Tag: Juan Jose Cobo

  • 12 Wydarzeń 2011r. Ewakuacja sponsorów

    12 Wydarzeń 2011r. Ewakuacja sponsorów

    Po sezonie 2011 swój żywot zakończyły ekipy: HTC, Geox, mecenat Flavio Becca’i a na naszym podwórku CCC finansowo spadło do trzeciej ligi. To nie był łatwy rok dla kolarstwa. Światowy kryzys zniechęca do inwestowania w ryzykowne przedsięwzięcia co odbija się na stanie grup zawodowych.

    Roszady wśród ekip z najwyższej półki to nic nowego. Niewiele jest takich, które działają latami ze zbliżonym zestawem sponsorów a nawet najwytrwalsi dyrektorzy sportowi w końcu muszą się poddać. Zazwyczaj działo się tak jednak z powodu afer dopingowych i złego klimatu wokół kolarstwa.

    W tym roku swój żywot zakończyła ekipa, która od pewnego czasu z dopingiem nie miała zbyt wiele wspólnego. Do tego była kuźnią młodych talentów (zatem realnie nie była droga w utrzymaniu bo budżetu nie nadwerężały gwiazdorskie kontrakty), miała w składzie najlepszego sprintera ostatnich sezonów i najwięcej zwycięstw na koncie. Wraz z transparentną polityką antydopingową team Highroad był teoretycznie łakomym kąskiem dla potencjalnych sponsorów.

    Ekipa Geox to nieco inna historia, choć z kilkoma gwiazdami na pokładzie (Menchov, Cobo) to jednak nie miała tak dobrego PR jak Highroad. Mimo tego mając za sobą sezon z dobrymi wynikami w wielkich tourach i charyzmatycznego lidera (wspomniany Cobo, który w świetnym stylu wygrał Vueltę) taki zespół powinien liczyć raczej na przedłużenie współpracy ze sponsorami lub nawet na podwyższenie budżetu a nie na likwidację.

    Team Leopard to z kolei przykład, jak kapryśny miliarder może bawić się przy pomocy zawodowych sportowców a gdy ci nie spełniają jego oczekiwań, odstawić ich w kąt niczym niechciane zabawki. Owszem, Cancellara i bracia Schleck zawiedli, bo nie zdobyli założonych celów, ale była to perspektywiczna ekipa z szansami na sukces w kolejnym sezonie.

    Również polskie CCC od strony sportowej prezentowało się nieźle. Kilka dobrych wyników nie przekonało Dariusza Miłka, że warto rozwijać projekt. W zamian za to obciął go do minimum i po jednorocznym pobycie wśród ekip w pełni zawodowych drużyna wróciła do trzeciej ligi.

    Można za te niepowodzenia obwiniać pojęcie klucz: „Kryzys”. Można zawodników za niewypełnienie sportowych celów. Mam wrażenie, że nie chodzi tu wcale o problemy z budżetem – wszak kolarstwo nie jest astronomicznie drogim sportem, doping – sezon 2011 był wyraźnie „czystszy” od poprzednich ani brak wyników – Cavendish i spółka nawygrywali się aż nadto.

    Jeśli można gdzieś szukać przyczyn, trzeba spojrzeć na sponsoring sportu nieco szerzej. Pisałem o tym niedawno w kontekście klubów amatorskich, to samo może dotyczyć grup zawodowych, nawet najbardziej skutecznych. Aby przekonać mecenasa do łożenia na drużynę, trzeba dać mu coś więcej. Owszem, marketingowiec wyliczy zwrot (o ile mnie pamięć nie myli Wyspy Balearskie miały zwrot z inwestycji w grupę pierwszej dywizji więcej niż dwukrotny), ale niekoniecznie przełoży się on na sprzedaż czy wizerunek. Nowe grupy takie jak Sky czy Garmin zmieniły nieco podejście do tego czym jest grupa zawodowa. Nie są to „drużyny” lecz „projekty” z konkretną identyfikacją (narodową jak Sky) czy wizerunkiem („czyste kolarstwo” jak Garmin). Istotne jest również umiejętne korzystanie z nowych mediów – sama obecność w telewizji czy nieskoordynowane działania na Twitterze (Cavendish) nie muszą przekładać się na możliwość korzystnego zaprezentowania się sponsorowi.

    Sezon 2012 będzie więc inny pod wieloma względami. Powstają „super grupy”, do głosu coraz silniej dochodzi świat angielskojęzyczny. Kolarska konserwa została w wyraźny sposób rozhermetyzowana, niestety, nie obyło się bez strat.

    Zwiastun filmu „The Road Uphill” o braciach Schleck, liderach nieistniejącej już grupy Leopard

    Wygranie Vuelty przez Juana Jose Cobo nie wystarczyło do przetrwania grupy Geox

    Dwanaście dni przed końcem roku wystartowałem z podsumowaniem sezonu. Codziennie jedno z dwunastu, moim zdaniem najważniejszych wydarzeń kolarskiego roku 2011. Oto one:

    12. Czeski Offroad
    11. Klenbuterolowa żenada
    10. Zmiany w polskim MTB 
    9. Ewakuacja sponsorów

  • Nazwiska nie grają

    Nazwiska nie grają

    Nibali nie dał rady. Podobnie jak Scarponi, Rodriguez, Anton. Wiggins i Mienszow z liderów stali się pomocnikami. O wygranie Vuelta Espana 2011 walczą: zawodnik stawiany w przedwyścigowych spekulacjach raczej jako czarny koń niż jako 100% faworyt oraz kolarz kompletnie wcześniej nieznany. Co więcej, rywalizacja Cobo i Froome’a jest porywająca. Jeśli ktoś obstawiałby takie wyniki przed zawodami, teraz byłby milionerem.

    Tegoroczny wyścig dookoła Hiszpanii to wyzwanie dla kibica. Nie ma wielkich gwiazd, Condador nie walczy ze Schleckiem, ścigają się zawodnicy drugiego i trzeciego planu. Pierwsze dni peleton przejechał na remis ze wskazaniem na Joaquima Rodrigueza. Częste zmiany lidera poprowadziły do sensacyjnego rozstrzygnięcia podczas jazdy indywidualnej na czas. Bradley Wiggins, który w początkowej fazie wyścigu prezentował się świetnie i był stawiany jako główny rywal dla Vicenzo Nibalego przegrał ze swoim pomocnikiem, Christopherem Froomem. „Wiggo” i kierownictwo ekipy dali brytyjskiemu Kenijczykowi wolną rękę na górskich etapach w Asturii, jednak ten nie był w stanie odeprzeć ataku Juana Jose Cobo. Ten dla odmiany w swoim numerze wiezionym na plecach ma jedynkę, więc teoretycznie jest nominalnym liderem. Ale mało kto przed wyścigiem stawiał właśnie na niego a oczy ekspertów zwracały się raczej ku postaci Denisa Mienszowa. Wszak Rosjanin dwukrotnie wygrywał Vueltę i raz Giro, zatem to on powinien walczyć o końcową wygraną.

    Tymczasem Wiggins opadł z sił – mordercze nastromienia podjazdów w Asturii i Kantabrii zwyczajnie go przerosły. Froome jedzie więc sam i walczy z całych sił by wydrzeć Cobo koszulkę lidera. Spektakularny atak na Pena Cabarga to jeden z najbardziej emocjonujących momentów podczas wielkich tourów w ostatnich latach. Trzynaście sekund, dzielących obu zawodników można zyskać przy wsparciu kolegów z drużyny na nerwowych etapach w Kraju Basków. W tym układzie przewagę wydaje się mieć Hiszpan Cobo. Denis Mienszow lojalnie wywiązuje się bowiem z roli „super gregario”. To imponujące, że zawodnik z takim portfolio i cały czas z formą na top3 wielkiego touru potrafi w stosownym momencie stłumić swoje ego i pomóc mniej utytułowanemu koledze z drużyny. Mając w pamięci jazdę papierowych liderów, których w ostatniej dekadzie holowali w górach na przykład polscy pomocnicy, bez szans na choćby podjęcie próby walki o etapowe zwycięstwo, jazda Rosjanina nabiera dodatkowego wymiaru.

    W tle walki o zwycięstwo obserwujemy ambitną walkę o miejsca w czołówce i etapowe zwycięstwa. Przetasowania w światowym peletonie, fuzje i upadki grup zawodowych powodują, że wielu kolarzy jest niepewnych swojej przyszłości. Także rewelacja wyścigu, Christopher Froome dopiero teraz negocjuje kontrakt na sezon 2012. Przed Vueltą umowa z grupą Sky miała nie być przedłużona.

    Nieco po cichu, ale bardzo skutecznie jedzie Maxime Monfort. Podczas Tour de France wykonał tytaniczną pracę na rzecz Andy Schlecka, teraz mając wolną rękę zajmuje szóste miejsce. Ponieważ nie wiadomo, czy znajdzie się w składzie „RadioParda” będzie miał mocny argument w rozmowach z potencjalnymi pracodawcami. Dwudziestopięcioletni Bauke Mollema (Rabobank) jest w klasyfikacji tuż za Wigginsem i jeśli Brytyjczyk „wyjedzie się” dla Froome’a może awansować na podium. Rok młodszy od niego jest inny Holender, Wout Poels z drużyny Vacansolei i choć zajmuje miejsce na granicy pierwszej dziesiątki, jedzie niezmiernie ambitnie, często atakuje i zdecydowanie jest jasnym punktem tego wyścigu. Warto zaznaczyć, że swoją formę przed Vueltą budował podczas Tour de Pologne gdzie był czwarty w końcowej klasyfikacji. Bardziej znany bohater z Polski, Daniel Martin (Garmin) jest czternasty, ale wygrał etap i co chwilę szuka kolejnej szansy.

    Dwa najbliższe odcinki zapowiadają się więc bardzo ciekawie. Z niecierpliwością czekam nie tylko na rozstrzygnięcia, ale przede wszystkim na kolejne odkrycia, które mam nadzieję przyniosą. Niedoceniany Tour drugiej kategorii w tym roku wyraźnie zyskał przy bliższym poznaniu. Jeszcze przed jego zakończeniem mogę śmiało stwierdzić, że warto było poświęcić nieco czasu na śledzenie wydarzeń 66. Vuelta a Espana.

    W oczekiwaniu na decydujące momenty wyścigu proponuję jeszcze raz zobaczyć fascynującą walkę Froome’a z Cobo na podjeździe Pena Cabarga.

  • Juan Jose Cobo – lider znikąd?

    Juan Jose Cobo – lider znikąd?

    Genialny występ Juana Jose Cobo na Angliru właściwie dał mu zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Vuelty. Przed kolarzami ścigającymi się wokół Hiszpanii jeszcze jeden finisz na podjeździe i dwa nerwowe etapy w Kraju Basków. Cobo powinien sobie poradzić. Ale czy można mu ufać?

    Nieciekawa przeszłość

    Juan Jose Cobo ma 29 lat. Na koncie kilka sukcesów, które sugerują, że może być bardzo dobrym kolarzem etapowym. Wygrana w wyścigu Dookoła Kraju Basków (2007), 10. miejsce w hiszpańskiej Vuelcie (2009), kilka dobrych rezultatów w klasykach: 9. w Liege-Bastogne-Liege (2007) i Giro di Lombardia (2008). Wygrane etapy Tour de France (2008) i Vuelta Espana (2009). Wszystkie te wyniki osiągnął, jako zawodnik niesławnej ekipy Saunier Duval, której zawodnicy: Ricardo Ricco oraz Leonardo Piepoli w 2008r wpadli na EPO – CERA na skutek czego drużyna musiała wycofać się z Wielkiej Pętli a rok później straciła sponsorów. Cobo odszedł więc do Caisse d’Epargne, w którym zaliczył najgorszy sezon w życiu nie wchodząc w pierwszą trzydziestkę żadnego wyścigu, w którym startował.

    Z drugiej strony wtedy było wtedy a teraz jest teraz. Cobo, choć jeździł w nieciekawym towarzystwie sam nigdy pozytywnego wyniku testu antydopingowego nie miał. Fakt, że odrodził się po powrocie do grupy Maruo Gianettiego, która teraz reklamuje markę Geox (po Saunier Duval i Footon Servetto taki jest teraz główny sponsor) również nie jest argumentem przeciwko hiszpańskiemu kolarzowi. Wszak rezultaty uzyskiwane przez Denisa Menchova spadły po tym, gdy odszedł z Rabobanku do Geoxu właśnie (co zbiegło się „przypadkowo” z zakończeniem działalności wiedeńskiego laboratorium hematologicznego Humanplasma, ale to inna historia). Cobo być może tego sezonu nie ma rewelacyjnego, ale przed wyścigiem dookoła Hiszpanii sygnalizował niezłą formę, zajmując trzecie miejsce w Vuelta a Burgos.

    Minuta, która robi różnicę

    Nie ma na razie oficjalnych danych dotyczących czasu podjazdu Juana Jose Cobo na Angliru. Te nieoficjalne wskazują, że morderczy podjazd pokonał zaledwie 32 sekundy wolniej od Alberto Contadora w sezonie 2008, zatem uzyskał średnią prędkość podjeżdżania (VAM) około 1875. Można więc szacować, że daje to 6.25 Watt na kilogram masy ciała. Jest to nieco powyżej granicy 6.2 W/kg, która według specjalistów wyznacza granice ludzkich możliwości bez niedozwolonego wsparcia farmakologicznego. Dla porównania Ivan Basso na podobnie wymagającym podjeździe, czyli Monte Zoncolan podczas Giro d’Italia 2010 uzyskał VAM 1777 i stosunek W/kg 5.68. Contador wygrywając na Angliru pojechał niemal w sposób nadnaturalny (VAM 1930 i 6.4 W/kg). Minuta i dwadzieścia sekund różnicy, które Wiggins stracił do Cobo na najtrudniejszym odcinku wzniesienia powoduje, że VAM Brytyjczyka to 1734 i 5.78 W/kg, czyli „normalnie dla wybitnego kolarza w szczytowej formie”. Dodatkowo na niekorzyść Juana Jose Cobo działa fakt, że jest dość ciężkim i masywnie zbudowanym zawodnikiem (1,75m wzrostu i ok. 67-69kg wagi), zatem realnie musiał wygenerować więcej mocy by w tym tempie pokonać tak trudny podjazd.

    Zanim jednak zaczniemy rzucać kamieniami w Cobo niezbędne jest kilka uwag. Po pierwsze, powyższe wyliczenia to tylko szacunek. Po drugie, chyba najważniejsze, bardzo strome podjazdy podnoszą wartość VAM co rzutuje również na oszacowanie stosunku mocy do masy.

    Dodatkowo Cobo niemal cały wyścig jechał na remis z Wigginsem. Jeśli były różnice, to sekundowe. Zarówno na czasówce drużynowej jak i podczas górzystych oraz górskich etapów. Hiszpan stracił do Brytyjczyka 1’40” podczas jazdy indywidualnej, co odrobił z nawiązką w górach Asturii: łącznie 1’41” plus bonifikaty za drugie i pierwsze miejsce. To właśnie głównie bonifikaty odpowiadają za przewagę, którą wypracował nad zawodnikami grupy Sky: Wigginsem i Froomem. Zatem wygląda na to, że Cobo Vueltę jechał ekonomicznie, skupiając się na dwóch etapach gdzie miał największe możliwości wypracowania przewagi nad rywalami. Co więcej pochodzi z pobliskiej Kantabrii, więc z pewnością zna większość tajemnic jazdy w takim terenie.

    Cień przeszłości

    Wniosek jest tak naprawdę przykry. Jose Juan Cobo właśnie jedzie wyścig życia. Może być niemal całkowicie „czysty” a na Angliru prawdopodobnie wywalczył zwycięstwo w wielkim tourze, czyli życiowy sukces mając swój „dzień konia”. Taki, który zdarza się raz na kilka lat. Niestety grzechy jego kolegów z drużyny, licznych poprzedników i rywali a także niejasne i często żenujące zachowanie hiszpańskiego związku kolarskiego oraz UCI (obie organizacje skutecznie zamiatają wiele spraw pod dywan lub latami przeciągają kontrowersje) spowodowały, że zamiast cieszyć się walką kolarzy zaczynamy ich podejrzewać. Tym samym Cobo nie będzie zwycięzcą Vuelty, tylko „zwycięzcą Vuelty, który kiedyś był w grupie z doperami a potem o minutę za szybko wjechał Angliru”.