Wypadki, kraksy, wycofania faworytów. Raporty o złamanych kościach czołowych kolarzy trafiają nawet do polskich mediów. Krew i flaki wylewają się z ekranu. W końcu mamy lipiec. A lipiec to Tour. A Tour to wojna. A wojna to ofiary.
Gdyby nie pechowe incydenty z udziałem pojazdów kolumny wyścigu: motocykl z reporterami potrącił Nikiego Sorensena a samochód francuskiej telewizji zaatakował Johny?ego Hoogerlanda i Juana Antonio Flechę, byłoby dramatycznie, ale w normie. Bradley Wiggins, kandydat do podium wycofał się ze złamanym obojczykiem. Jurgen van den Broeck leży w szpitalu ze złamaną łopatką. Vinokourow złamał kość udową. Tak, to przykre i bolesne, ale? tak wygląda to co roku. Kości trzeszczą w peletonie walczącym o każdy metr wolnej szosy przy zawrotnym tempie rywalizacji o pozycje. W końcu to Tour i każdy chce być z przodu.
Pamiętacie najbardziej emocjonującą ?Wielką Pętlę? ostatniej dekady? Bohaterem był Tyler Hamilton, który walczył nie tylko z konkurentami, ale też i z bólem pękniętego obojczyka. Los był mniej łaskawy dla Joseby Belokiego, któremu skutki (złamana kość udowa i roztrzaskany łokieć) zerwanej na łacie smoły szytki przerwały karierę. Co ciekawe, fragmenty tego właśnie zjazdu są dopiero przed zawodnikami, ponieważ do Gap docierają w tym roku z tej samej strony.
W porównaniu z analogiczną fazą wyścigu, wycofanych kolarzy nie jest jakoś szczególnie więcej niż w latach ubiegłych. Fakt faktem, że dołożenie dwóch kolejnych teamów do peletonu w zeszłym sezonie zwiększyło ilość kraks, ale nie jest ona różna od średniej (w nawiązaniu do statystyki, którą można znaleźć tutaj). Wyraźnie spokojniej jest, gdy startuje 20 a nie 22 teamów po dziewięciu kolarzy.
Do nerwowej atmosfery przyczyniają się jeszcze dwa elementy: brak bonifikat oraz brak indywidualnej czasówki we wczesnej fazie wyścigu. Tym samym zabrakło elementów, które ustawiały klasyfikację i powodowały różnice między zawodnikami, ograniczając liczbę chętnych do walki w pierwszej fazie wyścigu. Dodatkowo wysoko punktowane premie lotne wzmagają aktywność sprinterów i ich drużyn a tymczasem trasa wyścigu poprowadzona jest po tych samych szosach co zawsze. Szosach drugiej czy trzeciej kategorii. Może niekoniecznie dziurawych, ale na pewno wąskich, krętych, pełnych rond, wysepek i chodników z krawężnikami zamiast szerokich, asfaltowych poboczy.
Z kolei sami faworyci, czując możliwość pokonania zmęczonego po ciężkim Giro Contadora, również szukają swojej szansy. Hiszpan, w swoim stylu, jedzie niefrasobliwie i już teraz, zaplątany kilkukrotnie w kraksy, traci minutę czterdzieści do głównych rywali. Nie zostało ich wielu, ale Cadel Evans i bracia Schleck wjadą w Pireneje z przewagą, która będzie wymagała od obrońcy tytułu wiele pracy, jeśli chce ją zniwelować. Zadziwia szczególnie Evans, który w latach ubiegłych często padał ofiarą incydentów wczesnej fazy wyścigu. Teraz jego pomocnicy na 20km przed metą często prowadzą peleton a Evans, nawet na etapach sprinterskich jedzie w czubie grupy. Fakt, wymaga to wysiłku i zabiera cenną energię, ale tak powinni jeździć faworyci klasyfikacji generalnej. Jeśli przypomnieć sobie Armstronga, to właśnie w ten sposób często pozbywał się głównych rywali. Contador jest dla odmiany zwycięzcą wielkich tourów, który taktykę ma w głębokim poważaniu i często popełnia błędy. Jest silniejszy, więc odrabia starty, ale ogólna zasada jest taka, że to nie szczęście sprzyja lepszym a silniejszym właśnie. Słabsi, bardziej nerwowi, mniej zdeterminowani popełniają błędy. Bo nie licząc wypadków jak ten z Hoogerlandem, to właśnie błędy zawodników są najczęstszą przyczyną kraks i kontuzji.