Mistrzem świata w jeździe indywidualnej na czas został Tony Martin. Zawodnik, który nie sprawdził się w wielkich tourach pokazał pełnię profesjonalizmu i zbudował szczyt formy na jesień. Dzięki temu mógł odnieść prawdziwe, cenne i prestiżowe zwycięstwo.
Mówienie o tym, że Martin miał nieudany sezon to bzdura. Młody (wciąż raptem dwudziestosześcioletni) Niemiec wygrał Paryż – Nicea, Volta a Algarve, był drugi w Tour de Romandie a także wygrywał etapy podczas Dauphine Libere, Tour de France, hiszpańskiej Vuelty oraz Wyścigu Dookoła Kraju Basków. Imponujące, czyż nie?
Trzeba przyznać, że transformacja, jaką przeszedł Wiggins to prawdopodobnie jedno z największych wyzwań, z którym trzeba się zmierzyć. Pytanie, czy medal mistrzostw świata w jeździe na czas i bycie realnym pretendentem w wielkich tourach to poziom wyżej niż dominacja tylko w ITT? W mijającym sezonie „Wiggo” zaimponował wszechstronnością i po raz kolejny zadziwił, że jednak można z powodzeniem pójść obraną przez niego drogą. Martin za to jest zwycięzcą i przez rok będzie stawał na starcie każdej próby indywidualnej w tęczowej koszulce.
Tak naprawdę tegoroczne Mistrzostwa pokazały pewien istotny fakt. Można z powodzeniem przejechać wielki tour, jako lider (Wiggins), pomocnik (Cancellara) lub tylko budując formę (Martin) by następnie móc walczyć podczas imprezy mistrzowskiej. Jest to niezmiernie istotne w kontekście przyszłorocznego Tour de France i następujących zaraz po nim Igrzysk Olimpijskich w Londynie. Dla każdego z trzech medalistów tegorocznego czempionatu: Martina, Wigginsa i Cancellary zarówno Tour jak i IO są niezmiernie ważne. Najbardziej dla „Wiggo”, wszak jest Brytyjczykiem to raz a dwa, że na osiągnięcie sukcesu w Tourze zostało mu zdecydowanie najmniej czasu. Martin, wbrew temu, że wielu postawiło go już na straconej pozycji jeśli chodzi o trzytygodniowe etapówki, wciąż może przejść podobną metamorfozę co Anglik. A póki co udowodnił, że jest świetnym kolarzem, choć w bardzo wąskiej specjalności. Pokonanie takich tuzów, z którymi rywalizował w Kopenhadze jest jednak jak najbardziej powodem do chwały. Zatem nawet jeśli nigdy nie stanie na podium Tour de France i tak ma pełne prawo, by czuć się spełnionym sportowcem.