fbpx

Carlos Sastre – bardzo cichy mistrz

Stał sześć razy na podium wielkiego touru. Piętnaście (!) razy był w pierwszej dziesiątce. Ukończył trzy trzytygodniowe wyścigi w jednym sezonie. Zwyciężał na górskich etapach Touru, Vuelty, Giro. Gdy wygrał w Wielkiej Pętli, Lance Armstrong stwierdził, że to wstyd i postanowił wrócić do ścigania. Wczoraj Carlos Sastre, jeden z najwybitniejszych kolarzy minionej dekady ogłosił zakończenie kariery.

Sastre (a właściwie Carlos Sastre Candil) nie jest, jak na współczesne standardy zawodnikiem szczególnie wiekowym. Na sportową emeryturę odchodzi w wieki trzydziestu sześciu lat. Leipheimer, Winokurow, Horer ścigają się dłużej. Trzeba jednak przyznać, że po pierwsze nie mają na swoim koncie wygranej w Tour de France a po drugie, nie eksploatowali się tak bardzo jak Hiszpan. Pewnego rodzaju apogeum był dla niego sezon 2006, gdy w maju pilotował Ivana Basso do zwycięstwa w Giro d’Italia. Gdy okazało się, że Włoch nie może wystartować w Wielkiej Pętli z powodu współpracy z Eufemiano Fuentesem, pozycję lidera drużyny CSC przejął właśnie Sastre. W Tourze cudów, gdzie testosteronowe zwycięstwo zabrano Landisowi a realny triumfator, Pereiro, dostał je w prezencie od peletonu, to nasz dzisiejszy bohater był najlepszym góralem. Choć ostatecznie zajął trzecie miejsce, nabrał pewności siebie i pokusił się o walkę w hiszpańskiej Vulecie. Tam jednak, zmęczony sezonem i pod naporem zawodników doładowanych świeżo przetoczoną krwią (Winokurow, Valverde, Kaszeczkin) zajął „dopiero” czwarte miejsce.

Wydawałoby się, że tak hardcorowy sezon musiał odbić się na formie Carlosa Sastre. Tymczasem Hiszpan, owszem, odpuścił włoskie Giro, ale znów jako lider CSC stanął na starcie Tour de France. Zarówno w górach jak i w jeździe na czas nie był w stanie rywalizować z Conadorem, Evansem, Leipheimerem i relegowanym z wyścigu Rasmussenem. Ukończył jednak czwarty i kilka tygodni później podjął kolejną próbę wygrania Vuelty. Słaba jazda na czas nie pozwoliła mu nawiązać walki z Denisem Mienszowem, znów stanął na podium, lecz nie na jego najwyższym stopniu.

Można było przypuszczać, że Carlos Sastre będzie kolejnym następcą Raymonda Poulidora. Wybitnym, lecz nie Wielkim. Świetnym, lecz bez błysku. I wtedy przyszedł ten dzień. 23.07.2008. Etap z Embrun na l’Alpe d’Huez. Przez Galibier i Croix de Fer. 210km. Ekipa CSC była zdecydowanie najmocniejsza. Mieli trzech liderów: braci Schleck i Sastre, do tego pomocników w rewelacyjnej formie. Frank Schleck prowadził w klasyfikacji generalnej, Sastre niewiele do niego tracił. W górach szalał Bernhard Kohl, później zdyskwalifikowany za EPO-CERA. Dyrektor CSC, Bjarne Riis nie stawiał na Sastre. Wyścig miał wygrać nie Hiszpan a jeden z jego wychowanków. Sastre taktycznie zaatakował u podnóża finałowego podjazdu i… rywale dosłownie zgłupieli. Nikt nie chciał ruszyć w pogoń. Evans pilnował Mienszowa, Mienszow Kohla, a wszystkich w szachu trzymali Andy i Frank Schleck. Sastre na szczyt wjechał w dobrym tempie (39’31”), ale swój sukces zawdzięczał głównie niezdecydowaniu rywali. Tak czy inaczej wypracował na tyle dużą przewagę, by nareszcie móc obronić się przed czasowcami podczas ostatniej w wyścigu jazdy indywidualnej.

Pod koniec lata, w przeciwieństwie do wcześniejszych zwycięzców Touru znów stanął na starcie Vuelty i… znów przegrał, tym razem z Contadorem i Leipheimerem. Tyle, że z nowym kontraktem w kieszeni i żółtą koszulką w portfolio był już kolarzem spełnionym.

Podobno to właśnie wygrana Sastre w Tourze była bodźcem, który spowodował, że Lance Armstrong porzucił życie celebryty, romanse z bliźniaczkami Olsen i postanowił wrócić do kolarstwa. Cóż, Hiszpan nigdy nie był wielką gwiazdą a i styl, w którym wygrał Wielką Pętlę może budzić mieszane uczucia. Wszak to nie on miał zwyciężyć, żółtą koszulkę zdobył dzięki dobrej jeździe ale jakby nieco tylnymi drzwiami. Do tego, choć z pewnością był wybitnym góralem, jego ataki nie porywały tłumów, tak jak jazda Jose Marii Jimeneza, prywatnie szwagra Carlosa. Tyle tylko, że ten fenomenalny kolarz zmarł na atak serca w szpitalu psychiatrycznym a Sastre z powodzeniem i bez większych emocji przebrnął przez całą sportową karierę.

Dwuletni kontrakt z grupą Cervelo a następnie przejście do Geox i utworzenie duetu z Denisem Mienszowem jednym z głównych rywali to już schyłkowa część kariery Carlosa Sastre. Nie prezentował takiej formy co za czasów jazdy dla Riisa, ale ciągle potrafił o sobie przypomnieć walcząc na ważnych, górskich etapach. Trzeba bowiem przyznać, że był zawsze bardzo konsekwentnym i skutecznym zawodnikiem. Próbował walczyć tylko o ważne cele, budując formę na najistotniejsze momenty sezonu. Jeździł ekonomicznie i uważnie, choć – jak każdemu – zdarzało mu się popełniać błędy na płaskich lub pagórkowatych etapach. Jeśli już podejmował akcje w górach, często kończyły się sukcesem lub było do tego bardzo blisko. Swój ostatni wielki tour, tegoroczną Vueltę przejechał jako pomocnik Juana Jose Cobo. Po raz kolejny zawodnik, dla którego pracował wygrał trzytygodniowy wyścig. Choć w cieniu zwycięzcy, Sastre odniósł więc kolejny spory sukces. Cóż, taką obrał drogę i choć pewnie za kilka lat pamiętać o nim będą tylko koneserzy, można powiedzieć, że była to dobra droga.

Carlos Sastre wygrywa na l’Alpe d’Huez


Opublikowano

w

, ,

przez