fbpx

Wybierz XC

W kwietniu po czterech latach przerwy znowu stanąłem na starcie zawodów mtb. Wybrałem cross country a nie maraton. Powrót do źródeł i dobra lekcja na przyszłość w jednym. Pomyślałem, że skoro chcę lepiej jeździć na rowerze, to właśnie XC jest właściwą drogą.

Motywację miałem prostą: spróbować, czy jestem w stanie przygotować się do sezonu i rywalizować z zawodnikami. Trzydziestka stuknęła mi ponad rok temu, zatem stałem się pełnoprawnym mastersem. Cóż, czas płynie nieubłaganie, tak samo dla wszystkich. Nadal uważam, że dzielenie zawodników na dwie kategorie wiekowe w, teoretycznie, najlepszym momencie kariery jest pomysłem dziwnym, ale tak jest i już. Mając lat 31 traktuję więc starty z mastersami jako alternatywę dla braku kategorii amatorskich. Nie ma się co oszukiwać, rywalizacja na poważnych zawodach z elitą wymaga gigantycznego nakładu czasu i środków.

Gdy regularnie startowałem w maratonach, mając lat dwadzieściakilka, okazjonalne starty w xc kończyły się głównie walką o ukończenie wyścigu nie będąc zdublowanym. Ponieważ był to czas, gdy w kalendarzu ciągle obecne było Grand Prix MTB Czesława Langa (z różnymi nazwami sponsorów tytularnych), łatwo było oddzielić chłopców od mężczyzn, ziarno od plew i tak dalej. Kilkukrotne próby kończyły się dla mnie szybkim dublem lub ?DNFem?. Z resztą, napięty harmonogram maratonowy oraz zobowiązania z nim związane nie zachęcały do dalszych prób. Jedynie w sezonach, w których byłem w stanie rywalizować z top10 kategorii na maratonach, dawałem radę jakkolwiek godnie zaprezentować się na regionalnych imprezach xc.

Konieczność skompletowania sprzętu, nawet na poziomie ?entry level? sprawiła, że budżet, którym dysponuję jest napięty. W takim razie kolejne założenie to: jeżdżę na zawody nie wymagające noclegu, najlepiej nie dalej niż 100km od domu. Dokładając do tego fakt, że wpisowe na zawodach cross country zazwyczaj nie przekracza 20pln, zabierając ze sobą kolegę mieszczę się w siedemdziesięciu złotych. Ponieważ wyścigi są krótsze, nawet jeżeli jest błoto, po kilku startach sprzęt wymaga standardowej konserwacji a nie generalnego remontu. Póki co same plusy.

Wybrałem dwie serie zawodów: Puchar Tarnowa oraz Puchar Szlaku Solnego. Obie ze sporą tradycją, poziomem sportowym zawodników oraz charakterystyką tras, które są w stanie zweryfikować możliwości aspirującego rowerzysty (po czteroletniej przerwie trudno stawać na starcie z innym podejściem :-). Okazjonalnie uzupełniam je imprezami na Śląsku lub w Zagłębiu. Od połowy kwietnia do końca czerwca startowałem raptem siedem razy. Mało, ale jak na początek wystarczy.

Co zastałem na miejscu? Po pierwsze, fajnie jest spotkać starych znajomych. Dosłownie starych, ponieważ spora grupa zawodników, z którymi przez wiele lat ścigałem się na maratonach, teraz wiedzie żywot mniej lub bardziej ustatkowanych mastersów. Po drugie, owi mastersi jeżdżą całkiem szybko. Owszem, wyścigi są krótkie (trwają maksymalnie godzinę i dziesięć minut), ale tempo jazdy czołówki nie odbiega zasadniczo od tego prezentowanego przez elitę. Po trzecie wreszcie (które za chwilę rozwinę), dostaję dokładnie to, co chciałem.

Cross country to zawody stricte sportowe. O mniejszym lub wyższym poziomie wyczynu, ale nastawione na jasny cel: wyłonić najlepszych zawodników. Odpadają więc spory o to, kto jest kolarzem, kto jest turystą, szlachtą czy trzepakiem. Każdy, kto staje na starcie, ciśnie ile może, bo właśnie po to pofatygował się do Skomielnej, Tarnowa czy Będzina. Jeśli wsiadam na rower z myślą, by trenować, to chcę, by nastąpiła weryfikacja. Oprócz dywagacji na temat rywali odpadają również dywagacje na temat trasy. Każdy z wyścigów sprawdzał moje umiejętności kolarza górskiego, co szczególnie dotkliwie odczuwam podczas Pucharu Szlaku Solnego. Co ważne, mimo, że rundy są wymagające fizycznie i technicznie, nie są ?przegięte?. Choć wyścigi rozgrywane w górach (lub na pogórzu ;) ) oferują zawsze świetny klimat (fani ?Pure MTB? nie mogą mieć nic do zarzucenia), również w pozornie łatwym terenie można wytyczyć kilkukilometrowe okrążenie, które będzie odpowiednio wymagające, czego przykładem był majowy ?Hołda Race? w chorzowskim parku. Ponieważ różnice czasowe między zawodnikami są małe, nawet chwila dekoncentracji, niewielki błąd, zagapienie się lub odpuszczenie tempa powodują spadek o kilka miejsc. Z kolei konieczność pokonywania każdej trudności kilka razy daje szansę poprawy na każdym kolejnym okrążeniu. Jeśli więc myślisz o tym, by doskonalić swoje umiejętności, start w xc jest do tego idealnym poligonem doświadczalnym.

O tym, że jest to dobra droga rozwoju świadczy prosty fakt. Jest bardzo niewielu jest wyczynowych kolarzy, którzy zaczynali przygodę ze sportem od maratonów. Obecność dzieci i młodzieży: młodzików, juniorów młodszych i juniorów (a także startujących ku uciesze rodziców maluchów) to kuźnia i selekcja talentów.
Komercyjne imprezy masowe są z założenia organizowane dla zamożnej, uprzywilejowanej klasy średniej. Mają przez to o wiele bardziej zróżnicowany charakter i cel. Z drugiej strony, zwłaszcza dla kategorii ?M2? start w maratonie to dużo więcej pozytywnych wrażeń i brak frustracji związanej z bezpośrednią konfrontacją z czołówką regionu czy kraju. Bycie zdublowanym po czterdziestu minutach jazdy nigdy nie należy do przyjemności, zwłaszcza, gdy jako alternatywę ma się możliwość kilkugodzinnej rywalizacji ze sporą grupą równych sobie. Nie oznacza to, że nie warto próbować sił w xc. Nie trzeba rzucać się na głęboką wodę. w kalendarzu jest wiele imprez oferujących osobny start dla kategorii bez licencji albo po prostu takich, które przyciągają na start mniejsze grono półprofesjonalnych chartów. Rywalizację, dobrą, choć inną niż na maratonach zabawę i gwarancję rozwoju sportowego dostaniesz gratis. Warto samemu sprawdzić. Polecam :)

PS Po ukończeniu swojego wyścigu zazwyczaj robię zdjęcia pozostałym kategoriom. Są jak najbardziej amatorskie (robię ja Alfą 100), ale stanowią dokumentację dla innych zawodników a dla mnie miłą chwilą relaksu. Możesz je zobaczyć na moim facebooku.


Opublikowano

w

, ,

przez