fbpx

MTB potrzebuje swojego Tour de Ski

Trwają mistrzostwa świata, rowerowy facebook żyje póki co brakiem startu naszej sztafety. To przykre i zachęcające do napisania osobnego tekstu, ale dziś nie będzie o tym. Przy natłoku doniesień z kolarskiego podwórka ciężko mi skupić uwagę na ulubionej dyscyplinie. MTB jest świetne, ale czynnie. Zasoby energii związane z biernym kibicowaniem oddaję szosie.

Martwe XCE

Przyznaję się bez bicia. W tym roku w sumie oglądałem może 20 minut relacji z zawodów pucharu świata XCE. Myślę, że to i tak powyżej średniej. Eliminator to dobry format wyścigów: dynamicznych i efektownych. Cóż z tego, skoro na własne życzenie UCI zmarginalizowany a następnie przedwcześnie uśmiercony.

Zawody Eliminator, czyli XCE. Kolejna ślepa uliczka w ewolucji wyczynowego mtb

W XCE trzeba łączyć szybkość, siłę i znakomitą technikę. Nic dziwnego, że dość szybko wyłoniło się grono specjalistów, którzy skupili się głównie na tej konkurencji. Analogia z biegami narciarskimi nasuwa się dość łatwo. Tyle, że w tym przypadku wprowadzenie sprintów było częścią szerszej reformy całej dyscypliny i przyczyniło się do szeroko pojętego renesansu. Kolarstwo, zamiast wzorować się na sprawdzonym rozwiązaniu, poszło swoją drogą. Zawody XCE, choć organizowane w ramach wspólnych weekendów z XCO, były punktowane oddzielnie, stanowiły odrębny byt niczym downhill. Ponieważ jednak obie odmiany cross-country różnią się od siebie nieznacznie, trudno wyjaśnić ich rozdzielenie a jeszcze trudniej wyjaśnić jego powód kibicom. Efekt był taki, że w zawodach startowała garstka kolarzy, przy jeszcze mniejszym zainteresowaniu publiczności. Tymczasem na nartach niemal przez cały sezon sprinterzy walczą ze specjalistami dystansów w klasyfikacji generalnej a ich drogi w sezonie krzyżują się wielokrotnie. Można przypomnieć choćby znakomitą pogoń Justyny Kowalczyk za Petrą Majdic kilka lat temu czy podium sprintera, Alexa Harveya w tym roku.

Gdzie znikają bikerzy?

Trudno utożsamiać się z herosami, których zmagania na najwyższym poziomie oglądamy raptem kilka razy w roku. Tegoroczny cykl pucharu świata miał siedem eliminacji. Dla porównania, puchar świata FIS miał 23 indywidualne dni startowe (a do tego dochodzą jeszcze sztafety). Owszem, MTB ma swoją tradycję rozgrywania niewielkiej liczby wyścigów z górnej półki, ale z drugiej strony i tak większość kolarzy startuje niemal co tydzień. Media (i to branżowe) donoszą jednak tylko o wynikach imprez pucharowych. W związku z tym w środku sezonu są miesiące, gdy nasi bohaterowie znikają nam z oczu i nie wiadomo, co się z nimi dzieje (w obecnym sezonie dziura w kalendarzu trwała od 30 maja do 31 lipca!). Dla porównania, narciarze nie pozwalają o sobie zapomnieć od listopada do marca, gdy co kilka dni stają w szranki o punkty do klasyfikacji generalnej.

Kadry z Pucharu Świata w narciarstwie biegowym

Sytuacja przypomina tę sprzed kilkunastu lat, gdy biegi narciarskie składały się z cyklu indywidualnych czasówek, w których zawodnicy startowali co kilka minut. Zawody rozwleczone były na wiele godzin i tak naprawdę interesowały tylko pasjonatów. Jednym z nich był Vegard Ulvang, były, wybitny biegacz a obecnie działacz i człowiek – instytucja. Wniósł do skostniałej dyscypliny nie tylko nową energię, ale też wizję. Wcielił w życie ideę Tour de Ski, etapówki na wzór kolarskiej Wielkiej Pętli ale też i Turnieju Czterech Skoczni. Seria wspólnie punktowanych zawodów, rozegranych w niewielkich odstępach czasu, łączących różne narciarskie specjalizacje i kończąca się ekstremalnym sprawdzianem na Alpe Cermis okazała się strzałem w dziesiątkę. Obecnie na wzór TdS organizowane jest też otwarcie i zakończenie pucharu świata. W trakcie tych zawodów zbierane są dodatkowe punkty za wygranie całej etapówki, ale po drodze są też bonifikaty na premiach lotnych, bonusy czasowe za miejsca na mecie itd. Co najważniejsze, za ideą idą też pieniądze. Zwycięstwo w Tour de Ski warte jest ok. 100tyś Euro (również dla kobiet) a pula nagród sięga miliona. To tyle samo co w rozgrywanej właśnie hiszpańskiej Vuelcie, która trwa trzy razy dłużej!

Kto doda skrzydeł?

Kolarstwo górskie nie jest jedyną konkurencją, którą zajmuje się Międzynarodowa Federacja. Wyraźnie pozostaje w cieniu szosy, trudno się temu dziwić, przynajmniej 70 lat mniej tradycji robi swoje. Z drugiej strony FIS również zarządza kilkoma strukturami: narciarstwem alpejskim, skokami i kombinacją, snowboardem oraz konkurencjami dowolnymi. Dla każdej z nich jest miejsce nie tylko w kalendarzu, ale też w mediach. Tymczasem kolarstwo stoi w zasadzie wyłącznie szosą w wydaniu męskim. Pozostałe odmiany są kompletnie marginalizowane. Całe szczęście od niedawna mtb zostało wzięte pod skrzydła Red Bulla, dzięki czemu mamy dostęp do wysokiej jakości transmisji online z większości ważnych wydarzeń, zarówno tych w formule olimpijskiej jak i ekstremalnej. Do niedawna skazani byliśmy w porywach na zdjęcia ze strony canadiancyclists.

Celowo nie wspominam tu o downhillu, maratonach oraz zdobywającym coraz większą popularność enduro, skoro problemy ma konkurencja znajdująca się w rodzinie olimpijskiej (co daje jej największe wsparcie ze strony nie tylko sponsorów, ale i komitetów, samorządów czy ministerstw). Obawiam się, że analiza dodatkowych tematów mogłaby skutecznie zabić i mnie i Was ;) Tak czy inaczej obecna sytuacja prezentuje się tak jak to napisałem we wstępie:

uprawiam kolarstwo górskie, ale interesuję się szosą. I nic nie zapowiada, by to się miało zmienić.


Opublikowano

w

przez