“Zimowa przerwa” w wyczynowym kolarstwie praktycznie przestała istnieć. Zawodowcy ścigają się już niemal cały rok. Pierwsze testy formy trwają od połowy stycznia, ale dopiero przełom lutego i marca daje zapowiedź tego, co czeka nas w nadchodzącym sezonie.
W pogoni za kasą
Nie oszukujmy się. Kolarstwo: zarówno sport jak i przemysł jest obecnie globalne. Zatem trudno spodziewać się, by wiązało się jedynie z sezonem wiosenno-letnim na zachodniej część północnej półkuli.
Wszyscy chcą zarabiać: producenci rowerów, sponsorzy grup zawodowych, sportowcy i ich obsługa a na końcu tego łańcucha pokarmowego media. Atleci szukają sposobów, by zaintrygować czymś dziennikarzy, ci zaś starają się utrzymać uwagę swoich widzów i czytelników.
Paradygmat ciągłego wzrostu dopadł także nas. Mamy więc wyścigi szosowe w Australii, Azji czy Ameryce Południowej, mamy renesans przełajów czy zawodów torowych, mamy etapówki mtb w środku zimy w ciepłym klimacie.
Chwili na oddech właściwie brak.
Jakby na to nie patrzeć, kolarstwo, na tym najbardziej ogólnym poziomie, całkiem sprawnie radzi sobie z utrzymaniem uwagi swoich fanów i poszerzaniem grupy odbiorców. Ci zaś są nie tylko konsumentami treści: relacji i reklam, ale też stają się aktywnymi uczestnikami całej tej karuzeli kupując sprzęt, wynajmując trenerów i stając się kolarzami.
Oceniając sytuację realnie, by śledzić sport rowerowy cały czas, trzeba by się rozdwoić. Choć na dłuższą metę przesyt treści może być nieco nużący, z punktu widzenia zarówno biznesu jak i samej dyscypliny, obcowanie z kolarstwem 365 dni w roku to niewątpliwy sukces.
Sprawdzian dla wytrwałych
Lance Armstrong nie daje o sobie zapomnieć, ale nie będę w tym miejscu rozważał jego dopingowych ekscesów a raczej przywołam model, w jakim funkcjonowały największe gwiazdy jego epoki.
Jeszcze piętnaście lat temu zawodowi szosowcy byli skupieni na jednym, dwóch celach w sezonie, większość roku trenując na zgrupowaniach a wiele startów traktowali wyłącznie jako niezbędne “kilometry wyścigowe”.
Fizjologii nie oszukamy i wciąż taki bardzo wyraźny szczyt formy można zbudować tylko co jakiś czas, ale obecnie wielu czołowych zawodników prezentuje wysoką dyspozycję nie tylko w wybrane dni, ale realnie przez długie miesiące.
Takie ewenementy jak Mathieu Van Der Poel, który przez cały rok żongluje odmianami kolarskiego rzemiosła, skutecznie mieszając starty w mtb, przełajach i na szosie to oczywiście wyjątki. Jednak gdy popatrzymy na pretendentów do czołowych miejsc w wielkich tourach, walczą oni o dobre miejsce niemal nieprzerwanie od lutego do października.
Z kolei sprinterzy są skuteczni nie tylko na ostatnich stu metrach płaskich jak stół odcinków , ale też rywalizują w wiosennych klasykach a często są w stanie przetrwać nawet spokojniejsze etapy w wysokich górach by następnie z powodzeniem finiszować z nieco tylko przerzedzonego peletonu.
By odnosić sukcesy w kolarstwie AD 2020, trzeba być zawodnikiem kompletnym. O ile na początku XXIw można było mówić o wąskich specjalizacjach, obecnie coraz bardziej liczy się wszechstronność.
Bardzo młode gwiazdy vs doświadczeni weterani
Młody kolarz odnoszący największe sukcesy nie jest nowym zjawiskiem. Ikony tego sportu często zaczynały swój triumfalny marsz jeszcze przed dwudziestym piątym rokiem życia.
Teraz mamy jednak do czynienia z prawdziwą inwazją utalentowanych zawodników, którzy albo wciąż mogliby się ścigać z młodzieżowcami albo dopiero co obchodzili swoje 23. urodziny.
Jest wiele teorii, dlaczego tak się dzieje: lepsza selekcja talentów, większe wsparcie dla najlepszych od najmłodszych lat, ograniczenie dopingu, udoskonalone metody treningowe…
Za kilka lat, ocenimy kariery Bernala, Evenpoela, Pogacara i innych. Ile lat wytrzymają na topie, czy pobiją kolejne rekordy zwycięstw a także kiedy do gry wejdzie kolejna, tak uzdolniona generacja, która przesunie obecnych “młodych” na pozycje zmęczonych weteranów?
Odpowiemy sobie na pytanie, czy sytuacja, której jesteśmy świadkami to anomalia czy trend. A także, czy, dla równowagi, wraz z frontalnym atakiem młodzieży, inni wydłużą swoje kariery i na wysokim poziomie będą się ścigać do “czterdziestki”.
Bo “doświadczenie” to nie tylko Alejandro Valverde. To także wielu kolarzy, którzy przez długie lata wykazują cierpliwość i systematyczność w oczekiwaniu na największe sukcesy a także ci, którzy, jak Hiszpan, utrzymują się na topie przez kolejne sezony, i dla których czas niemal się zatrzymał.
Jeśli mówimy o nowym sezonie, to jednym z symbolicznych jego otwarć jest Paryż-Nicea. A nie kto inny jak Peter Sagan swoje pierwsze sukcesy w World Tourze osiągał właśnie w wyścigu “ku słońcu” już w 2010r. Na topie jest więc od dekady, i nic nie wskazuje na to, by jego kariera miała się póki co zakończyć, bo Słowak obchodził właśnie swoje trzydzieste urodziny. W teorii więc wszystko co najlepsze jest dopiero przed nim!
Nowe koszulki – nowe motywacje
W tym sporcie piękne jest to, że choć ma ponad 100 lat tradycji, sam w sobie jest dość konserwatywny i oparty na tradycji oraz bardzo wielu, niepisanych zasadach, co roku zaskakuje.
Tak, obowiązują nas schematy: układ kalendarza: klasyki w zimnie, deszczu i na brukach, etapówki przygotowujące do wielkich tourów, same wielkie toury, wreszcie imprezy mistrzowskie.
Mamy zestawy pojedynków: młodych ze starymi, drużyny-imperium z podgryzającymi ją outsiderami, czasowców z góralami. Jeśli się temu przyjrzeć, od czasów Coppiego i Bartalego, Anquetila i Poulidora czy Armstronga i Ullricha wciąż gramy to samo.
Ale każdy rok jest inny, każdy wyścig jest inny i nawet, jeśli Mediolan-San Remo sprowadza się do ostatnich kilkudziesięciu minut: Cipressa -> Poggio -> dojadą, czy nie dojadą -> brutalny, wymęczony finisz po 300km, każdy z tych finiszy to odrębna historia.
Co więcej, kolarska historia nie jest cykliczna. Owszem, jeśli zawodnik w bliższej lub dalszej przeszłości wygrał ważną imprezę: klasyk, monument, czy nie daj boże wielki tour, do końca swoich dni w zawodowym peletonie, stając na starcie będzie stawiany w gronie faworytów.
Jednak mimo postępu technologicznego i naukowego ludzka fizjologia wciąż zaskakuje. Wynik w sporcie takim jak kolarstwo jest wypadkową tak wielu zmiennych, że czasem niewielkie zaburzenie istniejącego porządku decyduje o sukcesie lub porażce. Stąd też nawet dominatorzy, seryjni zwycięzcy, mają gorsze okresy a przynajmniej takie, gdy ktoś czasowo zrzuca ich z piedestału.
Z tych samych powodów dostajemy wzruszające momenty z outsiderami ogrywającymi faworytów czy będące materiałem na film powroty “z dalekiej podróży” kontuzji, kłopotów osobistych, zdrowotnych czy dopingowej banicji.
Jednym z istotnych bodźców, który może do tego doprowadzić jest zmiana otoczenia: sponsora drużyny, trenera, sprzętu, klubu czy miejsca zamieszkania.
Sezon 2020 to wiele roszad, zarówno na szczycie jak i jego zapleczu. Przebudowa drużyny Movistar, nowe zespoły z licencją World Touru i rosnące w siłę czołowe ekipy Pro Conti, mocarstwowe plany Jumbo-Visma czy wreszcie wzmocnienia polskiej ekipy CCC to tylko kilka przykładów zmian, które mogą wywrócić układ sił w tym roku.
Drugi rok CCC w World Tourze
Skoro już wspomniałem o zespole Dariusza Miłka, muszę ten temat rozwinąć. Jak na okoliczności wejścia polskiego sponsora na najwyższy poziom kolarskiego wyczynu, sezon 2019 był lepszy niż się początkowo zapowiadało.
Trudno obiektywnie nazwać go sukcesem, ale mogło być gorzej.
Przed 2020 “pomarańczowi” wyrównali luki w składzie, pozyskali Trentina, Zakarina czy Masnadę, wrócił do nich Jan Hirt i okazuje się, że w połączeniu z paczką, która okrzepła przez rok mamy całkiem ciekawy, solidny klub.
Co ważne z naszej perspektywy, włączający w swoje szeregi wychowanków “development teamu”, zatem, ekhm, budujący polskie kolarstwo.
W przypadku CCC nie ma się więc co przejmować brakiem zwycięstw w styczniu czy lutym. Gdy dzięki wzmocnieniom nieco presji zostało zdjętej z Van Avermaeta, zawodnicy prowadzeni przez Jima Ochowicza mają spore szanse na kilka dobrych wyników w sezonie. A kto wie, może jakieś zwycięstwo zaliczy jeden z młodych Polaków?
Walka o Igrzyska
Skoro już jesteśmy przy Polskim Kolarstwie, kolejny element układanki to kwalifikacje do Igrzysk Olimpijskich i same wyniki osiągnięte w Tokio. Kolarze górscy (obu płci) walczą o miejsce w rankingu gwarantujące wyjazd do Japonii.
Torowcy zmagają się z jednej strony z oczekiwaniami popartymi dobrymi wynikami w pucharach świata czy imprezach mistrzowskich a z drugiej z ciągłą niepewnością co do przyszłości obiektu w Pruszkowie, finansowania szkolenia czy konkurencyjnego sprzętu.
Szosowcy zaś będą musieli znaleźć kompromis między ambicjami swoimi, swoich pracodawców i reprezentacji.
Rok olimpijski to jedyny, w którym część uczestników startuje w Tour de France nie z myślą o sukcesie w samej “Wielkiej Pętli” a właśnie o medalu olimpijskim. Z nadziejami na sukces na torze pożegnał się już Mark Cavendish, który chcąc ostatni raz wrócić do wielkiej formy zmienił barwy klubowe na Bahrain-McLaren. Brytyjczyk nie startował w torowych pucharach świata przez co nie wystartuje na mistrzostwach świata a co za tym idzie nie ma szans na olimpijską kwalifikację.
Jeszcze więcej kolarstwa
Zamykając klamrę wspomnę jeszcze, że w nadchodzących miesiącach będziemy mieli niemal nieograniczony dostęp do wyścigów na żywo. Eurosport, RedBull i GCN będą nas zasypywały kilometrami transmitowanymi live.
Jeśli nic się nie zmieniło, to sezon 2020 będzie pierwszym od 18 lat, gdy w polskim Eurosporcie nie usłyszymy Krzysztofa Wyrzykowskiego. Dla wielu fanów ta wiadomość była ciosem, ale popatrzmy na to z innej strony. Tak jak dla drużyn zawodowych zamieszanie składem co jakiś czas jest bodźcem skutkującym zwycięstwami, tak i dla ekipy komentatorskiej to okazja na nowe otwarcie.
Będące już frazą-wytrychem “sukcesy Kwiatkowskiego i Majki” przyciągnęły do kolarstwa setki tysięcy nowych widzów, którzy, patrząc na dyskusje na grupach i profilach w social mediach, wciąż są nieco zagubieni w specyfice sportu rowerowego.
W gąszczu informacji, przetwarzanych przez kolejne, wyrastające z fanowskiego entuzjazmu portale, głos doświadczonych ekspertów będzie szczególnie ważny. Presja ciążąca na komentatorach jest więc równie duża co na gwiazdach World Touru. No, może grup Pro Continental. Jak bardzo nie wieszczylibyśmy bowiem upadku „tradycyjnych mediów” to wciąż telewizja ma największe zasięgi a słowa padające z ekranu mają największą moc.