fbpx

Tydzień bez aferki to tydzień stracony

Sezon krajowych imprez kolarskich, zawodowych i amatorskich jest nieustającym źródłem rozrywki. Niemal co tydzień ktoś zalicza spektakularną wtopę, dzięki czemu rowerowe internety mają czym żyć.

Nie zamieszczam informacji o wszystkich przypadkach. Nie zawsze mam ochotę, czasem wręcz unikam tematu jak mogę. Nawet schadenfreude ma swoje granice, które wyznacza poczucie zażenowania.

Od wiosny były już przypadki niejasnego startu większej ilości kolarzy jednej drużyny w wyścigu, zastraszania, być może pobicia, popychania i zajeżdżania. Znaleźlibyśmy pewnie też skracanie trasy, niedozwoloną pomoc i jeszcze kilka innych, mniejszych wykroczeń a i gdyby poszukać, trafiłby się jakiś smakowity przypadek dopingu.

Równocześnie zawodnicy są regularnie olewani przez organizatorów, o przestrzeganie ustanowionych regulaminów muszą walczyć nie ci, którzy je tworzą a ci, których dotyczą. Nie zgadzają się dystanse, przewyższenia czy oznaczenia trasy.

Raz jest za łatwo, raz jest za trudno, raz za dużo zawodników, kiedy indziej za mało. Raz trzeba mieć licencję, kiedy indziej trzeba ją schować do kieszeni i udawać, że wszystko gra.

Gdy impreza nikogo nie obchodzi i pies z kulawą nogą się nie pojawia, jest źle. Gdy media się pofatygują, zamiast wysiłku kolarzy pokażą lansujących się celebrytów.

Kiedy cudem uda się przeprowadzić wyścig, który ma jakąkolwiek rangę, okaże się, że organizacyjnie w skali od 1-10 zasługuje na ?-2?, dla odmiany fajnie przeprowadzone zawody oficjalnie mają rangę nawet nie świeżego ogórka, co przeterminowanego korniszona.

Mimo to cały czas będę się trzymał tego, że kibicowanie kolarzom jest fajne a starty w zawodach ekscytujące. Wybór jest na tyle duży, że mogę skupić się na tym, co ma realną wartość a jeśli chcę się pościgać, to mogę pojechać tam, gdzie wiem, że dostanę to, na co mam ochotę.

Sport, nawet zawodowy ma do siebie to, że jest działalnością dobrowolną. Oczywiście ciemiężeni zobowiązaniami profesjonaliści mają nieco mniejszy wybór, i np. w położonych organizacyjnie mistrzostwach raz na jakiś czas muszą wystartować. Tyle tylko, że oni zazwyczaj marudzą mniej niż amatorzy. Ci coraz częściej cierpią na swoistą odmianę syndromu sztokholmskiego, na siłę jeżdżąc tam, gdzie ich nie szanują, oszukują i zwodzą.

A gdy wszystko jest już w najlepszym porządku, zawsze można ponarzekać na wyniki mistrza świata, medalistki olimpijskiej czy najlepszego górala Tour de France.

Zdjęcie okładkowe: Grey World, flickr, CC BY 2.0


Opublikowano

w

przez