Brytyjski Halfords zamawia swoje rowery w Kambodży. Podobno sprzęt marki Raleigh również stamtąd pochodzi. Duża część kolarskiej odzieży szyta jest w Bangladeszu czy Pakistanie, gdzie pracownicy zarabiają miesięcznie mniej, niż Ty płacisz za parę skarpetek?
Sprawa chodziła mi po głowie od dłuższego czasu. Na podpowiedź dotyczącą Halfordsa trafiłem na twitterze. Z brytyjską siecią marketów sportowych ściśle współpracuje Chris Boardman, który od niedawna sprzedaje rowery sygnowane swoim nazwiskiem. Charakteryzują się głównie tzw. dobrymi cenami.
Nie ma co epatować kwotami i marżą właścicieli marek. To rodzaj tajemnicy poliszynela, z resztą nie chodzi o to, by komuś ograniczać zysk, jeśli sami chętnie wchodzimy w tę grę, nie zadając żadnych pytań.
Postawmy sprawę jasno. Rower, całe to nasze kolarstwo, to zbytek. Działalność dodatkowa, hobby, pasja itd. Choć dla wielu z nas to ?sposób na życie?, zdecydowanie można bez niego egzystować. Jako obywateli państwa należącego do grupy najbogatszych na świecie (i nie ma znaczenia, że w tej grupie jesteśmy jednymi z najbiedniejszych), zwyczajnie stać nas na takie fanaberie. Może w związku z tym, należałoby zacząć zwracać uwagę na szczegóły?
Kto ponad dekadę temu czytał ?No Logo?, ten wie: złem wcielonym są uberkorporacje w rodzaju Nike, Wallmartu, Carrefoura, Gapa czy Starbucksa. Bez skrupułów wycinają konkurencję w pień, nie zważając na jakiekolwiek aspekty prowadzenia biznesu związane z etyką. Prawa pracownicze, uczciwa konkurencja czy nawet podstawowe prawa człowieka są mniej ważne niż zysk. Branża rowerowa nie jest ani tak bogata ani nie ma tak wielkiego zasięgu jak choćby ?lajfstajlowo-sportowy? brand Nike. Mimo to wiele firm idzie ścieżką wytyczoną przez największych.
Abstrahując od kwestii jakości i bezpieczeństwa użytkowania sprzętu wytworzonego w nieludzkich warunkach przez niewolników w południowo-wschodniej Azji trzeba szczególnie podkreślić właśnie humanitarny aspekt takiej produkcji. Czy jeśli wydajesz kilka lub kilkanaście tysięcy złotych na rower i akcesoria stać Cię na dołożenie kilkunastu procent na zakup tych, które powstały w etycznych warunkach? A jeśli tak, to w jaki sposób rozpoznać, kto produkuje legalnie a kto trzyma niewolników z lufą karabinu przy głowie w podziemnych hangarach gdzieś na krańcu świata? Wreszcie, nawet, jeśli właściciel marki należycie traktuje i opłaca swoich wykonawców: szwaczki, spawaczy czy zaplataczy kół, skąd pochodzą używane przez niego materiały? W jakich warunkach pracował hutnik, który przygotował rury do ramy twojego nowego roweru – przedmiotu dumy i lansu wśród znajomych?
Co można zrobić? Cóż, w pierwszej kolejności przychodzi na myśl poszukiwanie producentów czy też marek, które działają bardziej lokalnie. Druga kwestia to śledzenie doniesień z rynku i kupowanie u zaufanych sprzedawców. Oczywiście, że można podważyć ideę mówiąc, że każdy certyfikat da się kupić a ?Fair Trade? to tylko kolejna marka służąca marketingowcom do zwiększenia sprzedaży. W całej sprawie chodzi po prostu głównie o zdrowy rozsądek i odrobinę empatii.
Zdjęcie okładkowe przedstawia pracownice sweatshopu, autorstwo: marissaorton, flickr CC BY SA 2.0