fbpx

Wieki ciemne

To nie będzie tyrada hejtująca konkretne zawody, czy konkretnego organizatora. Potraktujcie to opowiadanie raczej jako ?studium przypadku?, będące przykładem dość powszechnych praktyk, przez które wiele imprez kolarskich nadal tkwi w zamierzchłej przeszłości. A wszystko zaczęło się od tego, że pojechałem na wyścig przełajowy?

Niewielkie, lokalne zawody organizowane są od kilkunastu lat. To taki quasi cyclocross na łatwiej, płaskiej trasie bez przeszkód. Gdyby nie termin (przełom lutego i marca), przez który zazwyczaj warunki powodują, że niespełna dwukilometrowa rundka wokół wielozadaniowego boiska zmienia się w błotnistą kąpiel, w ogóle nie byłoby o czym mówić.

fot. Robert Baś
fot. Robert Baś

Choć zawody mają rangę Mistrzostw Małopolski w cyclocrossie, tradycyjnie można w nich startować właściwie na czymkolwiek. Trafiają się więc i startowe rowery mtb, carbonowe przełajówki, jak i bliżej niezidentyfikowane, treningowe rowery ?zimowe?. Impreza z resztą zaliczana jest do regionalnego challenge?u mtb. Tak naprawdę nie ma to znaczenia, ponieważ przy polskiej pogodzie termin nie ma za wiele wspólnego ani z przełajem ani z cross country. Chcąc zachować ścisłą nomenklaturę, najlepiej pasowałoby określenie ?wyścig terenowy?.

Ze względu na rangę i termin (w sam raz do zweryfikowania stanu przygotowań do sezonu) w miejscowości Stronie (malownicza lokalizacja między Lanckoroną a Kalwarią Zebrzydowską, z trasy można podziwiać piękną panoramę ze słynnym klasztorem) pojawiło się 143 zawodników i zawodniczek. To całkiem sporo, biorąc pod uwagę, że to impreza ?zamknięta?, tylko dla licencjonowanych, wyczynowych kolarzy. Bywałem na maratonach, gdzie pojawiało się mniej uczestników a z pewnością mniej było tych, którzy sport traktują jako istotną część swojego życia, regularnie trenują i myślą o nim w kategoriach profesjonalnych.

fot. Robert Baś
fot. Robert Baś

Cóż zatem otrzymało te 1,5 setki zdeterminowanych do startu w błocie po kostki zawodników? Trasę nie tyle oznaczoną, co mniej więcej wytyczoną, zaplecze sanitarne w budynku przy wspomnianym boisku, jeden, słownie jeden wąż z dostępem do wody, dyplomy, puchary i nagrody oraz możliwość rywalizacji w oficjalnych zawodach z regionalnego kalendarza.

Niby wszystko jest w porządku, ale mam wrażenie, że zarówno ten, jak i wiele innych wyścigów (szosowych, przełajowych, mtb, komercyjnych i nie) w całym kraju tkwi głęboko w poprzedniej epoce. Możecie sobie wybrać: niedostatki początku lat ?90XXw, głęboki PRL, średniowiecze, ?wieki ciemne? czy też okres kamienia łupanego, zależnie od tego, co uznajecie za symbol niedostosowania do współczesnych standardów.

fot. Robert Baś
fot. Robert Baś

Jasne, można powiedzieć, że prawdziwe żelazo wykuwa się w trudzie, brudzie i znoju, ale może nie o to chodzi? Owszem, wiele ?oldschoolowych? imprez ma nie tylko sporo uroku, ale jest też sprawnie zogranizowanych, z dbałością o uczestników, ale to raczej wyjątki. Bardziej powszechne są mniejsze lub większe grzeszki, skutecznie zabijające ducha rywalizacji i radość z uprawiania sportu.

Błędy w wynikach, opóźniające się w nieskończoność ceremonie dekoracji, zmieniające się, spisane na kolanie regulaminy interpretowane na bieżąco zależnie od sytuacji, pomiar czasu, który nie ma za wiele wspólnego z rzeczywistością, trasy zabezpieczone i oznaczone symbolicznie, brak woli rozwiązywania prostych problemów logistyczno-organizacyjnych, kolejki do wszystkiego, zero informacji w choćby lokalnych mediach? wady można by mnożyć i mnożyć, na co drugiej imprezie kolarskiej w kraju.

Powtórzę zdanie ze wstępu: nie piętnuję tu tego, konkretnego wyścigu. Raczej daję go za przykład dość powszechnej praktyki, wbrew której na zawody wciąż przyjeżdżają uczestnicy, zawodnicy, kolarze, pasjonaci, czasami nawet przywożący ze sobą przyjaciół lub rodzinę w roli nielicznych kibiców.

fot. Robert Baś
fot. Robert Baś

Z drugiej strony trzeba zadać pytanie, czy lepiej mieć takie wyścigi czy żadne? Wielu lokalnych organizatorów robi je de facto społecznie, od lat powtarzając sprawdzone schematy, dzięki którym impreza odbywa się przy udziale środków z gminy i kilku darczyńców.

W niesprzyjających okolicznościach przyrody trzeba mieć w sobie podobne pokłady pasji co kolarze, by przygotować dla nich nawet tak prowizoryczną arenę zmagań. A potem posprzątać, bo zawalone błotem i trawą prysznice wymagają zapewne dobrych kilku godzin pracy hydraulika. Ba, szacunek należy się nawet nie zawsze lubianym sędziom PZKol. którzy przez pół dnia kwitną przy trasie z notesem, długopisem i parasolem, notując zmarzniętymi dłońmi numery przejeżdżających kolarzy, odziani w regulaminową koszulę.

fot. Robert Baśfot. Robert Baś
fot. Robert Baś

Tyle tylko, że świat się zmienia. Zawodnik, jeśli decyduje się na kolarstwo wyczynowe, koniec końców będzie się ścigał wszędzie. Bo pasuje mu termin, bo potrzebuje punktów, bo chce sprawdzić formę. Mimo to, startując tu i ówdzie widzi, że czasem da się inaczej. Że wyniki się zgadzają, trasa jest otaśmowana, regulamin jest jasny i przestrzegany, jest dość ratowników, a nawet można wygrać coś cennego. Są kibice, nie tylko ?krewni i znajomi? a o imprezie, zatem o sponsorach i wyścigu i zawodnika napisze gazeta, ba przyjedzie też telewizja i zwycięzca powie kilka słów do kamery.

Owszem, budżet imprezy rośnie wtedy kilkukrotnie, ale ewolucja ma swoje prawa. Kto się nie rozwija i nie adaptuje, w końcu ginie. A winni nie są są wcale ci, którzy robią to samo, tylko lepiej.

Zdjęcia: Robert Baś


Opublikowano

w

przez