Mając w pamięci dobre doświadczenia z zeszłego roku, postanowiłem kontynuować eksplorację słowackich zawodów MTB. Tym razem wybór padł na Skoda FC Mararton w miejscowości Dolná Mariková. Były to równocześnie mistrzostwa Słowacji XCM.
Motywacja
Nie samym XC człowiek żyje. Choć po powrocie na rower startuję głównie w cross country, do maratonów nadal mam spory sentyment. To inny rodzaj jazdy a przy tym możliwość, w wyścigowym tempie, poznania większej ilości ciekawych szlaków. Poszukując zawodów do kalendarza, zwróciłem oczy na Słowację z kilku powodów. Mam blisko – przynajmniej kilka razy w roku mogę wystartować w odległości maksymalnie 200km od domu. Koszty uczestnictwa (wpisowe) są porównywalne z Polską a do tego większość imprez rozgrywa się w górach. O maratonie organizowanym przez FC Team słyszałem od znajomych, jako o wydarzeniu wartym sprawdzenia. Pozostało tylko zapłacić, wsiąść w auto i samemu doświadczyć.
Trasa
Dolná Mariková leży mniej więcej w połowie drogi między Żyliną a Trenczynem, czyli niedaleko od przejść granicznych w Zwardoniu czy Jasnowicach. A właściwie ich pozostałości, Schengen ułatwia wyjazdy na zagraniczne zawody, o czym warto pamiętać choćby przy okazji zbliżających się Eurowyborów. Okolica jest ładna, ale miejscowość otaczają raczej wzgórza niż góry. Maratończycy mogą wybierać między trzema dystansami: 20, 40 i 62km, z przewyższeniami odpowiednio około: 350, 950 i 1600m. W sumie żaden hardcore, ale też nie płasko. Co jest jednak bardziej istotne, spora część każdej z rund (trasa ma układ ?koniczyny?, tylko krótkie odcinki są powtarzane) prowadzi leśnymi singletrackami pełnymi korzeni. Tym razem pogoda się udała, było ciepło, ale w tygodniu poprzedzającym 17.05.2014 sporo padało. Ścieżki stały się więc bardzo śliskie i błotniste. Ilość asfaltu na trasie była ograniczona do minimum, w zasadzie po twardym jechaliśmy tylko wyjeżdżając i wracając do miejscowości.
Mistrzostwa
Gdy u nas sezon dopiero się rozkręca, Słowacy swoje mistrzostwa kraju rozgrywają dość wcześnie. W połowie maja wszyscy są już w formie, ale jeszcze nie zmęczeni. Czołówka naszych sąsiadów z południa jest mocna i szeroka, choć nazwiska nie są tak dobrze znane jak choćby Czechów. Martin Haring, Michal Lami czy Milan Barenyi to uznani zawodnicy ze sporym doświadczeniem międzynarodowym. Lami to 29. zawodnik rankingu UCI, dla porównania Marek Konwa w najnowszym zestawieniu zajmuje 39. miejsce. Słowaczki na tle Polek wypadają dużo gorzej, ale o to nie trudno, nasze MTB od wielu lat stoi wynikami kobiet. W mistrzostwach wystartował również Karel Hartl, znany również z tras polskich maratonów Czech. O medale zawodnicy walczyli na najdłuższym dystansie 64km (realnie było odrobinę mniej). Zwycięzca, Martin Haring, potrzebował na pokonanie trasy 2h55?. Pełne wyniki znajdziecie tu. Najszybsza wśród kobiet, Michaela Malarikova (najwyżej sklasyfikowana w rankingu UCI Słowaczka) jechała 3h50?. Dla ortodoksów same cyfry mogą wyglądać słabo, ale jak się okazuje nie trzeba zakatować zawodników na śmierć, by mistrzostwa uznać za udane. Zamiast ?pure hardcoru? było wiele elementów wymagających, ale dostępnych dla choćby odrobinę zaprawionego w bojach fana mtb.
Drobne różnice
Zawodów nie ukończyłem. Na 35km urwałem łańcuch, a że do mety dystansu mega było jeszcze 5km po płaskim, kulturalnie poinformowałem sędziego o swoim wycofaniu. Do tego momentu jechałem średnio (15-20 open w stawce mistrzostw Słowacji). Nie jestem przyzwyczajony do maratonowego sposobu ścigania, odwykłem od potrzeby kontrolowania tempa i rozkładania sił. Mimo ?DNFa? wróciłem do domu z bardzo pozytywnymi wrażeniami. To kolejne słowackie zawody, w których uczestnictwo było po prostu przyjemne. Tamtejsze wyścigi stawiają na pierwszym miejscu zawodnika, to miła odmiana!
Szczególnie dobre wrażenie robi oznakowanie trasy. Nie ma miliona strzałek, setek wykrzykników i trupich czaszek na zjazdach a mimo to wyjątkowo trudno o pomyłkę czy niebezpieczną sytuację. Poza oznaczeniem właściwej drogi, fałszywe odgałęzienia sygnalizowane są widocznym symbolem ?X?. Wystające korzenie były pomalowane na pomarańczowo, urwiska przy singletrackach otaśmowane a dziury, kałuże bez dna i wykroty, w których, wpadając na szybkości można się połamać, również odpowiednio wyeksponowane. Do tego spora grupa ludzi w kamizelkach, na rozjazdach, przy drogach oraz przy trudniejszych technicznie odcinkach w lesie. Bufety rozsądnie rozmieszczone a za nimi na bieżąco ktoś sprząta kubki i papierki. Wydaje się, że to oczywistości, ale w takich warunkach można po prostu skupić się na jeździe i cieszyć fajną trasą dającą wiele przyjemności.
Na Słowacji standardem jest dostęp do pryszniców po zawodach, tak było i tym razem. Również mycie rowerów zorganizowano sensownie, kolejka cały czas była taka sama i czas oczekiwania nie przekraczał kilku minut. Rowery z błota płukali strażacy, wodą pod rozsądnym ciśnieniem nie rozwalającym łożysk.
Mój ulubiony ostatnio temat, czyli posiłek regeneracyjny był bardzo w porządku. Solidna porcja ryżu z warzywami i mięsem (nie mylić z popularną u nas rozgotowaną parówką), do tego ogórek. Niezbyt efektowne, ale smaczne, nietłuste i przygotowane z dbałością.
