Motywacją czy też powodem do tego wpisu są oczywiście tegoroczne Mistrzostwa Polski XCO. Tym razem kolarze górscy z całego kraju będą walczyć o ?koszulki z orłem? na warszawskiej ?Kazurze?. Elita, juniorzy, mastersi oraz ?amatorzy?.
Gdyby nie fakt, że to miejsce ma sporą tradycję związaną z zawodami mtb a do tego w całą akcję jest zaangażowany Warszawski Klub Kolarski, który co do zasady robi na co dzień dobrą robotę z organizacją imprez i szkoleniem młodzieży niewątpliwie trzeba by taki pomysł poddać sporej krytyce. Ale ?Kazura? się obroni i, nie licząc gigantycznej liczby dubli, to będą dobre mistrzostwa.
Ze sportowego punktu widzenia, mistrzostwa kraju są dla paru, najlepszych osób: po jednej, może dwóch w elicie, orliku i juniorze, kobiet i mężczyzn. Kilkoro zawodowców, prawie zawodowców lub przyszłych zawodowców od reszty stawki dzieli przepaść a trasy takie jak ta na Kazurze dodatkowo to uwypuklają.
Z zastosowaniem ?zasady 80%? bez dubla rywalizację ukończy właśnie tych kilka osób, reszta będzie walczyć o godność, twarz i by zrealizować jakieś swoje, własne cele: top 5, top 10, jak najmniejsza strata do zwycięzcy i co tam jeszcze można wymyślić.
Co roku, równolegle z mistrzostwami dla eilty, orlików i juniorów rozgrywane są też zawody ?o Puchar Prezesa PZKol? dla juniorów młodszych a także, co ważne w kontekście tego wpisu, o tytuły mistrzowskie rywalizują mastersi oraz zawodnicy kategorii cyklosport.
Za przepisami sportowymi PZKol/UCI Masters to ?zawodnik po 30 roku życia, który sam wybiera tę kategorię?. Z kolei ?cyklosport? to ?zawodnik hobbysta?, na świecie ta kategoria znana jest jako ?kolarstwo dla wszystkich?. W Polsce ?cyklosport? jest alternatywną licencją dla ludzi w wieku 19-29 lat, którzy nie chcą ścigać się w U23 lub elicie.
W tym miejscu należy wspomnieć też o przepisie 1.2.019 o ?imprezach zabronionych?, w myśl którego zawodnicy licencjonowani (w naszej praktyce zawęziliśmy to do kategorii elita i u23) nie mogą startować w wyścigach niewpisanych do oficjalnego kalendarza PZKol, czyli np. w wielu maratonach mtb czy szosowych.
Zgodnie z zasadami, wyścigiem kolarskim jest bowiem tylko impreza, która w takim kalendarzu się znajduje i ma zatwierdzony przez przedstawiciela Związku regulamin. Jeśli nie, jest czymś innym, powiedzmy, że piknikiem rowerowym.
Nawet zwycięzca open ogólnopolskiego maratonu nie jest, w myśl przepisów ?kolarzem?, jeśli ma nieuregulowany stosunek do związku. Czyli nie jest, ekhm, zarejestrowanym członkiem. A często nie jest, bo, z różnych powodów chce startować w określonej serii imprez: czy to mtb czy szosowych a akurat te nie są wpisane do kalendarza. Choć tak naprawdę trenuje, żyje i jeździ na tym samym poziomie co licencjonowani koledzy i rywale.
Po przydługawym wstępie dochodzimy do sedna. O ile w ostatnich sezonach mistrzostwa Polski XCO organizowały albo kluby albo lokalni społecznicy, w sezonie 2017 imprezę tę organizuje komercyjna firma, zajmująca się na co dzień maratonami mtb. Co więcej, takimi, które w myśl przepisów nie są wyścigami kolarskimi, bo nie są wpisane do oficjalnego kalendarza.
Na temat jakości Poland Bike się nie wypowiem, bo nie wiem i nie byłem, ale stawiam, że to imprezy przynajmniej takie, jak wiele innych w naszym kraju. Robiące dobrą robotę dla zainteresowanych, czy to ścigantów czy to szukających wyzwań i przygody rowerzystów. Mające dość lojalną grupę klientów, regularnie startujących przynajmniej kilka razy w sezonie.
Zapewne z myślą o tych klientach, do regulaminu Mistrzostw Polski wpisano również wyścigi dla amatorów. Czymkolwiek są, bo choć w przepisach sportowych PZKol istnieje część dotycząca ?kolarstwa dla wszystkich?, realnie rzecz ujmując, ani Związek ani Komisja Masters do tej pory nie zajmowały się zawodnikami bez licencji i imprezami spoza kalendarza (poza przyjmowaniem donosów związanych z 1.2.019 czyli ?imprezami zabronionymi).
I wiecie co? Wbrew pozorom nie uważam, że taki wyścig to coś złego. Ba, gdyby wszystko zostało przeprowadzone ?po ludzku?, zawody i tytuły dla ?amatorów? na MP byłyby krokiem w dobrą stronę. Nawet, jeśli, w obecnym stanie regulaminowym jedynymi ?amatorami? są Mastersi i posiadacze licencji Cyklosportu (tak, właśnie tak, jeśli jej nie masz, nie jesteś nawet amatorem, choć na lokalnych zawodach objeżdżasz nominalnych kolarzy elity, sorry, takie życie).
Takie mistrzostwa byłyby bardzo dobrą okazją do zapoczątkowania sensownego systemu, który można spotkać w innych krajach. Systemu, w którym po pierwsze zawodnicy masowo zrzeszeni są w związku i podlegają wszystkim regulacjom związanym z uczestnictwem w sporcie zorganizowanym, ale, po drugie, są podzieleni na ?klasy zaawansowania?.
Biorąc pod uwagę, że obecnie kolarstwo uprawia w Polsce już nie kilkaset czy kilka tysięcy dorosłych ludzi (licencje od U23 przez cyklosport i elitę do mastersa miało w 2016r niespełna 2000 kolarzy i kolarek) a, patrząc na frekwencję w ?imprezach masowych?, przynajmniej kilkanaście tysięcy.
Po drugie, podział na ?klasy zaawansowania? spotykany np. w krajach anglosaskich zachęca do udziału w ?poważnych? zawodach także nieco mniej doświadczonych zawodników. Obecnie, jeśli np. maratończyk z pierwszej połowy stawki, czyli osoba, która już jakoś angażuje się w kolarstwo przyjedzie na wyścig XC, to prawdopodobnie skończy się to dla niej przykrym doświadczeniem bycia zdublowanym i robienia ogonów w nielicznej przecież stawce.
Patrząc na sytuację, w której często najliczniejszą kategorią na zawodach cross country są mastersi (gdzie poziom a przede wszystkim bariera wejścia jest niższa niż w elicie) i fakt, że imprezy XC często, wraz z zawodami dla dzieci, gromadzą maksymalnie 200 uczestników, zastrzyk świeżej krwi w postaci dodatkowych kilkunastu-kilkudziesięciu ?amatorów? zrobiłby tylko dobrze.
Oczywiście bez przesady, bo frekwencyjny sukces mógłby z powodzeniem organizacyjnie ?zabić? niejeden lokalny wyścig, ale tak czy inaczej, zawsze lepiej jest ?sprzedać?, rozliczyć i uzasadnić imprezę na którą przyjeżdża ktokolwiek więcej niż standardowa garstka krewnych i znajomych królika.
Idąc dalej, wiadomo, że najlepsi zawodnicy pochodzą z ?systemu szkolenia? a jeśli go nie ma, to tak czy inaczej są to zazwyczaj ci, którzy od żaka czy młodzika jeżdżą w klubach, pod okiem trenerów-praktyków zdobywając doświadczenie na kolejnych, coraz trudniejszych imprezach. Równocześnie można jednak wskazać kolarzy, którzy osiągali sukcesy na różnych poziomach: od regionalnego po światowy, zaczynając swoją drogę już w dorosłym życiu, wspinając się po kolejnych szczeblach wyczynu.
Zatem ?amator -> cyklosport/masters -> elita? nie jest wcale złym pomysłem i pewną alternatywą dla rozwoju w kategoriach wiekowych. Pod jednym warunkiem. Że nie będzie to robione ?na dziko?, tak jak np. wszechobecne ?mistrzostwa branżowe?: dziennikarzy, energetyków, leśników i kogo tam jeszcze określony organizator akurat potrzebuje dopieścić.
Rozwiązując sprawę systemowo, zachęcając zarówno ?amatorów? jak i organizatorów imprez do wejścia w struktury Związku, ogarnięcie całości prostymi zasadami nie dającymi pola do nadużyć, potraktowanie pasjonatów kolarstwa: nie tylko potencjalnych olimpijczyków, ale realnie wszystkich, podmiotowo a nie – jak teraz – przedmiotowo może dać całkiem fajny efekt.
Ale to tylko takie tam pisanie. Bo wiecie, medale w Tokio już są prawie nasze, więc nie ma się co przejmować całą resztą.