fbpx

Chciałbym mieć licencję

Uważam, że osoba, która regularnie uczestniczy w zawodach kolarskich powinna mieć licencję. Dzięki temu jasno można określić cel, w jakim staje na starcie. Jest nim rywalizacja sportowa. Równocześnie wiąże się to z podporządkowaniem przepisom, regulaminom i zasadom: fair play, antydopingowym, dotyczącym sprzętu itd.

Sport instytucjonalny ma to do siebie, że opisują go różnorakie reguły, których strzegą stosowne federacje. W przypadku kolarstwa jest to Międzynarodowa Unia (UCI) a na rodzimym gruncie Polski Związek (PZKol). Z dawnych czasów pamiętam pytanie, jakie często padało z ust innych zawodników: ?a ty masz licencję, czy jeździsz tak tylko dla przyjemności?? W domyśle: jesteś kolarzem-sportowcem, czy rowerzystą-hobbystą.

Jednak tak jak licencja sama nie zrobi z kogoś kolarza, tak jej brak nie zrobi turysty. O ile jeszcze piętnaście lat temu trudno było regularnie rywalizować nie mając tego dokumentu, o tyle teraz na większości wyścigów wystarczy opłata wpisowa. Co najwyżej nie zbiera się punktów do klasyfikacji regionalnej czy ogólnokrajowej. Ba, nawet by brać udział w wyścigach szosowych – ostatniej ostoi kolarskiego konserwatyzmu – często wystarczy oświadczenie o stanie zdrowia, rower i kask.

O tym, że ludzie chcą się ścigać i podnosić swoje umiejętności świadczy coraz więcej imprez i kolejne rekordy frekwencji. Nie tylko w Polsce. Kraje anglosaskie przeżywają kolarski boom. W Stanach czy w Wielkiej Brytanii zawodnicy – od profesjonalistów po amatorów rywalizują niemal dzień w dzień. Równocześnie międzynarodowa federacja chce utrzymać swoje wpływy oraz należyty porządek. Stąd też ożywia, martwy dotychczas przepis o zakazie startu zawodników licencjonowanych w imprezach spoza swojego kalendarza pod karą grzywny i miesięcznego zawieszenia.

Moja stara licencja kolarska
Moja stara licencja kolarska

Załóżmy, że w sezonie 2014 chciałbym wystartować w mistrzostwach Polski XC, w kategorii masters. Zanim wydam 50PLN  na licencję w swoim regionalnym związku, muszę sam poszukać obowiązkowej polisy ubezpieczeniowej. Mistrzostwa są pod koniec lipca. Do tego czasu, chcąc się ścigać powinienem pilnować i sprawdzać, która impreza jest, a której nie ma w kalendarzu PZKol. Co roku jest ich niewiele, co roku też przynajmniej kilka fajnych wyścigów nie jest wpisanych na listę związku. Nie wspominam już o maratonach, które co do zasady są imprezami masowymi i raptem kilka ma status oficjalnych zawodów kolarskich. W związku z tym, jedyne co kupuję wraz z licencją to kaganiec i groźbę sankcji. Jedynym benefitem jest zaspokojenie ego: mając możliwość startu w mistrzostwch kraju, jestem prawdziwym kolarzem. Mniej więcej na tej zasadzie, jak kupując licencję na dane łowisko stałbym się legalnym wędkarzem.

Dla odmiany rzućmy okiem na kraj, w którym kolarstwo odniosło spektakularny sukces. Brytyjczycy nie tylko wygrywają co popadnie: na szosie, w górach i na torze, ale też masowo wsiadają na rowery. To jedna z czterech dyscyplin, które po Igrzyskach w Londynie zdobyła nowych, aktywnych uczestników.

Sir Chris Hoy zachęca do zapisania się w szeregi British Cycling
Sir Chris Hoy zachęca do zapisania się w szeregi British Cycling

Projekt ?British Cycling? ma szerokie podstawy. Nie tylko finansowe, infrastrukturalne i szkoleniowe. Kupno licencji i członkostwa w tamtejszym Związku jest całkiem opłacalne. Przed końcem roku strona internetowa brytyjskiej federacji zachęca do opłacania kolejnego sezonu. Do wyboru są cztery plany, oferujące szereg koszyści. Opcja ?na bogato? to 66 funtów (330 złotych). Wraz z rocznym członkostwem kupujemy: ubezpiecznie OC i NNW (obejmujące również 21 dni za granicą!), rabaty w Wiggle, Halfordsie, 40% zniżki w usłudze Training Peaks, zniżkę przy ubezpieczeniu roweru oraz tymczasową licencję, umożliwiającą starty w większości imprez. Zawodnik elity, chcąc startować w zawodach najwyższej rangi musi dopłacić jeszcze 34 funty (170 złotych). To siedemdziesiąt złotych więcej niż w Polsce. W sumie za 500PLN otrzymujemy kompletny pakiet, który zwróci się przy kilku zakupach związanych z przygotowaniem sprzętu do sezonu. Biorąc pod uwagę związane z członostwem w British Cycling ubezpieczenie, koszt całości jest porównywalny jak w Polsce a dodatkowo ogranicza sporo czasu (kupno stosownej polisy w naszym kraju nie jest takie oczywiste, choć sporo zawodników jeździ np. z nic nie dającą polisą typu ?bezpieczny rowerzysta?).

Mając taką ofertę (są również tańsze opcje a także licencja turysty) ze strony Związku mógłbym spokojnie nie przejmować się wyścigami będącymi poza systemem. To federacja zachęca, by wstąpić w jej szeregi i przestrzegać jej zasad a nie karze swoich zawodników za to, że chcą ścigać się na rowerze. Prestiż, punkty, nagrody i bezpieczeństwo sprzedaje razem z ideą reprezentowania tych samych barw co Sir Wiggo, Nicole Cooke czy Chris Hoy.

Zatem tak, chciałbym mieć licencję. Brytyjską. Dzięki temu mógłbym nie tylko startować w wyścigach, ale też korzystać z przynależności do organizacji, która o mnie dba. Mieć poczucie, że uczestniczę we wspólnym budowaniu czegoś, co ma sens, przyszłość i jest dobre dla mojej grupy społecznej. Kupując naszą licencję, jedyne poczucie, jakie mogę mieć, to to, że zostałem członkiem.

Edycja 04.02.2014: UCI zdecydowała się uchylić egzekwowanie przepisu 1.2.019 o kolejny rok (do 2015). Posiadacze licencji nie będą więc karani za starty w „dzikich” zawodach. W polskim przypadku konsekwencją zamieszanie jest fakt, że do kalendarza PZKol zdążyli się zgłosić wszyscy liczący się organizatorzy imprez, w tym masowych maratonów. Liczne problemy związane ze sportem wyczynowym, w tym brak jakichkolwiek powodów, by posiadać licencję i przynależeć do Związku pozostają nierozwiązane .


Opublikowano

w

,

przez