fbpx

To nie koniec historii

54,526km to znakomity rezultat. Bradley Wiggins w godzinę przejechał o ponad 1,5km więcej niż Alex Dowsett. To, przynajmniej na pewien czas, zamyka reaktywowaną przygodę z rekordem godzinnym.

Jesienią ubiegłego roku Międzynarodowa Unia Kolarska dopuściła do rywalizacji w próbie godzinnej użycie rowerów mieszczących się w normach sprzętu na co dzień stosowanego podczas jazdy na torze. Przez wcześniejszych 17 lat kilku śmiałków musiało mierzyć się z rekordem na najbardziej klasycznym z możliwych sprzętów. Ogólna specyfikacja odpowiadała tej z lat ?70 XXw. Chris Boardman (49,441) i Ondrej Sosenka (49,700) byli jedynymi, którzy zdecydowali się zmierzyć z legendą Eddy’ego Merckxa (49,431).

Dopuszczenie współczesnych, aerodynamicznych, choć wciąż konserwatywnych pod względem geometrii, rowerów torowych lub szosowych dostosowanych do jazdy po owalu otworzyło nowy rozdział w historii rekordu godzinnego.

Otworzył go Jens Voigt, oficjalnie już emerytowany kolarz ekipy Trek, w czasach swojej świetności super pomocnik oraz specjalista jazdy na czas. Kolejni śmiałkowie poprawiali jego rezultat (51,110). Udało się to m.in. Matthiasowi Brandle (51,852), Rohanowi Dennisowi (52,491) i Alexowi Dowsettowi (52,937). Lepsze wyniki niż Voigt, ale nie będące aktualnymi rekordami uzyskali Jack Bobridge (51,300) i Thomas Dekker (52,221), natomiast Gustav Erik Larsson pojechał wyraźnie gorzej (50,016).

Część pretendentów (Brandle czy Bobridge) zaskoczyła publiczność samym podejściem do próby, dla części, jak dla Dennisa i Dowsetta, chwilowe dzierżenie najlepszego wyniku na świecie stało się ciekawym wpisem w CV, potwierdzającym ich wielkie możliwości.

Wszyscy jednak czekaliśmy, aż z ?godziną? zmierzą się największe gwiazdy jazdy na czas: Bradley Wiggins, Tony Martin i Fabian Cancellara. Z tych trzech wybitnych postaci realne zainteresowanie wykazał tylko Brytyjczyk. Zwycięzca Tour de France, wielokrotny mistrz świata i mistrz olimpijski na torze oraz mistrz świata w jeździe na czas postanowił z rekordu godzinnego uczynić swoje opus magnum.

Znany z perfekcji i przywiązania do filozofii ?marginal gains?, która przyniosła mu największe sukcesy na szosie ostatnie miesiące swojej kariery poświęcił właśnie ?godzinie?. W najmniejszych detalach dopasował aerodynamiczną pozycję, zlecił Pinarello i Jaguarowi przygotowanie specjalnego roweru, zrezygnował z ambicji szosowca i wrócił do swojego żywiołu, czyli na tor.

Pojechał niemal idealnie, przez większą część próby utrzymując równe, bardzo mocne tempo, kręcąc na monstrualnym przełożeniu 58×14. Rezultat 54,526km jest znakomity, ale nie zamyka historii. To poprzeczka podniesiona niezmiernie wysoko, lecz wciąż możliwa do przeskoczenia.

Bradley Wiggins, szlachcic z nadania Królowej postanowił bowiem zmierzyć się z rekordem w stosunkowo niekorzystnych warunkach. Rekord ustanowił w Londynie, na torze używanym podczas Igrzysk Olimpijskich 2012, położonym de facto na poziomie morza. Brytyjskie media mocno analizowały wpływ ciśnienia atmosferycznego na możliwy do uzyskania rezultat, przeniesienie próby na welodrom położony w górach z pewnością dałoby rezultat lepszy o nawet pół kilometra na godzinę.

W przypadku Wigginsa emocje i symbolika (najlepszy brytyjski kolarz bije historyczny rekord na rodzimej ziemi) wzięły górę nad ?marginal gains?. Nienaganna technika jazdy z pewnością zminimalizowała straty, ale Tony Martin lub inny śmiałek (może Dennis lub Dowsett gdy jeszcze kolarsko dojrzeją) w bardziej sprzyjających warunkach będzie w stanie poprawić wynik ?Sir Wiggo?.

54,526km to na tyle dużo, by zamknąć drogę do pięciu minut sławy mniej znanym, choć bardzo dobrym kolarzom, specjalistom szosowych czasówek. Nie jest to jednak wynik z kosmosu, który przy odpowiednim, niemal obsesyjnym podejściu do detali i przygotowania, nie byłby możliwy do przebicia. Kiedyś. W przyszłości.


Opublikowano

w

przez