują się w gąszczu przepisów i składów leków; to mało profesjonalne, ale to fakt), zatem eksperymenty z medykamentami mogłyby mieć dla niej drastyczne konsekwencje z koniecznością zakończenia kariery włącznie.

    W zeszłym sezonie Aleksander Wierietielny postawił śmiałą tezę, w myśl której Bjoergen bierze legalne kortykosterydy, by lepiej natlenić mięśnie. Śledząc jej karierę można faktycznie zauważyć tę prawidłowość. W przypadku wielu sportowców ewolucja sylwetki wiązała się ze zmianą przygotowań, zmianą diety czy wreszcie, zmianą lub wprowadzeniem wspomagania. Kolejne wieloznaczności pojawiają się, gdy spojrzymy na ostatnie trzy dekady historii norweskich sportów wytrzymałościowych. Niemal cały czas na topie, wiele gwiazd, które dominowały przez lata (Bj?rn D?hlie, Johann Olav Koss, Ole Ejnar Bjoerndalen, Marit Bjoergen), federacje solidnie wspierane finansowo przez państwo. Do tego niemal zero wpadek. To sugerowałoby zorganizowany system. W opozycji należy postawić bardzo istotny fakt, jakim są porażki Norwegów w latach, gdy ich główni rywale wprost sięgali po doping. Twórcami złotej generacji włoskich biegaczy: Stefanii Belmondo, rodzeństwa di Centów czy Silvio Faunera byli ci sami lekarze, którzy wprowadzili EPO do kolarstwa. Finowie na przełomie XX/XXIw. zdobyli wyraźną przewagę dzięki zorganizowanemu systemowi wspomagania. Podczas Igrzysk w Salt Lake City z Norwegami i Norweżkami wygrywali Johan Muehleg i Rosjanki by szybko wpaść na stosowaniu dopingu krwi. Cztery lata później, w Turynie, austriaccy biathloniści, którzy mieli zdetronizować Ole Einara Bjoerndalena musieli uciekać przez okno przed kontrolerami, ponieważ byli klientami znanego m.in. Bernhardowi Kohlowi laboratorium Humanplasma.

    Te wszystkie historie to m.in. efekt niedostatecznych kontroli, braku systemu paszportów biologicznych. Na ich tle kortykosterydy Marit Bjoergen wyglądają niewinnie. Tym bardziej, że astma wysiłkowa, zwłaszcza po kilkunastu przetrenowanych sezonach, gdy organizm narażony jest na zimno, wiatr, zanieczyszczenia czy drażniące chemikalia (sprawa dotyczy więc większości sportowców, którzy godzinami szlifują formę na szosach, bieżniach i w basenach) jest realną zmorą zarówno profesjonalistów jak i amatorów. Zmagał się z nią m.in. Robert Korzeniowski. Bjoergen po symbicort w sprayu sięgnęła będąc już ukształtowaną zawodniczką, mając na koncie wiele sezonów wdychania zmrożonego powietrza. Patrząc na regularnie przekroczone normy pyłu zawieszonego w małopolsce pozostaje czekać, kiedy podobna przypadłość dopadnie i naszą mistrzynię…

    W całej sprawie przykre jest to, że piękna rywalizacja dwóch wielkich indywidualności: Kowalczyk i Bjoergen chowa się w cieniu podejrzeń i oskarżeń. Winna nie jest Bjoergen, która prawdopodobnie naprawdę ma astmę. Winni nie są Kowalczyk i Wierietielny, którzy mają prawo czuć się sfrustrowani: mimo wszystko nie rywalizują z norweską kadrą na tych samych warunkach. Trzydzieści lat zaniedbań, gdy doping był de facto niewykrywany, gdy sportowcy regularnie nadużywali procedury TUE, by maskować wspomaganie, gdy nikt nie mówił, że coś jest nie w porządku, patrząc na coraz bardziej wynaturzonych atletów. To wszystko odbija się na współcześnie startujących zawodnikach.

    Tekst pierwotnie opublikowany w portalu natemat.pl 27.11.2012

  • Męskie – żeńskie

    Męskie – żeńskie

    Polskie media kompletnie pomijają połowę rozgrywanego Tour de Ski. Męską połowę. W narciarstwie biegowym na najwyższym poziomie nagrody finansowe są jednakowe dla obu płci. Sama rywalizacja jest wyraźnie odmienna.

    Dla nas jednoznacznie ciekawsza i bardziej emocjonująca jest oczywiście walka o zwycięstwo wśród kobiet. Justyna Kowalczyk przeciwko rywalkom z Norwegii z Marit Bjoergen na czele. Podobnie jest w kolarstwie górskim, gdzie mainstreamowe media skupiają się głównie na Mai Włoszczowskiej. Oczywiście trudno wymagać, by karmić widzów wielogodzinnymi relacjami z, co tu ukrywać, nudnawych zawodów. Tyle tylko, że sporty wytrzymałościowe nie muszą, i często nie są nudne.

    Biegi narciarskie w ciągu ostatnich dwudziestu lat przeszły niebywałą ewolucję. Monotonne, długodystansowe, indywidualne czasówki zastąpiono biegami ze startu wspólnego, dołożono sprinty, położono nacisk na krótsze dystanse. Były wybitny zawodnik, Norweg Vegard Ulvang spełnił jedno ze swoich marzeń i powołał do życia prestiżową etapówkę, czyli właśnie Tour de Ski. Podobną formę ma od kilku lat także finał Pucharu Świata.

    Śledząc tegoroczne TdS jestem pod ogromnym wrażeniem rywalizacji w kategorii mężczyzn. Choć Dario Cologna z dużą przewagą nad rywalami pewnie zmierza po trzecie zwycięstwo w karierze, to co się dzieje za jego plecami jest fascynujące. Szczególnie męskie biegi ze startu wspólnego pokazują, jak mocna i wyrównana jest stawka zawodników. W sytuacji gdy na kilkaset metrów przed metą, pomimo licznych wcześniejszych ataków i rozgrywek taktycznych biegnie sporych rozmiarów peleton, można do końca oczekiwać pasjonującej rywalizacji.

    Tymczasem u kobiet… Kilka zdecydowanie najmocniejszych zawodniczek często niemal od początku rozgrywa bieg między sobą, inicjując ucieczkę. Większość grupy nie wytrzymuje już pierwszych prób selekcji.Wyraźna dominacja raptem kilku zawodniczek powoduje, że gdyby nie obecność Polki, można by zapomnieć o szerszej widowni przed telewizorami. Niestety podobnie jest w kobiecym kolarstwie, niemal we wszystkich jego odmianach.

    Panie biegające na nartach traktowane są na równi z mężczyznami, jeśli chodzi o finanse. To dobrze. Daje to szansę na rozwój dyscypliny, niezbędny do tego, by więcej chętnych do udziału w zawodach na najwyższym poziomie wyczynu chciało walczyć o laury. Wtedy to, że ataki i finisze, w bezpośrednim porównaniu z mężczyznami wyglądają jak w zwolnionym tempie, traci na znaczeniu. Jeśli jest wielu chętnych do wygrania, sama rywalizacja między nimi robi się ekscytująca. Tempo jazdy czy biegu spada na dalszy plan.

    Powodów zrównania płac dla kobiet i mężczyzn przez władze FIS (Międzynarodowa Federacja Narciarska) może być kilka. Wpływ Skandynawów, systemowo wyczulonych na kwestie nierówności społecznych wydaje się być bardzo istotny. Refleksja nad drogami rozwoju dyscypliny, za którą biorą odpowiedzialność wydaje się iść w dobrym kierunku. Dla odmiany rządzący kolarstwem Irlandczyk Pat McQuaid został kilka dni temu nazwany przez australijską zawodniczkę Chloe Hosking „kutasem”, ponieważ UCI nie zgodziła się na uregulowanie przepisami minimalnej pensji dla zawodowych kolarek (co ma miejsce w przypadku zawodowych kolarzy). Trudno się z nią nie zgodzić.  O ile bowiem kobiece biegi narciarskie stają się coraz ciekawsze i wyraźnie ruszają w stronę oświeconego światła, o tyle kobiece kolarstwo wydaje się być nadal trzymane w mrokach średniowiecza. I na nic zda się ciężka praca samych zawodniczek, skoro przez rozwiązania systemowe, nikt nie będzie zainteresowany ani nimi samymi a tym bardziej efektami ich zaangażowania.

    CDN.

    Petter Northug w imponującym stylu wygrywa Skiathlon podczas Tour de Ski 2012

    Marit Bjoergen w imponującym stylu wygrywa Skiathlon podczas Tour de Ski 2012. Po biegu Therese Johaug przebiera się przed kamerami

  • Kiedy zjedzą Justynę Kowalczyk?

    Kiedy zjedzą Justynę Kowalczyk?

    Jedna z najwybitniejszych postaci w historii polskiego sportu stoi przed, prawdopodobnie, najtrudniejszymi chwilami w swojej karierze. Ma tak bogaty dorobek, że mogłaby spokojnie odejść sportową emeryturę. Jest blisko szczytu swoich fizycznych możliwości. Świetnie radzi sobie z opinią publiczną. Ale ma silniejszą od siebie rywalkę, z którą regularnie przegrywa.

    Aby nie przynudzać, tutaj znajduje się lista osiągnięć Justyny Kowalczyk. W swojej karierze zwyciężała już na każdym szczeblu wyczynowego sportu, po drodze wyrównując i ustanawiając kilka rekordów. Co więcej, dyscyplina, którą uprawia, w wydaniu kobiecym jest tak samo wysoko płatna jak w wydaniu męskim. Oznacza to, że poziom sportowy jest naprawdę wysoki. Dodatkowo nasza zawodniczka pochodzi z miejsca, gdzie o biegach narciarskich do tej pory nie mówiło się zbyt często a i warunki do trenowania są nienajlepsze. Jest więc fenomenem.

    Co warte podkreślenia, mimo specyficznego charakteru, dobrze radzi sobie z mediami. Mam w pamięci wywiad i sesję zdjęciową dla jednego z kobiecych miesięczników. Ciekawe wypowiedzi, dobra, choć nienachalna stylizacja, chciało się czytać, oglądać i dowiedzieć czegoś więcej. Sukces sportowy skutecznie zamienia na korzyści finansowe. Kontrakt i kampania reklamowa banku może nie powala na kolana, ale nie tylko przynosi jej określony dochód co jeszcze utrwala obecność w środkach masowego przekazu i wzmacnia wizerunek.

    Dla porównania Adam Małysz czy Otylia Jędrzejczak rozmieniali się na drobne reklamując niemal wszystko: zupki w proszku, herbatę, telefonię komórkową czy panele podłogowe. Kowalczyk nie dość, że związała się z bankiem, to jeszcze takim, który ma w nazwie „Pol” (cóż z tego, że greckim), zatem jako reprezentantka Polski zagrała perfekcyjnie.

    Owszem, nie jest tak ujmująca w obyciu jak Małysz, jednak zjednuje sobie sympatię kibiców szczerością i bezpośredniością. Na prowadzeni prasowego konfliktu z równie wybitną co ona sama rywalką – Marit Bjorgen raczej nie zyskuje, ale przynajmniej jest jasno określoną osobowością. Nie wiem, ile w tym kreacji a ile prawdy, ale dzięki temu mamy do czynienia z Wielkim Pojedynkiem „Dobra ze Złem”. A takie i kibice i dziennikarze uwielbiają. Czyż to nie piękna historia? Dziewczyna z Kasiny w towarzystwie oddanego jej Trenera, z kraju, w którym nie ma wielkich tradycji narciarskich, do tego czystsza niż sopel lodu przeciwstawia się światowej potędze, do tego o wątpliwych, okołodopingowych konotacjach.

    Od Eurosportu przez Gazetę Wyborczą po Fakt. Zimą wszyscy żyjemy rywalizacją Kowalczyk z Bjorgen. Technicznie (zjazdy!) oraz technologicznie i finansowo Polka stoi na przegranej pozycji. Do tej pory jej rewelacyjne możliwości fizyczne połączone z katorżniczą pracą, o której nota bene potrafi barwnie opowiadać, pozwalały jej czasami lub wręcz często wygrywać z Norweżkami i całą resztą świata. Dokładając do tego przemyślany kalendarz startowy, przez trzy ostatnie sezony Kowalczyk królowała na biegowych trasach.

    Zeszłoroczne Mistrzostwa Świata zakończyła bez złotego medalu, ale obroniła się wygrywając drugi raz z rzędu Tour de Ski, do tego po raz trzeci klasyfikację generalną Pucharu Świata. Kryształową Kulę zdobyła jednak nie tylko dzięki dobrej formie, ale też dzięki niezwykłej regularności. To, co było widoczne w drugiej połowie poprzedniego sezonu, potwierdza się i w tym. Marit Bjorgen ma nie tylko lepszą technikę (wszak nie od dziś wiadomo, że Skandynawowie rodzą się z nartami na nogach), zaplecze finansowe, sprzętowe i serwisowe. Jest również silniejsza fizycznie. Dla sportowca, który, jak sama Kowalczyk wspomina, nigdy w swojej karierze nie był mocniejszy, to musi być bolesne.

    Dziennikarze, którzy nieszczególnie mają pojęcie o sportach wytrzymałościowych póki co nie szukają sensacji i zachowują życzliwą cierpliwość. Gorzej z kibicami, zwłaszcza internetowymi. W tym miejscu trzeba więc powiedzieć bardzo istotną rzecz. W sezonie 2011/2012 Justyna Kowalczyk właściwie nic nie musi. Owszem, fajnie byłoby, gdyby po raz trzeci z rzędu wygrała Tour de Ski albo po raz czwarty Klasyfikację Pucharu Świata (realizacja celu numer jeden mocno ułatwia realizację celu numer dwa). Owszem, dobrze dla niej samej byłoby, gdyby kilka razy wygrała z Bjorgen i stanęła na najwyższym stopniu podium. Psychicznie byłaby mocniejsza przed kolejnymi sezonami, w których prawdopodobnie będzie nadal walczyła z najlepszą z Norweżek. Może już nie z Bjorgen (starszą o trzy lata) a z Johaug (młodszą o pięć). Ale jeśli jej się to nie uda – nic straconego.

    O ile nie wydarzy się nic złego, Kowalczyk na najwyższym poziomie będzie rywalizować przynajmniej przez trzy lata (do Igrzysk w Soczi). Tam faktycznie będzie walczyć o wielki prestiż, wejście do historii sportu nie tyle polskiego co światowego (choć de facto i tam już dotarła) i cel postawiony przed samą sobą. Do tego czasu, mimo, że już wkrótce rzucą się na nią krytyczne sępy rządne zakończenia kariery, szukające sensacji i dowolnej afery, tak naprawdę może być spokojna. Swoje już wygrała i, czy tego chce czy nie, do końca swoich dni będzie ikoną sportów zimowych.

  • Wybór?

    Wybór?

    05.07.2011 zmarł kolejny zawodnik z ?pokolenia EPO?. Po kolarzach: Marco Pantanim, Jose Marii Jimenezie i Franku Vandenbroucke?u w niewyjaśnionych do końca okolicznościach odszedł biegacz narciarski, mistrz olimpijski i czterokrotny mistrz świata, Mika Myllylä.

    Mistrzostwa Świata w fińskim Lahti (luty 2001) polscy kibice przeżywali głównie z perspektywy rywalizacji Adama Małysza z Martinem Schmittem. Polak, którego gwiazda właśnie rozbłysła najjaśniejszym blaskiem zdobył dwa medale (w tym jeden złoty) wzbudzając euforię wśród rodzimych kibiców. Byliśmy wtedy spragnieni sukcesów i pozytywnej energii, którą wąsacz z Wisły wniósł do naszej rzeczywistości.

    Tymczasem nieco w tle rozgrywała się jedna z najpoważniejszych afer dopingowych, porównywalna z kolarską ?aferą Festiny?.

    Wszystko rozpoczęło się niewinnie. Ktoś zostawił na stacji benzynowej torbę z logotypem fińskiej federacji narciarskiej. Uczciwy znalazca oddał ją na policję a tam, w celu poszukania śladów ewentualnego właściciela otworzono bagaż. W środku znaleziono strzykawki, torebki do kroplówek oraz recepty na HES. Środek zwiększający objętość osocza krwi, służący do maskowania użycia EPO (ten sam, który wykryto u drugiego kolarza Vuelta a Espana 2010, Ezequiela Mosquery).

    Mistrzostwa, które miały być wielkim sukcesem fińskiego sportu, gdzie, po latach upokorzeń i porażek doznawanych ze strony norweskich biegaczy, gospodarze mieli sięgnąć szczytu, przerodziły się w mistrzostwa wstydu.

    Największe gwiazdy: Mika Myllylä, Jarri Isometsä, Harri Kirvesniemi, Virpi Kuitunen a także Milla Jauho i Janne Immonen zostały namierzone, poddane kontrolom i uzyskały pozytywny wynik badania na obecność HES. Fińske, męskie narciarstwo biegowe na poziomie wyczynowym praktycznie przestało istnieć. Zawieszono zawodników, zwolniono trenerów i lekarzy. Dokonano czystki. Do tej pory szybsi są tamtejsi zawodnicy kombinacji norweskiej niż regularni biegacze. Kobiety, które w owym czasie nie miały tak eksponowanej pozycji i statusu celebrytek podniosły się szybciej a nawet jedna z niesławnej ?Szóstki z Lahti?, Virpi Kuitunen, po powrocie z dyskwalifikacji udanie kontynuowała karierę.

    Najlepszy z reprezentantów Finlandii, Mika Myllylä również próbował wrócić, lecz tak naprawdę jego świat skończył się w dniu, gdy pechowa torba znalazła się na stacji benzynowej. Popadł w alkoholizm, pojawiła się depresja i próby samobójcze. W 2007r rozwiódł się z żoną.  Ciągany po sądach, na początku 2011 roku przyznał się oficjalnie do stosowania EPO. Piątego lipca został znaleziony martwy w swoim domu. Policja wstępnie wykluczyła uczestnictwo osób trzecich w śmierci zawodnika.

    Historia nader podobna do tych z udziałem Pantaniego (odarty z godności, z ?ukradzionym? zwycięstwem w Giro, po latach przedawkował kokainę w pokoju hotelowym), Franka Vandenbrucke?a (?cudowne dziecko? belgijskiego kolarstwa, po spektakularnych wyczynach w czasach radosnego stosowania dopingu nie mógł się odnaleźć w nowej rzeczywistości, zmarł z powodu zatoru płucnego w hotelu w Senegalu podczas wieczoru spędzonego z prostytutkami) czy Jose Marii Jimeneza (w górach odjeżdżał najwybitniejszym kolarzom przełomu XX/XXIw, zmarł na atak serca w szpitalu psychiatrycznym).

    Wszyscy oni największe triumfy święcili pod koniec lat ’90, gdy działania antydopingowe były tak naprawdę w powijakach a testy na nielegalne wspomaganie krwi dopiero powstawały. Byli gladiatorami, którzy przynosili swoim rodakom emocje i radość, pokonując największych herosów. Pantani zwyciężył niemiecką maszynę, Jana Ullricha i stawiał opór produktowi amerykańskiego snu ? Armstrongowi. Jimenez przywracał pamięć wybitnych górali,  bezkompromisowo frunąc pod każde wzniesienie. ?VDB? dawał nadzieję Belgom na powrót do czasów znanych ze zwycięstw dawnych mistrzów. Myllylä pokonał ?niepokonanych? Norwegów.

    Gdy wpadli, stali się wrogami publicznymi. Fiński minister kultury powiedział wręcz, że ?Wszyscy, którym zwycięstwa naszego zespołu przynosiły radość, czują się teraz zdradzeni?.

    Francuzi po aferze Festiny i Tourze Wstydu w 1998 wybaczyli swoim idolom. Pozwolili wrócić w nowej roli. Virenque, który do końca próbował wszystkim wmówić, że jest niewinny, ostatecznie zrobił kolejny cyrk w swojej karierze, rozpłakał się przed kamerami, ale znalazł dla siebie miejsce i wszyscy znów go pokochali. Ivan Basso czy Michele Scarponi zwyczajnie odczekali czas karencji, dostali drugą szansę i z niej skorzystali.

    Tymczasem Myllylä po kompromitacji jedyne czego szukał, to spokoju ducha. Nie znalazł. Przecież zdradził i oszukał.