Dziś Brytyjczycy świętują ?Narodowy Dzień Dojazdu Rowerem do Pracy?. Dla mnie to dzień jak co dzień, od wielu lat ?mieszczuch? jest głównym środkiem transportu.
Kraków, który ponoć jest piękny a z pewnością trochę śmierdzi to w kwestiach rowerowych specyficzne miasto. Większość ważnych spraw można załatwić w ścisłym centrum, które jako takie jest niewielkie. Dzięki temu odległości, jakie trzeba codziennie pokonywać faktycznie preferują rower.
Z tego powodu nienajgorzej podróżowało się nawet w czasach, gdy infrastruktura rowerowa była w powijakach a istniejące od dawna strefy ograniczonego ruchu samochodowego sprawę wyraźnie ułatwiały.
Ostatnich kilka lat to prawdziwa eksplozja popularności roweru. Na podmiejskich szosach kolarzy spotykam o każdej porze dnia i roku, z kolei ?na mieście? miejscami robi się tłoczno: w kluczowych punktach rowersów jest więcej niż pieszych czy samochodów!
Ponieważ od 7-9 rano jestem kolarzem a rowerzystą miejskim staję się pół godziny później, cieszę się, że jako posiadacz licencji PZKol zostałem zmuszony do zakupu ubezpieczenia OC. Przy tak dużym natężeniu ruchu rowerowego czuję się w ten sposób spokojniejszy.
Miejscy neofici, którzy dopiero co wrócili z wakacji, pełni energii pochodzącej z chorwackiego słońca pędzą, slalomują, skaczą, jeżdżą lewą stroną i robią wszystko, by ich znielubić.
Rowerowa rewolucja, jak każda inna musi być okupiona ofiarami, ale zdecydowanie nie chcę być jedną z nich. Trochę czasu upłynie, zanim ruch rowerowy stanie się mniej entuzjastyczny i przejdzie w fazę codziennej rutyny.
Dla mnie ?Dzień dojazdu rowerem do?? trwa już kilkanaście lat. Jeździłem do liceum, na studia, jeżdżę do pracy. Mam w nosie pogodę, potrafię się ubrać jak trzeba i przemieszczać w tempie, które sprawia, że siadając za biurkiem nie utrudniam życia kolegom nadmiernym smrodem ;) Oszczędzam czas, pieniądze i żyje mi się lepiej.
Co nie zmienia faktu, że czekam na zimę, gdy rowersów na mieście będzie wyraźnie mniej. Ulice będą moje!