Piętnastu mężczyzn w wieku 20-30 lat zostało sklasyfikowanych w „Top-5 Giga” serii MTB Marathon. Wynikałoby z tego, że tylu jest w kraju zawodników elity, którzy chcą lub mogą ścigać się górskich maratonach rowerowych. Mało? Dużo? W sam raz?
Tymczasem na facebookowym profilu Bikemaratonu toczy się uroczy flejm w stylu sprzed niemal dekady. Poszło o frekwencję i o to kto ma dłuższego czyje maratony są lepsze. Czy te, które gromadzą na starcie więcej uczestników czy może te, które najbardziej zapadają w pamięć prowadząc trasę przez dzikie, leśne ostępy w mało znanych górskich rejonach. Jest też taka, którą oficjalnie wszyscy gardzą, bo jest do bólu komercyjna (a tak naprawdę zazdroszczą sukcesu) oraz taka, która może nie błyszczy w rankingach, ale za to ma relacje w telewizji.
Będąc wewnątrz pewnej społeczności różnice, które oddzielają ją od otoczenia, stanowią o własnej tożsamości i wyjątkowości są dla zainteresowanych bardzo wyraźne. Tym bardziej, im bardziej samemu jest się zaangażowanym. Jeśli przez ostatnie dziesięć miesięcy ktoś wypruwał sobie żyły ciężko trenując, wydał przynajmniej kilka tysięcy złotych na dojazdy, noclegi i rekonstrukcję sprzętu a do tego spędził ten czas jeżdżąc na rowerze z po prostu fajnymi ludźmi, trudno odmówić prawa do pewnego rodzaju sentymentu. Sentymentu, nieco przygasającego, gdy spojrzeć na szkiełko z postrzępioną wstążką ozdobione przyklejoną na dwustronnej taśmie plastikową tabliczką, które bywa nagrodą za zajęcie premiowanego miejsca w niemal dowolnej serii imprez.
A co, jeśli wyjść z grona krewnych i znajomych królika? Spojrzeć na maratony okiem zwykłego śmiertelnika? Mam znajomych, którzy regularnie odwiedzają krakowskie Błonia, gdy tylko jest tam jakaś rowerowa impreza. Kolega chce powspominać dawne czasy, zobaczyć, jak wyglądają współczesne rowery, przyglądnąć się zawodnikom. Jego partnerka dla odmiany traktuje to jako okazję do miłego spędzenia czasu i szansę na obserwację „ludzi z pasją”. Sama ma swoją, więc otoczenie różnego rodzaju freaków dobrze jej robi. Efekt? Nie widzą różnicy. Czy to Lang, Golonko, Grabek lub Zamana, wrażenia są te same. Jadą, jest ich dużo, nic się nie dzieje, wracają, wchodzą na dekoracje. Dziesiątki klasyfikacji, więc nie wiadomo, kto wygrał. Tak, brak kategorii open to spory problem. Dwudziestodziewięciolatek oddzielony w klasyfikacji od trzydziestojednolatka to absurd.
Kolejna sprawa, to nieobecność gwiazd. Jeśli na starcie staje Maja Włoszczowska czy Marek Galiński, jest to traktowane w kategoriach wydarzenia. Często zresztą nasi kadrowicze maraton traktują towarzysko-treningowo. Trudno się dziwić, wszak to impreza masowa. Ale maratony nie kreują również swoich własnych bohaterów. Zarówno w top5 MTB Marathonu, czyli, docelowo najtrudniejszej a zatem najbardziej prestiżowej serii imprez, jak i w szerszej klasyfikacji tego cyklu a także na Bikemaratonie próżno szukać medalistów mistrzostw Polski. No dobrze, nadinterpretacją jest, że na maratonach ścigają się całkowici amatorzy. Ale nieliczna grupa zawodników – nazwijmy ich wyczynowymi – rozpierzchła się po seriach, ligach, cyklach i edycjach. Jak zawsze najbardziej dotkliwe jest to dla kobiet, które chcąc się ścigać wkładają równie wiele pracy w przygotowania co mężczyźni a zdarza się, że nie są w stanie skompletować obsady na pełne podium. Więcej jest więc przygody, wyzwania, pasji niż sportu jako takiego.
Zatem skoro są to imprezy dalekie od wyczynu, jak rozróżnić, która jest lepsza i ważniejsza? Argument „najbardziej prestiżowa seria maratonów, bo wjeżdża na górskie szczyty powyżej tysiąca metrów i oferuje prawdziwe mtb” trafia więc tylko do zainteresowanych. Jeśli gros startujących to i tak amatorzy a większość z nich nie aspiruje do bycia sportowcem wyczynowym (bo ich nie stać, bo nie mają czasu, bo mają inne priorytety a na rowerze zmęczyć się po prostu lubią), jaka jest różnica, czy wjadą na Śnieżnik czy na górkę pod Otwockiem? A w ogóle, to gdzie leży Śnieżnik? W tym kontekście wygrywa ten, kto zorganizuje imprezę bardziej masową, czyli z większą frekwencją.
Rywalizację kolarzy górskich ogląda się fajnie. To niezły sposób na spędzenie dnia na świeżym powietrzu. Aby było co oglądać, potrzebna jest frekwencja nie mas a zawodników wyczynowych i ich wymierna, sportowa walka. Reaktywację Pucharu Polski w maratonie w ramach serii Skandia przyjąłem z cichym entuzjazmem. Bo choć przeprowadzona w najgorszym stylu Polskiego Związku Kolarskiego daje nikłą, ale jednak nadzieję, na odbudowę wyczynowego mtb na skalę szerszą niż kadra narodowa i Maja Włoszczowska. Do rozwoju pobudzają tylko silne i określone bodźce. Piknik, nawet zorganizowany na Evereście, wciąż będzie tylko piknikiem. Wyścig, nawet jeśli poprowadzony na osiedlu, będzie zawsze aż wyścigiem.