fbpx
Screenshot z aplikacji Zwift, w której Geraint Thomas trenuje na trenażerze

Czy kolarstwo jest gotowe na ściganie indoor?

Bez względu na to, czym zakończy się epidemia wirusa: kryzysem, rewolucją czy jeszcze większą dominacją najbogatszych korporacji, sport w końcu wróci. Rywalizacja online jest jedną z możliwości, pytanie tylko, czy kolarstwo jest na nią gotowe?

Bez precedensu

Nawet w najczarniejszych scenariuszach: globalnej pandemii na niespotykaną skalę, wielkiego kryzysu niczym z lat ‘20 XXw, czy innych, nawet ekstremalnych reperkusji, ludzie mają potrzebę rywalizacji. Nie tylko o mięso, papier toaletowy czy cokolwiek innego. 

Sport towarzyszy nam od zawsze, czy to w formie antycznych igrzysk, czy meczu piłki podczas “rozejmu bożonarodzeniowego” na ziemi niczyjej frontu zachodniego pierwszej wojny światowej

Masowo odwoływane wyścigi wiosną 2020 to pierwsza tak poważna przerwa w wyczynowym kolarstwie właśnie od obu wojen światowych. Ba, Włosi ścigali się nawet w 1940r gdy w Giro d’Italia triumfował nie kto inny jak Fausto Coppi a wrócili do rywalizacji rok przed Francuzami, w 1946 (wygrał Gino Bartali). Z kolei francuski Paryż-Tours rozgrywany był bez przerwy nawet pod niemiecką okupacją. 

Ludzie adaptują się do niedogodności i zagrożeń szybciej niż mogłoby się wydawać. 

Wyścigi F1, choć póki co jako towarzysko-reklamowy “event” już przenoszą się do symulatorów i transmisji online. Biorąc pod uwagę, że UCI w porozumieniu ze Zwiftem i tak zapowiadali rozegranie pierwszych “e-mistrzostw świata” spodziewam się szybkiej reakcji i rozegrania kilku testowych imprez wcześniej. 

Pytanie tylko, czy jesteśm na to gotowi?

Sport czy event?

Pisząc o sporcie mam na myśli faktyczną rywalizację, a nie towarzyskie czy reklamowe wydarzenie promujące tego czy tamtego producenta oprogramowania.

Czym innym jest bowiem ustawka z kolegami, czy też nawet z tysiącami wirtualnych znajomych a czym innym sformalizowane zawody.

Mimo zapowiadanej, pilotażowej imprezy mistrzowskiej sądzę, że z wielu powodów kolarstwo nie jest gotowe na rywalizację indoor-online. Nie tylko ze względu na zamknięcie pod dachem ludzi, którzy są przyzwyczajeni do wiatru we włosach, adrenaliny na zjazdach i wchodzących im pod koła, entuzjastycznie wrzeszczących fanów. 

Kto się zgodzi na 100% transparentność?

Ściganie online wymagałoby od zawodników największej zmiany mentalnej do tej pory. Rywalizujący na trenażerach kolarze zostaliby zmuszeni do odkrycia najważniejszych kart: masy ciała i generowanej mocy.

Owszem, wciąż kilku profesjonalistów zachowuje transparentność, udostępniając pełne dane z wyścigów na stravie, ale im bliżej są wielkich sukcesów, tym chętniej je ukrywają. 

Oceniając np. dyspozycję na kluczowych podjazdach jesteśmy skazani na precyzyjne, jednak wciąż estymacje a weryfikować możemy je dzięki takim śmiałkom jak np. Tadej Pogacar, który póki co wciąż zachowuje przejrzystość i dzieli się swoimi danymi. 

W trenażerowych wyścigach online to właśnie obserwacja i analiza “cyferek” byłaby jedną z głównych rozrywek, po kilku  wyścigach wszyscy dokładnie znaliby parametry fizjologiczne najlepszych atletów świata. 

A mogę się założyć, że wielu z nich chętnie zachowałaby te informacje tylko dla siebie i swoich najbliższych współpracowników. 

15 lat wyścigu technologicznego do kosza?

W wirtualnym ściganiu wiele elementów udoskonalanych przez ostatnich 15 lat przestaje mieć znaczenie. Miliony a może i miliardy wydane przez całą branżę rowerową na dopracowanie aerodynamiki: ram, kół, kasków, strojów czy pozycji zawodnika przestaje mieć znaczenie. 

“Zysków graniczynych” znanych szerzej jako “marginal gains” trzeba będzie szukać gdzie indziej w sytuacji, w którym wyścig staje się rozgrywką czysto fizjologiczną. 

Wspomniana aerodynamika być może nie jest kluczowa dla amatora, ale warto w tym miejscu zaznaczyć, że różnice uzyskiwane dzięki przewadze technologicznej wcale nie były tak marginalne jak wskazywałaby nazwa. Zwłaszcza przy prędkościach rozwijanych przez zawodowców. 

Z drugiej strony ostatnie torowe mistrzostwa świata pokazały, że to wciąż człowiek a nie maszyna głównie decyduje o wyniku. Rekordy świata na 4km bili bowiem nie Australijczycy na nowym, udoskonalonym modelu Argona a drużyna duńska korzystająca z poprzedniej iteracji, dostępnej nawet dla każdego zainteresowanego klienta indywidualnego. 

Walka z żywiołem – zapomnij!

Jednym z kluczowych elementów kolarstwa jest obcowanie z siłami natury. Od tak indywidualnych kwestii jak reakcja organizmu na określoną pogodę: upał, zimno czy deszcz (czego przykładem są regularne problemy Rafała Majki w czasie ochłodzenia czy ulewy) po konieczność sięgania po “protokół ekstremalnych warunków pogodowych”, przerywania etapów czy anulowania wyścigów. 

Poniekąd atak SARS-Cov-2 to najbardziej doniosła w skutkach ingerencja natury w światowy sport przy której lawina błotna na zeszłorocznym Tour de France to mało znaczący incydent. 

Jeżeli jedną ze zmian, które wywoła będzie przeniesienie się wyścigów do zamkniętych pomieszczeń i rywalizacji online, wyeliminuje to kilka niezmiernie istotnych elementów. 

Przewagę stracą zawodnicy, którzy do perfekcji opanowali technikę jazdy, na zjazdach, na bruku, w trudnych warunkach. Ci, którzy doskonale “czytają” sytuację w peletonie, wiatr, ukształtowanie terenu.

Wiele rozstrzygnięć, które wynikały z szybkiej reakcji na zmieniające się warunki, w wirtualnym ściganiu zwyczajnie się nie wydarzy nawet przy rozbudowie modelu odwzorowującego fizykę jazdy czy udoskonaleniu trenażerów. 

Równe szanse, ale czy na pewno?

W obecnej formie wyścigi na trenażerach można traktować jedynie jako niezobowiązującą zabawę. Z wielu powodów rywalizacja nie jest i być może nigdy nie będzie równa. 

Pierwsza kwestia to dokładność sprzętu. Mierniki mocy czy też trenażery, te wyższej jakości i dobrze skalibrowane zapewniają dokładność na poziomie 1%. Choć generalnie można im ufać, jednak czy w sytuacji “być albo nie być” i walce o zwycięstwo na finiszu decydującej o mistrzostwie świata można ten element pominąć?

W skrajnym przypadku przy mocy 800W różnica między wskazaniami dwóch zawodników może wynosić 16W, przy 1200W – 24W, a na odcinku górskim, przy 450W – 9W. Choć może wydawać się do błahe przy towarzyskiej “ustawce” wygrana “o błysk szprychy” w takim układzie staje się dyskusyjna. 

Idąc dalej, zakładając, że rywalizacja nie odbywa się w jednej hali, na dostarczonym przez organizatora sprzęcie, znaczenie zaczynają mieć zupełnie inne kwestie niż w przypadku jazdy na zewnątrz. 

Jeśli wspomniałem o “marginal gains”, jestem sobie w stanie wyobrazić, że zawodnik czy drużyna szczególnie zdeterminowani do odniesienia sukcesu mogą zapewnić sobie jak najbardziej optymalne warunki do “jazdy”. Pomieszczenie z odpowiednią temperaturą, wilgotnością i ciśnieniem to przestrzeń do poszukiwania “marginal gains” w kolarstwie wirtualnym. 

Myślicie że to bzdura? Cóż, historia rekordu godzinnego pokazuje, że absolutnie nie. Położony na odpowiedniej wysokości obiekt, z wydajną, precyzyjną klimatyzacją niewątpliwie pomaga w osiągnięciu właściwego rezultatu. Nawet, jeśli odejmiemy kwestię gęstości powietrza wpływającą na opór aerodynamiczny, to właśnie temperatura, wilgotność i nawiew mogą przesądzić o zwycięstwie lub porażce w wyczynowym trenażerowaniu. 

Ostatnia kwestia to doping technologiczny. UCI stawia dopiero pierwsze kroki w detekcji modyfikowanego sprzętu, do którego ma dostęp podczas tradycyjnych wyścigów. Jak więc rozwiązać problem modyfikacji trenażerów, rowerów stacjonarnych, ale i samego oprogramowania (np. softu w miernikach)?

Jedynym rozwiązaniem wydaje się używanie na oficjalnych imprezach homologowanych, dostarczonych przez zewnętrzny podmiot i plombowanych akcesoriów: trenażerów, odbiorników, transmiterów i… wag. Oraz sprawdzanie plomb przed i bezpośrednio po zawodach. 

Inne kolarstwo – inni kolarze

Każda z tych kwestii powoduje, że docelowo w kolarstwie trenażerowym wygrywać powinien kto inny niż na szosie. 

Można sobie wyobrazić, że po kilku sezonach doświadczeń wykrystalizuje się optymalny fenotyp kolarza trenażerowego: proporcje ciała, stosunek mocy do masy, wytrzymałość zarówno na specyficzne warunki fizyczne rozgrywania takich zawodów jak również odporność psychiczna na jazdę w pomieszczeniu. 

Jestem sobie w stanie wyobrazić, że w początkowej fazie poważnego ścigania “na zwifcie” obecni mistrzowie odnajdą się z powodzeniem, ale długoterminowo, jeśli wyjdziemy z kryzysu epidemiologicznego i ekonomicznego, obie gałęzie sportu wyraźnie się od siebie oddzielą. 

Ściganie wirtualne, bez względu na rozwój sytuacji z wirusem tak czy inaczej nas czeka. Obecnie można przypuszczać, że nawet na profesjonalnym poziomie doświadczymy go wcześniej niż później. 

Mimo wszystko życzę i sobie i Wam, aby docelowo było tylko ciekawostką i miłą alternatywą na niepogodę a nie koniecznością. 


Opublikowano

w

,

przez