Trafiłem na ciekawą analizę nagród finansowych w wyścigu Cape Epic. Choć pula dla mężczyzn jest taka sama, zwycięskie panie zgarnęły sporo więcej niż panowie. Dlaczego? Cóż, rywalek było mniej a stawka o wiele bardziej zróżnicowana.
Artykuł opisujący problem znajdziecie tutaj. Z szerszej perspektywy to tak zwane ?bicie piany?. Nagrody na Cape Epic są na tyle zacne, że zwycięzcy wracają do domów z pokaźną sumką. Ponad 200 tysięcy randów (ok. 14tys euro) to rzadkość nie tylko w mtb, a nawet na szosie. Zwycięzca Tour de Pologne dostał w tym roku samochód lub jego równowartość w gotówce, czyli ok. 17tys euro. Impreza kategorii 2.1, np. Szlakiem Grodów Piastowskich to już znacznie mniej – ok. 5tys euro. Jedyny sensownie płatny wyścig dla kobiet, czyli tegoroczny La Course, organizowany przy okazji finału Tour de France na Polach Elizejskich dało zwyciężczyni 6tys euro. Trzeba oczywiście pamiętać, że Cape Epic to etapówka a La Course to jednodniowy klasyk.
Cóż, kolarstwo to nie jest najlepiej opłacany sport, nawet na najwyższym poziomie zawodowstwa. A im niżej, tym gorzej. Co więcej, zawody pod patronatem UCI lub znajdujące się w kalendarzach narodowych związków, mają przynajmniej regulowane przepisami stawki. W zawodach otwartych panuje wolna amerykanka, co więcej pojawiają się realne nierówności.
Standardem jest, że ścigające się na tej samej trasie i dystansie kobiety dostają nagrody dwu-trzykrotnie niższej wartości niż mężczyźni. Jest to pewien standard nie tylko w Polsce, podobną sytuację spotkałem w tym roku na Słowacji. Idealnie zorganizowany Kralovsky Maraton zostawia pewien niesmak w momencie, gdy najlepsza zawodniczka dużego dystansu dostaje w kopercie dwa razy mniej niż mężczyzna a kolarkom na krótszych trasach wręczane są wyłącznie kwiaty. Z drugiej strony, lepszy już bukiet niż lampka z Lidla ;). Słowaków ratuje to, że na wielu imprezach organizowana jest tombola z cennymi nagrodami (których ilość i wartość wywieszana jest w biurze zawodów do wglądu).
Kolejne nierówności pojawiają się, gdy dzielimy zawodników nie tylko ze względu na płeć, ale i na wiek. Na imprezach masowych, gdzie organizator poza kategorią ?open? postanawia wyróżniać także kategorie wiekowe, często zaczyna się cyrk. I znów, wracając do Cape Epic, autor analizy zauważa, że dla kobiet-zawodowców, które miały mniej rywalek i w klasyfikacji open, przewidziano sowite wynagrodzenie w przeciwieństwie do jadących niemal tempem elity mężczyzn mastersów. Cóż, moje prywatne zdanie jest takie, że masters, jakkolwiek szybko by nie jechał, jest z definicji kategorią amatorską i zgłaszając się w niej trzeba się liczyć z amatorskich traktowaniem. Z drugiej strony, skoro już dzielimy się na grupy, w czym jedna jest lepsza od drugiej? Co więcej, często nagrody przyznawane są według indywidualnych preferencji a nie obiektywnych kryteriów, z których jedynym sensownym wydaje się w tym wypadku liczebność danego segmentu wydzielonego ze względu na wiek lub płeć.
Czy więc jedyna gwarancja, jeśli nie równego, to przynajmniej jasnego traktowania to start w zawodach oficjalnych? Regulaminy imprez określonej rangi zatwierdzane przez PZKol (lub wyżej, przez UCI) obligują do wypłaty nagród właściwej wysokości. Juniorzy, młodzieżowcy, elita kobiet i elita mężczyzn wiedzą, ile i czego dostaną. Są sportowcami wyczynowymi, są więc traktowani z należytą estymą (inna kwestia to wartość całej puli nagród, ale tym razem nie chodzi o to a o szeroko pojęte zasady). Pozostałe kategorie to amatorzy, tak samo jak uczestnicy imprez nieoficjalnych. Za wolność bycia niezrzeszonym płacisz więc ryzykiem niepewnego wynagrodzenia. Pytanie, czemu musisz płacić również za swój wiek (nie wystarczy ZUS?) i płeć, na które nie masz wpływu?