To będzie krótka podróż sentymentalna. Nieokrągła, choć podobno szczęśliwa data 2014 oznacza dla mnie piętnastolecie publicznych wypowiedzi w rowerowym internecie. Nie zmieniło się jedno, zawsze piszę podpisując się własnym imieniem i nazwiskiem. Poza tym inne jest niemal wszystko.
W 1999r do jazdy rowerem górskim z ekranu telewizora zachęcała jeszcze Katarzyna Dowbor w programie ?Apetyt na Zdrowie?. Najlepsze polskie zawodniczki MTB, które kilka lat później miały wejść z przytupem na światową scenę kolarstwa były w porywach juniorkami. Tour de Pologne wygrał Tomasz Brożyna a pierwsze z odebranych zwycięstw w Tour de France odniósł Lance Armstrong.
Od tamtych chwil wydarzyło się coś dużo bardziej istotnego niż wszystkie sukcesy i afery z udziałem zawodowców. Sport stał się popularny. Może niekoniecznie ten wyczynowy, który boryka się ze swoimi problemami, ale masowy jak najbardziej. Polska biega, Polska wsiadła na rowery i cała Polska ćwiczy z Ewą Chodakowską. To ciągle, głównie uciecha klasy średniej, ale jak na jedną z czołowych gospodarek świata przystało, aktywność fizyczna przeżywa u nas swoje „pięć minut”.
W wielu kwestiach jesteśmy spóźnieni. Na rozwój popularności kolarstwa szosowego trzeba było czekać niemal dekadę. Najwidoczniej średnia krajowa musiała dorównać pensji minimalnej z ogarniętych kryzysem krajów ?starej Unii?, abyśmy zaczęli kupować budżetowe szosówki, których w końcu, jak należy, na podmiejskich drogach pełno jest niemal bez względu na porę dnia, roku i pogodę. Sukces odnoszą też relacje z najważniejszych wyścigów. Eurosport i TVP notują kolejne rekordy przy transmisjach z wielkich tourów i Tour de Pologne. To zrozumiałe, ponieważ po latach posuchy realizatorzy częściej pokazują sylwetki Polaków. Powód jest prosty: ?biało-czerwoni? zaczęli jeździć bliżej czoła peletonu.
Czy przekłada się to na większe zainteresowanie kolarstwem jako takim, czy może obserwuję typową falę kibicowskiego entuzjazmu związanego z sukcesami naszych atletów? Nie wiem :-) Wiem natomiast, że w tym czasie diametralnie zmieniło się moje własne podejście do pisania o rowerach i kolarstwie. Świadomość grzechu numer jeden, który wszyscy popełnialiśmy na początku, silenia się na dziennikarstwo w mediach, które jako źródło informacji przegrało z twitterem i tanim streamingiem jest szczególnie dotkliwa. Podobnie jak świadomość grzechu numer dwa, poczucia pewnej omnipotencji. W cieniu raptem kilku światowych liderów, wszyscy pozostali jesteśmy równi, bez względu na to, czy wkładamy treści do sieciowego agregatora, czy tylko z niego konsumujemy. Pan z Telewizji chętnie korzysta ze statystyk anonimowego blogera, bloger chętnie komentuje stanowisko Pana z Telewizji. Przemielenie tematu na dziesiątą stronę wnosi niewiele: czy sprawa dotyczy wyników wyścigu czy oceny nowego sprzętu: świadomy widz i tak wie swoje. Skoro mimo wszystko decyduję się nadal dostarczać treść związaną z kolarstwem, co więc pozostaje? Przede wszystkim powściągliwość. Pokusa wrzucenia słit foci albo kolejnego kontrowersyjnego fajerwerku jest bardzo kusząca. Choćby krótka chwila zastanowienia, czy to, co mam do powiedzenia jest jakąkolwiek wartością dodaną powinna zwyciężyć z rządzą obserwowania rosnących statystyk. Krucjatę przeciw portalozie muszę zacząć od siebie.