Bez względu na to, czym zakończy się epidemia wirusa: kryzysem, rewolucją czy jeszcze większą dominacją najbogatszych korporacji, sport w końcu wróci. Rywalizacja online jest jedną z możliwości, pytanie tylko, czy kolarstwo jest na nią gotowe?
Bez precedensu
Nawet w najczarniejszych scenariuszach: globalnej pandemii na niespotykaną skalę, wielkiego kryzysu niczym z lat ‘20 XXw, czy innych, nawet ekstremalnych reperkusji, ludzie mają potrzebę rywalizacji. Nie tylko o mięso, papier toaletowy czy cokolwiek innego.
Sport towarzyszy nam od zawsze, czy to w formie antycznych igrzysk, czy meczu piłki podczas “rozejmu bożonarodzeniowego” na ziemi niczyjej frontu zachodniego pierwszej wojny światowej
Masowo odwoływane wyścigi wiosną 2020 to pierwsza tak poważna przerwa w wyczynowym kolarstwie właśnie od obu wojen światowych. Ba, Włosi ścigali się nawet w 1940r gdy w Giro d’Italia triumfował nie kto inny jak Fausto Coppi a wrócili do rywalizacji rok przed Francuzami, w 1946 (wygrał Gino Bartali). Z kolei francuski Paryż-Tours rozgrywany był bez przerwy nawet pod niemiecką okupacją.
Ludzie adaptują się do niedogodności i zagrożeń szybciej niż mogłoby się wydawać.
Wyścigi F1, choć póki co jako towarzysko-reklamowy “event” już przenoszą się do symulatorów i transmisji online. Biorąc pod uwagę, że UCI w porozumieniu ze Zwiftem i tak zapowiadali rozegranie pierwszych “e-mistrzostw świata” spodziewam się szybkiej reakcji i rozegrania kilku testowych imprez wcześniej.
Pytanie tylko, czy jesteśm na to gotowi?
Sport czy event?
Pisząc o sporcie mam na myśli faktyczną rywalizację, a nie towarzyskie czy reklamowe wydarzenie promujące tego czy tamtego producenta oprogramowania.
Czym innym jest bowiem ustawka z kolegami, czy też nawet z tysiącami wirtualnych znajomych a czym innym sformalizowane zawody.
Mimo zapowiadanej, pilotażowej imprezy mistrzowskiej sądzę, że z wielu powodów kolarstwo nie jest gotowe na rywalizację indoor-online. Nie tylko ze względu na zamknięcie pod dachem ludzi, którzy są przyzwyczajeni do wiatru we włosach, adrenaliny na zjazdach i wchodzących im pod koła, entuzjastycznie wrzeszczących fanów.
Kto się zgodzi na 100% transparentność?
Ściganie online wymagałoby od zawodników największej zmiany mentalnej do tej pory. Rywalizujący na trenażerach kolarze zostaliby zmuszeni do odkrycia najważniejszych kart: masy ciała i generowanej mocy.
Owszem, wciąż kilku profesjonalistów zachowuje transparentność, udostępniając pełne dane z wyścigów na stravie, ale im bliżej są wielkich sukcesów, tym chętniej je ukrywają.
Oceniając np. dyspozycję na kluczowych podjazdach jesteśmy skazani na precyzyjne, jednak wciąż estymacje a weryfikować możemy je dzięki takim śmiałkom jak np. Tadej Pogacar, który póki co wciąż zachowuje przejrzystość i dzieli się swoimi danymi.
W trenażerowych wyścigach online to właśnie obserwacja i analiza “cyferek” byłaby jedną z głównych rozrywek, po kilku wyścigach wszyscy dokładnie znaliby parametry fizjologiczne najlepszych atletów świata.
A mogę się założyć, że wielu z nich chętnie zachowałaby te informacje tylko dla siebie i swoich najbliższych współpracowników.
15 lat wyścigu technologicznego do kosza?
W wirtualnym ściganiu wiele elementów udoskonalanych przez ostatnich 15 lat przestaje mieć znaczenie. Miliony a może i miliardy wydane przez całą branżę rowerową na dopracowanie aerodynamiki: ram, kół, kasków, strojów czy pozycji zawodnika przestaje mieć znaczenie.
“Zysków graniczynych” znanych szerzej jako “marginal gains” trzeba będzie szukać gdzie indziej w sytuacji, w którym wyścig staje się rozgrywką czysto fizjologiczną.
Wspomniana aerodynamika być może nie jest kluczowa dla amatora, ale warto w tym miejscu zaznaczyć, że różnice uzyskiwane dzięki przewadze technologicznej wcale nie były tak marginalne jak wskazywałaby nazwa. Zwłaszcza przy prędkościach rozwijanych przez zawodowców.
Z drugiej strony ostatnie torowe mistrzostwa świata pokazały, że to wciąż człowiek a nie maszyna głównie decyduje o wyniku. Rekordy świata na 4km bili bowiem nie Australijczycy na nowym, udoskonalonym modelu Argona a drużyna duńska korzystająca z poprzedniej iteracji, dostępnej nawet dla każdego zainteresowanego klienta indywidualnego.
Walka z żywiołem – zapomnij!
Jednym z kluczowych elementów kolarstwa jest obcowanie z siłami natury. Od tak indywidualnych kwestii jak reakcja organizmu na określoną pogodę: upał, zimno czy deszcz (czego przykładem są regularne problemy Rafała Majki w czasie ochłodzenia czy ulewy) po konieczność sięgania po “protokół ekstremalnych warunków pogodowych”, przerywania etapów czy anulowania wyścigów.
Poniekąd atak SARS-Cov-2 to najbardziej doniosła w skutkach ingerencja natury w światowy sport przy której lawina błotna na zeszłorocznym Tour de France to mało znaczący incydent.
Jeżeli jedną ze zmian, które wywoła będzie przeniesienie się wyścigów do zamkniętych pomieszczeń i rywalizacji online, wyeliminuje to kilka niezmiernie istotnych elementów.
Przewagę stracą zawodnicy, którzy do perfekcji opanowali technikę jazdy, na zjazdach, na bruku, w trudnych warunkach. Ci, którzy doskonale “czytają” sytuację w peletonie, wiatr, ukształtowanie terenu.
Wiele rozstrzygnięć, które wynikały z szybkiej reakcji na zmieniające się warunki, w wirtualnym ściganiu zwyczajnie się nie wydarzy nawet przy rozbudowie modelu odwzorowującego fizykę jazdy czy udoskonaleniu trenażerów.
Równe szanse, ale czy na pewno?
W obecnej formie wyścigi na trenażerach można traktować jedynie jako niezobowiązującą zabawę. Z wielu powodów rywalizacja nie jest i być może nigdy nie będzie równa.
Pierwsza kwestia to dokładność sprzętu. Mierniki mocy czy też trenażery, te wyższej jakości i dobrze skalibrowane zapewniają dokładność na poziomie 1%. Choć generalnie można im ufać, jednak czy w sytuacji “być albo nie być” i walce o zwycięstwo na finiszu decydującej o mistrzostwie świata można ten element pominąć?
W skrajnym przypadku przy mocy 800W różnica między wskazaniami dwóch zawodników może wynosić 16W, przy 1200W – 24W, a na odcinku górskim, przy 450W – 9W. Choć może wydawać się do błahe przy towarzyskiej “ustawce” wygrana “o błysk szprychy” w takim układzie staje się dyskusyjna.
Idąc dalej, zakładając, że rywalizacja nie odbywa się w jednej hali, na dostarczonym przez organizatora sprzęcie, znaczenie zaczynają mieć zupełnie inne kwestie niż w przypadku jazdy na zewnątrz.
Jeśli wspomniałem o “marginal gains”, jestem sobie w stanie wyobrazić, że zawodnik czy drużyna szczególnie zdeterminowani do odniesienia sukcesu mogą zapewnić sobie jak najbardziej optymalne warunki do “jazdy”. Pomieszczenie z odpowiednią temperaturą, wilgotnością i ciśnieniem to przestrzeń do poszukiwania “marginal gains” w kolarstwie wirtualnym.
Myślicie że to bzdura? Cóż, historia rekordu godzinnego pokazuje, że absolutnie nie. Położony na odpowiedniej wysokości obiekt, z wydajną, precyzyjną klimatyzacją niewątpliwie pomaga w osiągnięciu właściwego rezultatu. Nawet, jeśli odejmiemy kwestię gęstości powietrza wpływającą na opór aerodynamiczny, to właśnie temperatura, wilgotność i nawiew mogą przesądzić o zwycięstwie lub porażce w wyczynowym trenażerowaniu.
Ostatnia kwestia to doping technologiczny. UCI stawia dopiero pierwsze kroki w detekcji modyfikowanego sprzętu, do którego ma dostęp podczas tradycyjnych wyścigów. Jak więc rozwiązać problem modyfikacji trenażerów, rowerów stacjonarnych, ale i samego oprogramowania (np. softu w miernikach)?
Jedynym rozwiązaniem wydaje się używanie na oficjalnych imprezach homologowanych, dostarczonych przez zewnętrzny podmiot i plombowanych akcesoriów: trenażerów, odbiorników, transmiterów i… wag. Oraz sprawdzanie plomb przed i bezpośrednio po zawodach.
Inne kolarstwo – inni kolarze
Każda z tych kwestii powoduje, że docelowo w kolarstwie trenażerowym wygrywać powinien kto inny niż na szosie.
Można sobie wyobrazić, że po kilku sezonach doświadczeń wykrystalizuje się optymalny fenotyp kolarza trenażerowego: proporcje ciała, stosunek mocy do masy, wytrzymałość zarówno na specyficzne warunki fizyczne rozgrywania takich zawodów jak również odporność psychiczna na jazdę w pomieszczeniu.
Jestem sobie w stanie wyobrazić, że w początkowej fazie poważnego ścigania “na zwifcie” obecni mistrzowie odnajdą się z powodzeniem, ale długoterminowo, jeśli wyjdziemy z kryzysu epidemiologicznego i ekonomicznego, obie gałęzie sportu wyraźnie się od siebie oddzielą.
Ściganie wirtualne, bez względu na rozwój sytuacji z wirusem tak czy inaczej nas czeka. Obecnie można przypuszczać, że nawet na profesjonalnym poziomie doświadczymy go wcześniej niż później.
Mimo wszystko życzę i sobie i Wam, aby docelowo było tylko ciekawostką i miłą alternatywą na niepogodę a nie koniecznością.