fbpx

Najlepszy polski kolarz?

Bartosz Huzarski, Przemysław Niemiec, Marek Rutkiewicz czy Sylwester Szmyd? To dość karkołomny pomysł by wartościować tak różnych zawodników. Ale po pierwsze jest po sezonie a po drugie, nadciąga kolejna generacja polskich kolarzy ze sporym apetytem na przebicie osiągnięć obecnej. Po trzecie wreszcie, zmierzenie się z tą kwestią traktuję jako rodzaj wyzwania.

Sylwester Szmyd jest z tej czwórki najstarszy. W marcu będzie miał 34 lata. Jak na kolarza to sporo, ale jeszcze nie musi oznaczać jednoznacznego zmierzania w stronę zakończenia kariery. Są zawodnicy, którzy w tym wieku wieszają rower na haku i zajmują się prowadzeniem kawiarni, hodowlą krów lub stają się dyrektorami sportowymi. Są też tacy, którzy, jak wino, dopiero „na starość” zaczynają dojrzewać by wspomnieć np. Chrisa Hornera.

W tym zestawieniu Szmyd zajmuje szczególne miejsce nie tylko ze względu na wiek. To on, jako jedyny w latach posuchy reprezentował nasz kraj wśród kolarskiej elity. Od początku swojej kariery jeździ we Włoszech i choć np. historia jego występów w reprezentacji czy na mistrzostwach Polski jest długa i zawiła (w pewnym momencie pojawiła się nawet opcja zmiany barw narodowych), to jednak jest „nasz”. Mimo jedenastu sezonów w zawodowym peletonie ma na swoim koncie zaledwie jedno zwycięstwo. Za to jakie! Będąc typowym góralem zwyciężył na Mount Ventoux podczas Dauphine Libere w 2009r. Po sukcesie Zenona Jaskuły w Tour de France (1993) jest to, póki co największy sukces Polaka wśród profesjonalistów. Takie kolarskie „Wembley” które długo będzie wspominane przy każdej okazji gdy tylko któryś z wyścigów zawita do Prowansji. Trzeba jednak pamiętać, że mimo braku spektakularnych sukcesów Sylwester Szmyd ma całkiem bogate portfolio. Miejsca w pierwszej dziesiątce wyścigów Pro Tour: Dauphine Libere, Tour de Romandie, Tour de Pologne oraz czternaste miejsce zdobyte w Vuelta Espana 2006 sugerują, że to bardzo solidny kolarz. Przy tym trzeba pamiętać, że to „tylko” pomocnik. Tyle, że pomocnik bardzo specyficzny, o wąskiej specjalizacji, przez co bardzo ceniony. Jego zadaniem jest prowadzenie lidera i dokonywanie selekcji na górskich etapach. Kilkukrotnie zrobił to w sposób, który był powodem zachwytu komentatorów na całym świecie. Co istotne, dwukrotnie był członkiem zwycięskiego teamu w wielkim tourze: Damiano Cunego (2004) i Ivan Basso (2010) z pomocą Szmyda wygrywali Giro d’Italia. Sylwester Szmyd jest aktywny w sieci. Prowadzi bloga, który jest często przeklejany przez większość portali. Niestety na tym polu przegrywa z konkurencją, tracąc częściowo sympatię kibiców przesadnym podkreślaniem znaczenia pracy, jaką wykonuje dla liderów swoich ekip. W rewanżu internauci „odwdzięczają się” zarzutami o brak ambicji i przeciwstawiają kolejnemu bohaterowi poniższego tekstu.

Przemysław Niemiec, tak jak Szmyd w dość młodym wieku wyjechał do Włoch, tyle, że zamiast praktykować u wielkich mistrzów w grupach z najwyższej półki startował w ekipach trzeciej dywizji. Do najwyższej klasy rozgrywkowej (Lampre) trafił dopiero mając 31 lat. Za to wcześniej, niejednokrotnie będąc liderem ekipy Miche notował znakomite wyniki w imprezach prestiżowych choć niższej kategorii. Wygrywał etapy oraz klasyfikację generalną Route du Sud, etapy oraz stawał na podium w Giro del Trentino,  etap i podium Settimana Coppi & Bartali. W CQ Ranking (odpowiednik dawnego rankingu UCI, który bierze pod uwagę punkty ze wszystkich wyścigów nie rozdzielając na World Tour i Toury Kontynentalne) regularnie mieści się w pierwszej części drugiej setki i jest najwyżej sklasyfikowanym Polakiem. W tym roku podczas Giro miał skonfrontować się z Sylwestrem Szmydem – obaj w swoich drużynach pełnili podobne funkcje. Szmyd wspierał Vincenzo Nibalego, Niemiec – Michele Scarponiego. Trzeba przyznać, że na Etnie Niemiec zaprezentował się rewelacyjnie, później nie było już tak dobrze. Mimo wszystko pozostawił dobre wrażenie artystyczne. Chwile chwały Przemysława Niemca przyszły jesienią. Po niezbyt udanym Tour de Pologne oraz Vuelta Espana gdzie bywał w czołówce w górach, ale ostatecznie nie zachwycił znakomicie pokazał się we włoskich klasykach. Szóste miejsce w Emilii oraz piąte w Gran Piemonte (klasyki kategorii HC) to jednak nic w porównaniu z piątym miejscem w Giro di Lombardia. Jadąc aktywnie z najlepszymi kolarzami wyścigu Niemiec sięgnął po jeden z najlepszych polskich wyników w klasycznych Monumentach i najlepszy od dekady, czyli od czasów Zbigniewa Sprucha. Choć „piąte miejsce na jakimś wyścigu we Włoszech” nie pobudza tak wyobraźni jak „wygrana na legendarnej górze wiatrów”, jest to jeden z najcenniejszych wyników uzyskanych przez polskich zawodowców w XXIw. (W tym miejscu warto jeszcze wspomnieć wygraną Piotra Wadeckiego na górskim etapie Paryż – Nicea).

Tak już się złożyło, że polscy profesjonaliści są w swoich specjalnościach raczej „jednymi z wielu” niż postaciami wybitnymi. Z drugiej strony, potrafią np. we włoskich grupach wygrać rywalizację z Włochami. Specjalizacja Bartosza Huzarskiego jest prawdopodobnie najszersza i zarazem najbardziej popularna. Górzyste etapówki, jazda w ucieczkach, próby walki w klasykach. Chętnych i posiadających możliwości by odnosić sukcesy na tych polach jest wielu. Tymczasem „Huzar” ma sporą intuicję w szukaniu szansy dla siebie i często jest blisko dobrego wyniku a od czasu gdy zaczął ścigać się w ekipach zagranicznych zdobywa kilka cennych skalpów w sezonie. Jego kariera rozpoczęła się od spektakularnej ucieczki zakończonej zwycięstwem na jednym z etapów Wyścigu Pokoju (2003) i to właśnie po ucieczkach sięga po większość wartościowych wyników. Szczególnie udane ma dwa ostatnie sezony w barwach grup ISD i NetApp. Wygrywał etapy Settimana Coppi e Bartali oraz Settimana Lombarda (2010), był liderem oraz zajął szóste miejsce w „generalce” wyścigu dookoła Turcji (2011, kategoria HC) a także siódme w Tour de Pologne (2011, nie zapominajmy, że to World Tour), będąc najlepszym Polakiem wyścigu. Co ważne podkreślenia, Huzarski jest prawdopodobnie najbardziej lubianym kolarzem przez rodzimych internautów. Swego czasu był jednym z pierwszych, którzy aktualizowali swoją www. Zamieszczał na niej nawet swoje plany treningowe i wyniki badań, zanim ktokolwiek słyszał o paszportach biologicznych. Jest aktywny na forach i koresponduje z kibicami, którzy cenią go również za to, że nie szuka wymówek gdy wyścig nie ułoży się po jego myśli.

Na koniec zostawiłem postać najbardziej znaną przeciętnemu widzowi TVP. Marek Rutkiewicz to od lat nasz murowany faworyt do wygrania a przynajmniej do podium Tour de Pologne. „Wielka Nadzieja Białych Polaków” z karierą złamaną przez zamieszanie w dopingową „Aferę Cofidisu”. W 2004r, czyli gdy miał 23 lata musiał ewakuować się z francuskiej ekipy RAGT (wówczas z licencją I dywizji) do kraju, gdzie spędził kolejne siedem i pół sezonu. W tym czasie postrzegany był jako specjalista jednego wyścigu, czyli właśnie Tour de Pologne. Skoro u progu kariery Rutkiewicz potrafił pokonać Richarda Virenque’a na trudnym podjeździe Grand Colombier, trudno się dziwić, że co roku przygotowywał się do jedynej okazji, gdzie mógł porównać się z zawodnikami światowej elity. Liczne sukcesy w kraju z pewnością nie rekompensowały mu braku możliwości rywalizacji w najważniejszych wyścigach. Zwraca więc uwagę, nieco niedoceniany, bo uzyskany na egzotycznej imprezie, wynik w Tour of Quinghai Lake w 2008r. Nie tylko kategoria wyścigu (2.HC) jest tu ważna. Na górskiej i rozgrywanej na dużej wysokości etapówce Rutkiewicz rywalizował jak równy z równym z „Bad Boys” ekipy Rock Racing: Tylerem Hamiltonem i Oscarem Sevillą ostatecznie wygrywając etap i zajmując drugie miejsce w klasyfikacji generalnej. Mając trzydzieści jeden lat powraca „za zachód”. Będzie się ścigał razem z Bartoszem Huzarskim w niemieckiej ekipie NetApp i częściej niż raz lub dwa razy w sezonie powinien dostać szansę na sprawdzenie swoich możliwości. Nie pozostaje nic innego, jak życzyć mu powodzenia.

W sieciowych rozważaniach na temat tego, kto jest lepszy a kto gorszy i dlaczego najczęściej można spotkać przypuszczenia. Co by było, gdyby Szmyd częściej dostawał wolną rękę, Niemiec wcześniej trafił do dobrej ekipy, Huzarskiemu udało się wyjechać za granicę w wieku Rutkiewicza a Rutkiewiczowi uniknąć problemów wokół afery Cofidisu? Dlatego skupiłem się na kolarzach po trzydziestce z bogatym dorobkiem i pominąłem np. Bodnara, Gołasia, czy Marczyńskiego, którzy stoją między opisywaną czwórką a kolejną generacją: Majką, Maryczem, Kwiatkowskim czy Paterskim. Chciałem porównać dokonania a nie potencjał łączony też często z sympatią i wizerunkiem. Za rok taki mini ranking może wyglądać zupełnie inaczej. Szmyd może wygrać etap na Giro (bo właściwie czemu nie). Niemiec na Vuelcie. A wszystkich „skasować” któryś z młodych triumfując w tygodniowej etapówce z kalendarza World Tour lub Huzarski w Tour de Pologne. Ale to będzie kiedyś. Na dziś według mnie numerem jeden jest Sylwester Szmyd. Nawet jeśli, tak jak wielu kibiców, często jestem już znużony niektórymi jego wypowiedziami. Pozostaje tylko schylić czoło przed wieloletnią ciężką pracą i kilkoma, ale za to bardzo dobrymi wynikami. I życzyć, by Mount Ventoux nie było jego jedynym indywidualnym zwycięstwem.

PS Na blogowym fanpage’u udostępniłem ankietę z pytaniem o najlepszego aktywnego polskiego kolarza szosowego. Zapraszam do głosowania: http://www.facebook.com/questions/239685629427551/?qa_ref=qd


Opublikowano

w

,

przez