fbpx

Kolarz – wojownik

Tour de France przemierza tereny północnej Francji, silnie naznaczone doświadczeniami obu wojen światowych. W czasach pokoju i komfortu, ?złotego wieku? atawistycznych emocji dostarcza sport.

Połamane kości, rany cięte, ?szlify?, rozbite twarze, wyścig zbrojeń: technologicznych, farmaceutycznych, logistycznych, zagrywki psychologiczne… krótko mówiąc: wojna.

Mark Madiot, dyrektor sportowy drużyny FDJ w swoim wpisie dla cyclingnews docenia rannych i poturbowanych w tegorocznym Tour de France. Zwraca też uwagę, że kontuzje kolegów źle wpłynęły na samopoczucie lidera jego zepołu, Thibaut Pinot, który nie odnalazł się we ?frontowej? atmosferze pierwszego tygodnia wyścigu.

Zawodowy sportowiec jest jak myśliwy, żołnierz i misjonarz w jednym. Większość roku spędza poza domem, sporą część tego czasu ?skoszarowany? z drużyną w pokojach hotelowych, autobusach i samolotach. Niesie dobrą nowinę, nazwę marki swojego sponsora, a gdy staje na starcie rozpoczyna się polowanie. Pościgi, ucieczki, walka o premie, etapy, koszulki. W obronie lidera potrafi się całkowicie poświęcić: na szosie zostawiając kawał zdrowia, rezygnując z własnych ambicji czy oddając swój sprzęt.

https://instagram.com/p/46ZZS3EV4G/

Z kolei amator, współczesny homo laborans, żyjący w plastikowym świecie, oddychający sztucznym, klimatyzowanym powietrzem, jedzący żywność GMO, zasilany polem elektromagnetycznym generowanym przez monitory, komórki i całą elektronikę tego świata ma wyraźne przerosty energii, którą musi spożytkować.

Czasy, gdy sześćdziesięciolatek był zniszczonym codzienną, kilkunastogodzinną fizyczną pracą wrakiem póki co mamy za sobą. Stąd też poszukiwania kontaktu z naturą, realnego wysiłku i pierwotnych doznań: zapachu błota, deszczu i świeżej krwi z rozbitego kolana.

Laurens Ten Dam z rozbitą twarzą staje się idolem, tak samo jak Contador z wybitym barkiem czy rozszarpany drutem kolczastym Hoogerland. Przemykający po skałach, odziany jedynie w cienką lycrę zawodnik XC jest niczym polska konnica uderzająca na niemieckie czołgi a fan enduro z plecakiem pełnym ochraniaczy niczym dzielny Sancho Pansa na swoim osiołku.

Zapewne znajdą się osoby o temperamencie nie wymagającym silnych bodźców. Spora część osobników wymaga jednak stymulacji, o którą w tak miłej rzeczywistości jak nasza trzeba zadbać samemu. Z pewnością, spełnienie tej potrzeby w, bądź co bądź kontrolowanych warunkach wyścigu kolarskiego jest lepszym rozwiązaniem niż śmierć na normandzkiej plaży.


Opublikowano

w

przez

Tagi: