fbpx

Jose María Jiménez Sastre

Łatwo rozpoznawalna sylwetka i niezapomniany styl jazdy. Jak każdy z wielkich mistrzów, Jose Maria Jimenez był postacią niezwykle charakterystyczną, zarówno na rowerze jak i poza nim. Dziesięć lat temu zmarł z powodu zatoru w madryckim szpitalu psychiatrycznym. Miał wówczas trzydzieści dwa lata.

Przez całą karierę Jimenez był związany z jedną ekipą, sponsorowaną przez Banesto drużyną Jose Miguela Echevarii. Obecnie ten zespół to Movistar, a gwiazdą jest Alejandro Valverde. Kolarz o zdecydowanie większym dorobku, posiadający na koncie zwycięstwa w klasykach i w wielkim tourze. Choć to sportowiec wybitny, nie jest, jak Jimenez, artystą.

Lata dziewięćdziesiąte XXw. to dziwny czas dla wyczynowego sportu. Wraz z kolejnymi wyznaniami atletów dowiadujemy się, że był to okres dopingowej wolnej amerykanki. Postrzeganie tej epoki wyłącznie jako wyścigu chemicznych zbrojeń, w sytuacji, gdy mimo wszystko o laury walczyli wtedy bardziej romantyczni szaleńcy niż wyrachowani biznesmeni jest błędne. Być może epo, testosteron i hormon wzrostu były w stanie z solidnego pomocnika zrobić zwycięzcę Tour de France, ale to nie przyjmowane przez sportowców substancje porywały serca kibiców.

Jose Maria Jimenez

Jose Maria Jimenez Sastre to gwiazda w starym stylu. Zawodnik, który przez kilka dni potrafił gnębić swoich rywali, pokazywać swoją wyższość na trasie a wieczorami balować do upadłego. Równocześnie, mając sukces na wyciągnięcie ręki tracił wszystko i zamiast triumfów i wpisów w kronikach pozostały po nim głównie wspomnienia. Mistrzostwo Hiszpanii, trzecie miejsce w hiszpańskiej Vuelcie i czterokrotna wygrana w klasyfikacji górskiej tego wyścigu to sporo, ale biorąc pod uwagę, że Jimenez wygrał dziesięć etapów swojego narodowego touru, miał szansę na więcej.

Nie są znane przyczyny jego depresji, z którą zmagał się przez większość kariery. Wiadomo, że był wybuchowy, chimeryczny, źle znosił presję i ulegał wielu pokusom. Ekipa Banesto, którą reprezentował zmagała się z kryzysem sukcesji po zakończeniu kariery przez Miguela Indruaina. ?Big Mig? był opanowanym kolarzem, który wygrywał wyścigi defensywną jazdą, obroną przewagi zdobytej podczas jazdy na czas. Jimenez to jego przeciwieństwo, nie radził sobie z jazdą indywidualną, przewagę zdobywał, ryzykancko atakując w górach. To było jednak za mało, by równać się z kolarzami bardziej wyrachowanymi, którzy najbardziej umiejętnie potrafili korzystać z przewagi, jaką dawało EPO.

Vuelta Espana 2001, ostatnia jaką przejechał jest swoistym podsumowaniem jego kariery. Po trzynastu etapach Jimenez był piąty, z niewielkimi stratami w klasyfikacji generalnej. Podium było w zasięgu, tym bardziej, że do mety pozostawało jeszcze sporo gór a Hiszpan w wielkim stylu wygrał już trzy etapy. Tymczasem nie wytrzymał tempa nadawanego przez drużynę Kelme, stracił wiele minut i nie wydostał się już z kryzysu do końca wyścigu. Na dobre wycofał się z kolarstwa i choć miał wsparcie swojej drużyny, nie powrócił na rower.

Przez dwa lata próbował odbudować siły korzystając z pomocy terapeutów w klinice psychiatrycznej, ale zamiast powrócić do zdrowia, niespodziewanie zmarł z powodu zatoru. Tak jak nie wiadomo, czy jego problemy wynikały z konsekwencji, jakie niosła ze sobą dopingowa kultura sportu lat dziewięćdziesiątych, tak trudno powiedzieć, że przyczyną zatoru było stosowanie epo. Frank Vandenbrucke czy Marco Pantani, inne ?cudowne dzieci? drugiej połowy kolarskich lat dziewięćdziesiątych odeszli równie tragicznie, po drodze zmagając się z kłopotami podobnej natury co Jimenez. Być może taki jest los artystów. Póki porywają serca widzów, mało kto zwraca uwagę, że w jednej ręce trzymają naładowany pistolet a w drugiej wódkę z valium.

 

* Ilustracje są screenshotami z dokumentu hiszpańskiej telewizji, który można obejrzeć np tu.


Opublikowano

w

, , ,

przez