fbpx

Przegrywali aż miło

Alberto Contador, Mark Cavendish, Philippe Gilbert, Bradley Wiggins, Vicenzo Nibali. O Andym Schlecku i Fabianie Cancellarze nie wspominając. W minionym sezonie wielcy faworyci mieli swoje chwile chwały, ale równocześnie zdarzało im się ponosić dotkliwe porażki. Jeśli się zastanowić – to po prostu piękne.

Tak, sezon 2011 zaskakiwał od początku do końca. Skupiając się na najważniejszych wyścigach trzeba zacząć od Mediolan – Sanremo. Na podium stanęli Fabian Cancellara i Philippe Gilbert. Czyli murowani faworyci wiosennych klasyków. W jednej z licznych kraks odpadła z rywalizacji większość sprinterów. Okazało się, że team HTC ma w rękawie więcej niż jednego asa. Mark Cavendish, który nie zdołał dogonić czołówki został godnie zastąpiony przez Mathew Gossa. Zawodnika, który wcześniej nie wygrał tak wyścigu lub choćby pojedynczego etapu znaczącej imprezy. Zatem faworyci polegli po raz pierwszy.

Klasyki północy miały być domeną Fabiana Cancellary. Szwajcar był zmotywowany nowym otoczeniem. Team Leopard na papierze prezentował się jak idealna maszyna zaprojektowana do wygrywania. Pierwsze starty sugerowały szokująco wysoką dyspozycję Cancellary. Podczas E3 Prijs zniszczył a wręcz upokorzył konkurentów odjeżdżając im, jak gdyby nigdy nic, na płaskiej, szerokiej szosie. Nie wiadomo czy to tak wstrząsnęło peletonem czy też wszyscy mieli w pamięci jego jazdę z zeszłego roku. Dość powiedzieć, że podczas Dookoła Flandrii i Paryż – Roubaix praktycznie każdy z faworytów wraz z pomocnikami jechał przeciwko niemu. We Flandrii Szwajcar dał się sprowokować Boonenowi na czym skorzystał Nuyens, w Roubaix przegrał z lepszą taktyką ekipy Garmin. Wyniki w klasykach musiały być dla niego naprawdę dotkliwą porażką, tym większą, że fizycznie wydawał się o klasę przewyższać rywali. By tego było mało podczas Tour de France mimo naprawdę ciężkiej pracy nie był w stanie doprowadzić żadnego z braci Schleck do zwycięstwa. Idąc dalej, wydawało się, że zbudował dobrą formę podczas hiszpańskiej Vuelty. Na ostatnich górskich etapach mocno trenował i stając na starcie mistrzostw świata w jeździe na czas był jednym z faworytów. Tony Martin okazał się rywalem nie do pokonania a Bradley Wiggins miał więcej szczęścia i Szwajcar musiał zadowolić się zaledwie brązowym medalem.

Będąc już przy braciach Schleck i ekipie Leopard, to cóż, przegrali wszystko co było do przegrania. „Wielka Pętla” ułożona była pod możliwości Andy’ego jednak liczne błędy taktyczne uniemożliwiły mu wypracowanie należytej przewagi nad lepiej jeżdżącym na czas Cadelem Evansem. Cancellara, o czym wspomniałem wyżej poległ w klasykach brukowanych, natomiast w Ardenach Andy i Frank Schleck mogli co najwyżej przyglądać się temu co wyprawia Philippe Gilbert. Belg swoją dominację udowodnił najdobitniej podczas Liege-Bastogne-Liege gdy w decydującej fazie wyścigu jechał sam przeciwko dwóm rywalom, braciom Schleck, których ograł w sposób perfekcyjny.

Gilbert sezonu takiego jak 2011 może już nigdy nie powtórzyć. Wygrywając cztery ardeńskie klasyki, podwójne mistrzostwo kraju, etap Tour de France (niemal do końca był faworytem walki o zieloną koszulkę, co jest nietypowe, ponieważ nie jest sprinterem), Clasica San Sebastian, jednodniówkę w Montrealu czy Strade Bianche wpisał się do grona kolarzy wybitnych. Koniec końców okazało się, że jest tylko człowiekiem. Posługując się metaforą Joe Friela, Gilbert wypalił wszystkie zapałki i na jesienne klasyki oraz mistrzostwa świata sił już nie starczyło tym bardziej, że po genialnej pierwszej połowie sezonu był pod większą presją kibiców i mediów oraz baczną obserwacją rywali. Było to widczone szczególnie podcza Paryż – Tours i Giro di Lombardia, gdzie było mu równie ciężko jechać przeciwko koalicji konkurentów co Cancellarze wiosną.

Skoro już wspomniałem o jesieni, to trudno nie napisać kilku zdań o Marku Cavendishu. Wydawać by się mogło, że ma za sobą, podobnie jak Gilbert, sezon – marzenie. Trzy wygrane w Giro d’Italia, pięć w Tour de France i koszulka najlepszego sprintera. Do tego wykorzystał szansę, jaką raz na jakiś czas kolarze jego specjalności dostają od UCI i wygrał mistrzostwo świata ze startu wspólnego na stosunkowo płaskiej, czyli przygotowanej de facto dla niego trasie. Co zatem było nie tak? Cóż, jeśli ktoś jest topowym sprinterem i ma na swoim koncie wygraną w Mediolan – Sanremo to brak obecności w czołowej grupie na mecie tego wyścigu jest porażką. Nawet jeśli spowodowaną przez kraksę. Co więcej zawodnik z wyspy Manx będąc w szczytowej formie w spekatkularny sposób poległ podczas innego sprinterskiego klasyku: Paryż – Tours. Być może na fakt, że jego pomocnicy nie opanowali peletonu i oddali zwycięstwo ucieczce wpłynęła sytuacja ekipy HTC dla której był to jeden z ostatnich występów w sezonie. Tyle, że to sam, nowo kreowany mistrz świata zaordynował zaprzestanie pogoni, bo był zwyczajnie zmęczony…

Pozostaje jeszcze Alberto Contador. Zanim jednak o nim, słów kilka o Vicenzo Nibalim. Przegraną w Giro można by mu „wybaczyć” gdyby nie fakt, że poległ nie tylko w starciu ze znakomicie dysponowanym Hiszpanem, ale również z lokalnym rywalem, czyli Michele Scarponim. Na starcie Vuelta Espana stanął z kolei jako obrońca tytułu by po bezbarwnej jeździe zająć siódmą lokatę. Oba te rezultaty wciąż są niezłe i dobrze rokują na przyszłość. Nibali ma ciągle więcej przed sobą niż za sobą a fakt, że rok temu wygrał Vueltę nie jest argumentem który ma go stawiać w roli murowanego faworyta wielkich tourów. Zatem to z czym przegrał to nie tylko lepsza dyspozycja rywali ale przede wszystkim oczekiwania i PR grupy Liquigas. Podejrzewam, że dodatkowo nakręcane lokalnie, ponieważ traktujemy tę ekipę oraz jej liderów jako „swoich” ze względu na jeżdżących dla nich polskich gregario. Tak więc Nibali ma jeszcze czas by trafić do grona Wielkich Przegranych, podobnie jak Bradley Wiggins, który i tak z każdym kolejnym występem w wielkim tourze jedzie ponad to, czego w najśmielszych oczekiwaniach mogli mu życzyć najwierniejsi fani.

Na koniec wspomniany Contador. „Pistolet” podjął pierwszą od czasów Pantaniego próbę wygrania dubletu Giro-Tour w jednym sezonie. Tour, choć z klasą, przegrał, zatem cały test został oblany. Tyle tylko, że nie wierzę, by tegoroczne podejście do dubletu było wcześniej planowane. Mordercze Giro i Tour który odbierał część atutów Hiszpanowi a dawał je braciom Schleck to nie były najbardziej optymalne warunki. Contador pojechał Giro, bo nie był pewny startu w Tourze a gdy mu na to pozwolono nie wypadało zdezerterować. Obronił pozycję najlepszego specjalisty wyścigów etapowych, to pewne. Do każdego kolejnego nadal będzie przystępował jako główny faworyt. To, że mógł w ogóle startować w sezonie 2011 już samo w sobie można uznać za sukces. Jeśli w najbliższym czasie UCI, WADA i CAS ostatecznie odstąpią od wymierzenia mu kary za ślady Clenbuterolu w organizmie podczas ubiegłorocznego Tour de France będzie zwycięzcą i w przyszłym roku prawdopodobnie znów stanie na podium w Paryżu w żółtej koszulce. Jeśli organy sportowej administracji zaskoczą nas wyrokiem skazującym, odbiorą Hiszpanowi zdobyte laury i zawieszą na dwa lata… cóż. Całą powyższą listę będzie można skasować. Największym przegranym będzie właśnie Alberto Contador.


Opublikowano

w

przez