fbpx

Bez echa

Tour de Pologne rozpoczęty. Jak zawsze z pompą i obstawą mediów. Piszą o nim nawet ci, którzy nie zdecydowali się na logotyp w stopce sponsorskiej. To wydarzenie dużego kalibru, więc trzeba i warto. Tymczasem w miniony piątek zakończyła się inna polska etapówka. Ktoś zauważył?

Mowa o Sudety MTB Challenge. Impreza o sporej, jak na nasze warunki tradycji. Rozegrana w tym roku po raz siódmy, wcześniej znana jako Bike Challenge, później jako MTB Challenge m.in. z przedrostkiem „Glacencis” (od Kłodzka, które otaczają góry, gdzie ścigają się kolarze). Świetne zawody, wpisujące się w trend popularnych etapówek na rowerach górskich. Sam brałem w niej udział czterokrotnie, wspominam bardzo dobrze. Dobre wspomnienia mają również amatorzy mtb z całej Europy, szukający przygód ekstremaliści, którzy co roku startują w innej części świata w poszukiwaniu przygody. W Polsce drobne niedogodności rekompensuje trasa i specyficzna atmosfera. To właśnie dlatego tutaj wracają, często ze znajomymi.

W tym roku na starcie stanęła jedna z największych gwiazd tej specjalności, Holender Bart Brentjens. Pierwszy w historii mistrz olimpijski XC, który dalszą część kariery poświęcił wyścigom długodystansowym. Wygrywał m.in. mistrzostwo świata w maratonie oraz najważniejsze etapówki: Trans Alp i Cape Epic.

Podczas MTB Challenge 2011 do przejechania było 370km, pięć etapów i prolog. Mistrz Brentjens ukończył zawody na drugim miejscu, zwyciężył jego wychowanek z teamu Milka Trek, dwudziestoczteroletni Tim Wynants. Co jeszcze? W zasadzie tyle. Ciekawa, transgraniczna impreza szybko spadała ze sliderów portali branżowych. Media ogólne nawet o niej nie wspomniały. Z informacji prasowych dowiedziałem się za to, że jeden z etapów przeszedł do historii, ponieważ „służby medyczne i ratownicze stanowiły tło dla całej imprezy, ich praca sprowadzała się wyłącznie do czuwania nad uczestnikami”. Come on, naprawdę nie wydarzyło się nic ciekawszego?

W tym kontekście naprawdę wolę nachalny marketing Tour de Pologne. Setki kilometrów bannerów, balony i trącający blichtrem PR. Zachowując proporcje adekwatne do realnej rangi każdej z imprez trzeba kolejny raz schylić głowę przed pracą, jaką wykonał Lang Team. Od 1997r, gdy wyścig dostał kategorię UCI jako impreza zawodowa, ciągle awansował. Czas antentowy, informacje prasowe, autorskie artykuły, galerie zdjęć są prezentowane nie tylko z powodu zobowiązań ale też wrażenia, że trzeba, bo mamy do czynienia z Wydarzeniem. Dlatego też tekstową relację „live” prowadzi gazeta.pl, choć patronem medialnym jest konkurencyjny onet.

To wszystko przekłada się na zwrot dla sponsorów, partnerów, drużyn, zawodników. Choć można być zmęczonym Sebastianem Szczęsnym jako szalonym reporterem podążającym za kolarzami na motocyklu, trudno odmówić imprezie znaczenia. Imprezie przeprowadzonej w określonych realiach, które wymagają by każda klasyfikacja miała sponsora tytularnego, a zawodnicy jechali tam, gdzie zapłacił samorząd a nie tam, gdzie jest najpiękniej położona szosa. Ale mającej rzeczywistą wartość, dodatkowo podbijaną przez obecność w mediach. Nawet najbardziej ekscytujący wyścig, poprowadzony przez najdziksze, najpiękniejsze i najbardziej karkołomne szlaki nie obroni się, gdy nikt o niej nim będzie wiedział a udział legendy utkwi gdzieś między zapowiedzią kolejnego w sezonie ogórkowego wyścigu a prezentacją nowej pompki chińskiej marki.


Opublikowano

w

,

przez